Jan Barszczewski
Szlachcic Zawalnia, czyli Białoruś w fantastycznych opowiadaniach 1846
Jan Barszczewski (ur. 1794 (data wątpliwa), zm. 12 marca 1851 roku) - polski i białoruski pisarz, poeta, wydawca. Pisał po polsku i białorusku.
Urodził się powiecie połockim, w rodzinie greko-katolickiego kapłana szlacheckiego pochodzenia. Uczył się w połockim kolegium jezuickim. Pierwszy znany biografom utwór napisał po polsku, lecz kolejne pisał także po białorusku.
W latach 20. i 30. XIX wieku utrzymywał się z prywatnego nauczania. Potem dużo podróżował, zmieniał miejsca zamieszkania. Bywał w Petersburgu, ale i na zachodzie Europy. W trakcie podróży zaznajomił się z Adamem Mickiewiczem i Tarasem Szewczenką. Od około połowy lat 40. zamieszkał w Cudnowie, na zaproszenie tamtejszej elity polskiej. Zamieszkał w majątku Rzewuskich. W końcu lat 40. zachorował na suchoty. Zmarł po długiej, kilkuletniej chorobie. Pochowany został w Cudnowie.
Pisał wiersze i opowiadania. Jego główne dzieło to Szlachcic Zawalnia, czyli Białoruś w fantastycznych opowiadaniach, wydane w 1846 roku w języku polskim i dopiero w 1990 roku (sic!) w języku białoruskim. W swoich utworach poruszał chętnie tematy folklorystyczne oraz romantyczno-wzniosłego poczucia miłości do Ojczyzny.
Źródło: "http://pl.wikipedia.org/wiki/Jan_Barszczewski"
Jan Barszczewski (ur. 1794 (data wątpliwa), zm. 12 marca 1851 roku) - polski i białoruski pisarz, poeta, wydawca. Pisał po polsku i białorusku.
Urodził się powiecie połockim, w rodzinie greko-katolickiego kapłana szlacheckiego pochodzenia. Uczył się w połockim kolegium jezuickim. Pierwszy znany biografom utwór napisał po polsku, lecz kolejne pisał także po białorusku.
W latach 20. i 30. XIX wieku utrzymywał się z prywatnego nauczania. Potem dużo podróżował, zmieniał miejsca zamieszkania. Bywał w Petersburgu, ale i na zachodzie Europy. W trakcie podróży zaznajomił się z Adamem Mickiewiczem i Tarasem Szewczenką. Od około połowy lat 40. zamieszkał w Cudnowie, na zaproszenie tamtejszej elity polskiej. Zamieszkał w majątku Rzewuskich. W końcu lat 40. zachorował na suchoty. Zmarł po długiej, kilkuletniej chorobie. Pochowany został w Cudnowie.
Pisał wiersze i opowiadania. Jego główne dzieło to Szlachcic Zawalnia, czyli Białoruś w fantastycznych opowiadaniach, wydane w 1846 roku w języku polskim i dopiero w 1990 roku (sic!) w języku białoruskim. W swoich utworach poruszał chętnie tematy folklorystyczne oraz romantyczno-wzniosłego poczucia miłości do Ojczyzny.
Źródło: "http://pl.wikipedia.org/wiki/Jan_Barszczewski"
Archiwum bloga
środa, 11 lutego 2009
niedziela, 9 listopada 2008
niedziela, 30 września 2007
SZKIC POŁNOCNEJ BIAŁEJRUSI.
Podróżujący z północy ku Białoruskim stronóm, widzi przed sobą ogromne wsie, nakształt miasteczek, murowane, bielejące się kościółki i kamienice dworów *), obszerne zasiane pola, tu i ówdzie małe gaiki sosnowe lub brzozowe, słyszy nie raz rozciągły i głośny śpiew wieśniaka, przez pola daleko sięgający, jak oko dojrzeć może , lub przelatujący góry i doliny melodiją pasterskiego róźka. W dni niedzielne, kiedy się słońce zbliża ku zachodowi, spotyka wiejskie dziewczęta w świątecznych perkalowych, a niekiedy i w jedwabnych
sarafanach, w assystencji zalotnych młodzieńców; odbywają korowody śpiewając narodowe pieśni, a starcy siedząc na przyzbach rozprawiają o starych czasach i o teraźniejszych....
Lecz gdy się zbliża ku granicóm Siebieża i Newla, ogląda przed sobą rozległe ciemne bory, nakształt chmur wiszących na horyzoncie, między lasami słomiane dachy ubogich mieszkańców; gdzie niegdzie wzrok jego spotyka sterczący między sosnami żelazny krzyż, jakiej mchem pokrytej kapliczki, przed drzwiami której, na dwóch sosnowych słupach, wiszą dwa lub trzy dzwony; po okolicy rozsiane mogilne krzyże i kamienie. Rzadko się tam spotyka pański dom porządnie wybudowany, nie wiele i kościołów takich, gdzieby można było widzieć gust architekta lub koszt możnego fundatora; i ten widok ziemi posępny i dziki, zaczynając się od rzeki Łować, sięga do brzegów Dźwiny, gdzie się kończy Połota i Drysa.
Po całej tej przestrzeni wąskie kamieniste drogi, przerzynają górzyste miejsca, i mijając dzikie brzegi jezior, kryją się w borach. W ubogich wioskach w dnie święte i powszednie, zawsze panuje jakaś ponura cichość; rzadko się odezwie pieśń żniwiarza lub oracza, i w tem nuceniu łatwo zrozumieć można myśli jego stroskane, bo tu nieurodzaj często omyla nadzieje pracowitego rolnika.....
W tych stronach upłynęły dziecinne moje lata. Tuja, po rostaniu się z młodymi moimi towarzyszami Połockiej Akademji, nie mogąc mieć innych ksiąg przy sobie, prócz kilkuklassyków łacińskich i greckich, błąkałem się w przyjemnem marzeniu gdziekolwiek w ciemnym borze lub po odludnym brzegu jeziora; lubiłem czytać av księdze przyrodzenia, gdy się w wieczornej porze odkryje karta, na której napisana Wszechmocność Boska, miljonami w górze gwiazd pałających. Na ziemi pokrytej niezliczonem mnóstwem roślin i żyjątek, czytałem o Miłosierdziu i Opatrzności Twórcy. Ta księga przyrodzenia uczyła mię prawdziwej poezji, prawdziwych uczuć, lepiej niż teraźniejsi gadatliwi krytycy, co cudze uczucia i rozmaite zdolności człowiekowi od Boga dane, chcą jakby frak przeszyć na swoją figurę.
Opowiadania starców o różnych zdarzeniach w narodowych ich powieściach, które przeszły z ust do ust od niepamiętnych czasów, były dla mnie historją o tej ziemi, o charakterze i uczuciu Białorusinów.
Rzucony losem w odległe miejsca, o jak często samotne myśli moje od brzegów Newy lecą w te strony, gdzie upłynęły kwitnące lata życia mojego, gdzie tyle miłych wspomnień maluje się w wyobraźni mojej! Wspominam nie dalekie od Newla okolicy Rabszczyzny, gdzie natura podniosła wysokie góry, jakby piętra olbrzymich gmachów, które wieki pokryły cieniami lasów, a inne złotym piaskiem błyszcza przed pogodnem słońcem. Ile tam rozmaitości w widokach, ile zachwycających obrazów! Jeśli kto zwiedzając te strony wstąpił na wierzchołek Poczanowskiej Góry *) i spojrzał na dzikie okolice w około leżące, wody tu
i ówdzie jakby lustra odbijają dzienny promień, a nad brzegami ich drzemią gęste lasy; gdzie niegdzie po spadzistościach gór czernieją ubogie domki wieśniaków; nie obaczysz tu nigdzie miastowych murów, ani baszt starego zamku. Tam człowiek zapomina o świecie. Nie brzmią tam sądy o sprzeczkach Izby francuzkiej w interessie Egiptu i Turcji, nie słychać tam o angielskim Parlamencie, o wojnie z Chińczykami, nie rozprawiają tam o żelaznych drogach, ani o dziwnym wynalazku Daguerr'a. A tylko głos pastuszka, wystrzał myśliwca w gaju, lub wiatr przelatujący w wierzchołkach boru, zakłócą na chwilę ciszę, okolicy....
Zbliżając się ku stronom Połocka, jezioro Nieszczorda na mil kilka zalewa przestrzeń, podmywa falami nadbrzeżne góry piaszczyste, ku południowi obszerne łąki usiane kępami łoz; w niektórych miejscach między trzciną, rzeczki biegąc zdaleka, kryją się w rozlewie wód jeziornych. Tam wiosna rajem; ptastwo różnego rodzaju zda się. zgromadzać ze wszystkich krajów świata; tysiące różnych melodyjnych, dzikich i czułych głosów, odzywa się nad wodą po łąkach i lasach, jęk kukawki, pienia słowików, brzmienia bąka w trzcinie, wrzaskliwe krzyki kaczek...Ta dziwna harmonia i ten koncert natury, unosił moją wyobraźnię, w jakiś kraj czarodziejski.
I teraz te miejsca, gdzie będąc dziecięciem tyle cudów przyrodzenia widziałem, te gaje, te zielone brzegi Nieszczordy malują się, w mojej pamięci, jakby ogród widziany we śnie. Przypominam opowiadanie gminu o podaniach tej strony, o górach, drzewach, Nieszczordzie, które pomiędzy ludem kursują; a chociaż w ich opowiadaniach trudno dociec rzeczywistej prawdy, jednakowoż można widzieć ślad jakiś przeszłości tego kraju, bo dotychczas jeszcze na niektórych miejscach dają się postrzegać wały wzniesione ręką ludzką; są to, bez wątpienia, ślady działań wojennych, o których żaden historyk nie wspominał. Niekiedy wzrok spotyka kurhany pokryte lasem. Może w cieniu szumiących sosen, spoczywa tam jaki wojownik, którego imie dawno zapomniane. Ja nieraz słyszałem opowiadania prostego ludu o dawnych dziejach wojennych, lecz tam tyle wmieszano bajek i cudów, iż ledwo jakiś ślad został przeszłości, bez imion osób działających. Opowiem jedno gminne podanie tej okolicy.
W południowej stronie jeziora Nieszczordy, jest góra z trzech stron oblana wodą, na tej górze drewniany maleńki kościółek, i kilka sosen; tam częstokroć znachodzą w piasku starte wiekami srebrne monety, szklanne przedmioty do ozdób służące, i przerdzewiałe szczątki rozmaitej staroświeckiej broni. Powiadają, że na tym półwyspie było niegdyś miasto. Lecz czyje miasto, kto niem zarządzał, niewiadomo. Lud tameczny mieszkający w odległych lesistych okolicach, był długo spokojny od napadów różnych narodów błąkających się w tych stronach dla łupieztwa. Po niejakim czasie straszliwy Olbrzym, nazwiskiem Kniaża, zwabiony ku brzegom Nieszczordy nadzieją bogatego łupu, obległ to miasto z ogromną tłuszczą rozbójników, pokonał słabą obronę, ograbił domy. pozabijał mieszkańców, w kościołach po obdzierał obrazy i naczynia należące do ofiar złupieżył; nawet kościół zrujnował, a dzwony zotopił w jeziorze i z tłumem drużyny obrał sobie mieszkanie w opustoszonem mieście. Lecz Bóg cudownym sposobem ogłosił karę swoją świętokradcom. Dzwony zatopione na dnie jeziora, codzień o zachodzie i wschodzie słońca, obudzały głuche milczenie na dzikich brzegach Nieszczordy, tak, że jękiem tego dzwonienia ustraszone ptastwo uciekło w powietrzne szlaki, a sarny i łosie drżąc od strachu, kryły się w odległych borach. O północy latała dżuma, podobna do czarnej kuli, i gdzie się dotknęła ściany mieszkania, już z tego domu nikt nie wychodził żywy, i tym sposobem wymarła cała drużyna Kniaża; on sam przelękniony zostawiwszy wszystkie bogactwa zakopane w górze, uciekł z kilku towarzyszami, lecz niedaleko za jeziorem śmierć go spotkała. Lud i teraz pokazuje ogromny kurhan, który się nazywa Mogiłą Kniaża.
Wiele i innych podań w tych stronach krąży między gminem; wiele z nich wskazuje na historyczne wypadki, inne zaś więcej są płodem fantazji i melancholicznego ducha, który mieszkańca tych dzikich i lesistych okolic odznacza; od natury ku postępnej usposobiony myśli, wyobraźnia jego tworzy dziwaczne obrazy. Niektóre z tamecznych gminnych podań przelałem w balladach umieszczonych w trzech tomikach Noworocznika Niezabudki, a mianowicie: Zdrój Dziewicy, który się znajduje w północnej stronie miasta Połocka, skryty w cieniu wieczystych lasów; Dwie Brzozy, które i teraz lud pokazuje niedaleko brzegów jeziora
Szewina; Kurhany i Rusałka wzięte z pieśni czarownicy, która tęskniąc po swoim kochanku, śpiewa:
Husańki, labiodeńki,
Skińcia mnie po pioreczku,
Ja z wami poleczu.
Bywają tu niekiedy w dnie niedzielne kiermasze; lud się zbiera z pobliskich wiosek do kościoła. Tam na smentarzu, dają się widzieć niekiedy sceny, smutek na dusze nawodzące. Tu wdowa zdrobnemi dziećmi przy krzyżu drewnianym, który stoi nad grobem jej męża , a tam sierota nad grobem rodziców rozdzierającym serce głosem, opowiadają swe żale; niech się kto zbliży ku nim i słowa ich podsłucha, one umarłym zazdroszczą, i te ich skargi płaczliwe, zdaje się, że kamienne przeniknęłyby piersi.
Po skończonem nabożeństwie, gromadzą się w jedno miejsce, gdziekolwiek blisko karczmy; tu się zjawia kilku żydków z wstążkami, igiełkami, i różnemi błyskotkami do stroju; odzywa się charakterystyczna Białoruska Duda. Zaczynają się tony pod odkrytem niebem; młody chłopaki siwy starzec zagrzani gorzałką, tańcują do polu, radość ich częstokroć przechodzi granice przyzwoitości. A smutne płaczki, co niedawno zalewały się łzami nad grobem męża i ojca, tańcują na nótę brzmiącej Dudy:
Sława tobie Chryste Caru,
Czto moj muż na cmentaru,
I biady pozbyła sia,
I harełki napiła sia.
Albo też:
Kaliż taja sierada praszła,
Jak niajeuszy na pryhon paszła,
Wieś dzień żała, nialaniła sia,
Złomu Wojtu pakłaniła sia;
A ciapierża ni a czom tużyć,
I Wojt pjanyj u karczmie lażyć.
Pieśni tego gminu po większej części, jak w myślach tak i w nócie zawsze maja cóś melancholicznego, a nawet i pieśni weselne, gdzie życzą nowożeńcom szczęśliwego pożycia, mają w sobie jakieś uczucie smutku, jak gdyby niedowierzali przyszłemu losowi na tym padole płaczu.... Lecz obrzędy weselne charakteryzują się rycerską ochotą; młody nowożeniec, nim stanie u progu rodziców narzeczonej, przyzwyczaja konia swego nie lękać się ognia i rzucać się w płomienie, a tak przygotowany, gdy się zabiera jechać do swej narzeczonej, on i drużyna jego wkładają czerwone czapki, zwieszają na piersi czerwone chustki i galopują przez góry do domu, gdzie ich czeka panna młoda i zebrani goście. Lecz przed wrotami spotyka ich buchająca płomieniem słoma, on i drużyna przeskakują w czwał na dziarskich koniach, ale i tu jeszcze zapalone pęki słomy, rzucane w oczy koniom niepozwalają wjechać w otwarte wrota; oni przezwyciężają wszystkie przeszkody; młody narzeczony z nachylonem czołem wchodzi do chaty, siada za stołem, odzywa się pieśń: Basłom Bochwiasielaihrać*) tu się zaczyna błogosławieństwo nowożeńców i bal godowy. Lecz pod czas tego balu zdarzają się różne nadprzyrodzone wypadki.
Białoruś jak i inne narody, pamięta jeszcze niektóre swoje bóstwa mitologiczne. Rusałki, kiedy żyto kwitnie w polu, z rozpuszczonemi długiemi włosami, kołyszą się na brzozach, i śpiewają pieśni; śmiech ich odzywa się w głębi lasów i trwogą przejmuje zbierających grzyby lub jagody. Bóg leśny jest panem dzikich pustyń; aby go wzrok ludzki nie mógł dojrzeć, pod rozmaitemi postaciami ukrywa się w dziedzinach swoich; mijając łąki, tak maleje, że go w bujnej trawie dojrzeć niepodobna; idąc przez bory, równa się najwyższym sosnóm. Jest on opiekunem zwierząt i ptastwa leśnego. Powiadają, że widziano ogromne stada wiewiórek przeprowadzane przez Leśnego Bożka z jednego boru do drugiego; czynił to dla tego, aby je ocalić od ognia, bo przewidywał W której stronie pożar wybuchnie.
Uroczystość Kupały znajoma prawie wszystkim ludóm Słowiańskim. Na Białejrusi 23 czerwca, po zachodzie słońca odbywa się Kupalnia czyli Święto Kupały; podczas nocy szukają skarbów; najszęśliwszy, kumu się uda zerwać kwiat paproci; wzrok jego w głębi ziemi postrzega zakopane skarby, i tyle może mieć złota, ile tylko sam zechce. Kobiety i młodzież obojej płci, około smolnych palących się drew, czekają wschodu słońca śpiewając pieśni:
Iwan da Marija
Na hare kupalnia,
Hdzie Iwan kupausia,
Bierah kałychausia;
Hdzie Marija kupałaś,
Trawa razściłałaś.
I tym podobne pieśni brzmią, w polu, aż póki słońce nie zagra na niebie.
Noc Kupały w tych stronach Białejrusi pełna jest nadzwyczajnych zdarzeń; wedle mniemania gminu, całe przyrodzenie zdaje się weselić tej nocy. Rybacy widują powierzchnia jeziora pokrytą niekiedy białym, jakby księżycowym blaskiem, a chociaż pogodne niebo i spokojne powietrze, błyszczące fale uderzając w brzegi rozpryskują krople, które jakby gwiazdy świecą się w powietrzu. Ten piękny czarujący widok, na zarosłych trzciną brzegach, obudza kaczki dzikie i inne ptastwo wodne, które zwabione tem pięknem wód światłem, unosi się tu i ówdzie po nad jasnem jeziorem.
Drzewa w lasach także mają przechodzić z jednego miejsca na drugie; szumem gałęzi swoich rozmawiają miedzy sobą; powiadają, że ktoś tej nocy błąkając się w lesie, znalazł Kwiat Paproci, widział nie tylko skarby w ziemi ukryte, ale i dziwy nadzwyczajne w naturze; rozumiał rozmowy każdego stworzenia; słyszał jak Dęby schodzą się z różnych miejsc i stawając w koło, szmerem gałęzi prowadziły między sobą rozmowy, jakoby wojenni weterani, przypominający bohaterskie czyny i dawne zasługi swoje. Tam się gromadząc Lipy i Brzozy, chlubiły się swoją pięknością; między niemi były niektóre, jakby goście, z sąsiedzkich ogrodów, klassycznie podstrzyżone i wyprostowane; te gwarzyły o zalotności dworowych dziewcząt i swawoli paniczów, której nieraz bywały świadkami; a tych rozmów krzywdzących słuchały z pogardą zadumane Sosny i Jodły; widział Wirzby stojące nad rzeką, które wpatrując się w źwierciadło wód, pytały się jedna drugiej, co której do twarzy, i te dziwy dzieją się aż do wschodu słońca.
Wschód słońca po tej bezsennej, uroczystej nocy, bywa też osobłiwszy. Tłum ludu weselący się w polu, kończy pieśni i tany i w milczeniu obraca oczy ku niebu, pogląda jakby na scenę, gdzie w górze, na pałającej przestrzeni horyzontu ma się zjawić nadzwyczajny widok. Wschodzi słońce, podnosi się nad góry i lasy, i przed oczyma całego ludu, rozsypuje się po niebie w drobne iskrzące się gwiazdki, znów się zbiega w jedną ognistą kule, otacza się mnóstwem tęczowych kół i miga we środku kręcąc się na swej osi. To zjawisko powtarza się razy kilka, i takim sposobem Sionce gra corocznie 24 czerwca.
Prócz pomienionych dziwowisk, są jeszcze wedle mniemania mieszkańców stron owych cudowne zioło. Razryw trawa ma wywierać dziwne wpływy na żelazo, rozrywa jakby zamki i kruszy kajdany więźniów; kosa na łące w czasie sianożęć, jeżeli się na nią natknie, pęknie na kilka części. Pieralot trawa, czyli ziółko latające; powiadają o niej, że posiada władzę przenoszenia się z miejsca na miejsce, kwiat jej z tęczowych kolorów, nadzwyczajnie żywy i piękny, a w polocie swoim nocną pora błyska jakby gwiazdka. Szczęśliwy kto ją zerwie, nie dozna przeciwności w życiu swojem, wszystkie jego żądze będą natychmiast spełniane, i to ziele jest zielem szczęścia. Ludzie rojąc o szczęściu na tej ziemi, malują one w rozmaitych obrazach; Grecy i Rzymianie oddawali pokłon ślepej Fortunie, co kręcąc wieczne koło, wznosi ludzi pod obłoki i znów pogrąża av przepaści. Lud Białoruski uroił sobie jakieś latające ziółko, za którem pędząc się nie jeden zbłąkał się z drogi i niepowrócił do swej rodzinnej chaty. I ja szukając go daleko, rzuciłem te rodzinne strony, gdzie upłynęły najprzyjemniejsze dni życia mojego, i teraz w północnej stolicy, poglądając na teatr świata wielkiego, czytam księgę, co niekiedy śmieszy, niekiedy zmusza łzy wylewać, a to jest księga serc i charakterów ludzkich.
Rodzinna ziemio, twe góry wyniosłe,
Łąki i wody w krąg trzciną obrosłe,
I lasy, gdzie blask nie przenika słońca,
Zawsze się w mojem malują wspomnieniu,
W zielonej barwie, w wiosennym promieniu,
Jak gdyby obraz jaki czarujący.
Brzmi w mej pamięci tęskny śpiew rolnika,
I nieuczona pasterska muzyka,
Kiedy w rozległych borach nad jeziorem
Echo powietrza dźwięk kobzy wieczorem;
Lub gdy się chłodząc gmin wieczornym cieniem,
Po dziennych trudach, pod niebios sklepieniem,
Przed domem w grono zebrany usiada,
I słucha, kiedy starzec opowiada
Niegdyś od przodków słyszane zdarzenia;
Od pokolenia te do pokolenia
Idąc, o dawnych wspominają ludach,
O bohaterach, o wojnach, o cudach!...
sarafanach, w assystencji zalotnych młodzieńców; odbywają korowody śpiewając narodowe pieśni, a starcy siedząc na przyzbach rozprawiają o starych czasach i o teraźniejszych....
Lecz gdy się zbliża ku granicóm Siebieża i Newla, ogląda przed sobą rozległe ciemne bory, nakształt chmur wiszących na horyzoncie, między lasami słomiane dachy ubogich mieszkańców; gdzie niegdzie wzrok jego spotyka sterczący między sosnami żelazny krzyż, jakiej mchem pokrytej kapliczki, przed drzwiami której, na dwóch sosnowych słupach, wiszą dwa lub trzy dzwony; po okolicy rozsiane mogilne krzyże i kamienie. Rzadko się tam spotyka pański dom porządnie wybudowany, nie wiele i kościołów takich, gdzieby można było widzieć gust architekta lub koszt możnego fundatora; i ten widok ziemi posępny i dziki, zaczynając się od rzeki Łować, sięga do brzegów Dźwiny, gdzie się kończy Połota i Drysa.
Po całej tej przestrzeni wąskie kamieniste drogi, przerzynają górzyste miejsca, i mijając dzikie brzegi jezior, kryją się w borach. W ubogich wioskach w dnie święte i powszednie, zawsze panuje jakaś ponura cichość; rzadko się odezwie pieśń żniwiarza lub oracza, i w tem nuceniu łatwo zrozumieć można myśli jego stroskane, bo tu nieurodzaj często omyla nadzieje pracowitego rolnika.....
W tych stronach upłynęły dziecinne moje lata. Tuja, po rostaniu się z młodymi moimi towarzyszami Połockiej Akademji, nie mogąc mieć innych ksiąg przy sobie, prócz kilkuklassyków łacińskich i greckich, błąkałem się w przyjemnem marzeniu gdziekolwiek w ciemnym borze lub po odludnym brzegu jeziora; lubiłem czytać av księdze przyrodzenia, gdy się w wieczornej porze odkryje karta, na której napisana Wszechmocność Boska, miljonami w górze gwiazd pałających. Na ziemi pokrytej niezliczonem mnóstwem roślin i żyjątek, czytałem o Miłosierdziu i Opatrzności Twórcy. Ta księga przyrodzenia uczyła mię prawdziwej poezji, prawdziwych uczuć, lepiej niż teraźniejsi gadatliwi krytycy, co cudze uczucia i rozmaite zdolności człowiekowi od Boga dane, chcą jakby frak przeszyć na swoją figurę.
Opowiadania starców o różnych zdarzeniach w narodowych ich powieściach, które przeszły z ust do ust od niepamiętnych czasów, były dla mnie historją o tej ziemi, o charakterze i uczuciu Białorusinów.
Rzucony losem w odległe miejsca, o jak często samotne myśli moje od brzegów Newy lecą w te strony, gdzie upłynęły kwitnące lata życia mojego, gdzie tyle miłych wspomnień maluje się w wyobraźni mojej! Wspominam nie dalekie od Newla okolicy Rabszczyzny, gdzie natura podniosła wysokie góry, jakby piętra olbrzymich gmachów, które wieki pokryły cieniami lasów, a inne złotym piaskiem błyszcza przed pogodnem słońcem. Ile tam rozmaitości w widokach, ile zachwycających obrazów! Jeśli kto zwiedzając te strony wstąpił na wierzchołek Poczanowskiej Góry *) i spojrzał na dzikie okolice w około leżące, wody tu
i ówdzie jakby lustra odbijają dzienny promień, a nad brzegami ich drzemią gęste lasy; gdzie niegdzie po spadzistościach gór czernieją ubogie domki wieśniaków; nie obaczysz tu nigdzie miastowych murów, ani baszt starego zamku. Tam człowiek zapomina o świecie. Nie brzmią tam sądy o sprzeczkach Izby francuzkiej w interessie Egiptu i Turcji, nie słychać tam o angielskim Parlamencie, o wojnie z Chińczykami, nie rozprawiają tam o żelaznych drogach, ani o dziwnym wynalazku Daguerr'a. A tylko głos pastuszka, wystrzał myśliwca w gaju, lub wiatr przelatujący w wierzchołkach boru, zakłócą na chwilę ciszę, okolicy....
Zbliżając się ku stronom Połocka, jezioro Nieszczorda na mil kilka zalewa przestrzeń, podmywa falami nadbrzeżne góry piaszczyste, ku południowi obszerne łąki usiane kępami łoz; w niektórych miejscach między trzciną, rzeczki biegąc zdaleka, kryją się w rozlewie wód jeziornych. Tam wiosna rajem; ptastwo różnego rodzaju zda się. zgromadzać ze wszystkich krajów świata; tysiące różnych melodyjnych, dzikich i czułych głosów, odzywa się nad wodą po łąkach i lasach, jęk kukawki, pienia słowików, brzmienia bąka w trzcinie, wrzaskliwe krzyki kaczek...Ta dziwna harmonia i ten koncert natury, unosił moją wyobraźnię, w jakiś kraj czarodziejski.
I teraz te miejsca, gdzie będąc dziecięciem tyle cudów przyrodzenia widziałem, te gaje, te zielone brzegi Nieszczordy malują się, w mojej pamięci, jakby ogród widziany we śnie. Przypominam opowiadanie gminu o podaniach tej strony, o górach, drzewach, Nieszczordzie, które pomiędzy ludem kursują; a chociaż w ich opowiadaniach trudno dociec rzeczywistej prawdy, jednakowoż można widzieć ślad jakiś przeszłości tego kraju, bo dotychczas jeszcze na niektórych miejscach dają się postrzegać wały wzniesione ręką ludzką; są to, bez wątpienia, ślady działań wojennych, o których żaden historyk nie wspominał. Niekiedy wzrok spotyka kurhany pokryte lasem. Może w cieniu szumiących sosen, spoczywa tam jaki wojownik, którego imie dawno zapomniane. Ja nieraz słyszałem opowiadania prostego ludu o dawnych dziejach wojennych, lecz tam tyle wmieszano bajek i cudów, iż ledwo jakiś ślad został przeszłości, bez imion osób działających. Opowiem jedno gminne podanie tej okolicy.
W południowej stronie jeziora Nieszczordy, jest góra z trzech stron oblana wodą, na tej górze drewniany maleńki kościółek, i kilka sosen; tam częstokroć znachodzą w piasku starte wiekami srebrne monety, szklanne przedmioty do ozdób służące, i przerdzewiałe szczątki rozmaitej staroświeckiej broni. Powiadają, że na tym półwyspie było niegdyś miasto. Lecz czyje miasto, kto niem zarządzał, niewiadomo. Lud tameczny mieszkający w odległych lesistych okolicach, był długo spokojny od napadów różnych narodów błąkających się w tych stronach dla łupieztwa. Po niejakim czasie straszliwy Olbrzym, nazwiskiem Kniaża, zwabiony ku brzegom Nieszczordy nadzieją bogatego łupu, obległ to miasto z ogromną tłuszczą rozbójników, pokonał słabą obronę, ograbił domy. pozabijał mieszkańców, w kościołach po obdzierał obrazy i naczynia należące do ofiar złupieżył; nawet kościół zrujnował, a dzwony zotopił w jeziorze i z tłumem drużyny obrał sobie mieszkanie w opustoszonem mieście. Lecz Bóg cudownym sposobem ogłosił karę swoją świętokradcom. Dzwony zatopione na dnie jeziora, codzień o zachodzie i wschodzie słońca, obudzały głuche milczenie na dzikich brzegach Nieszczordy, tak, że jękiem tego dzwonienia ustraszone ptastwo uciekło w powietrzne szlaki, a sarny i łosie drżąc od strachu, kryły się w odległych borach. O północy latała dżuma, podobna do czarnej kuli, i gdzie się dotknęła ściany mieszkania, już z tego domu nikt nie wychodził żywy, i tym sposobem wymarła cała drużyna Kniaża; on sam przelękniony zostawiwszy wszystkie bogactwa zakopane w górze, uciekł z kilku towarzyszami, lecz niedaleko za jeziorem śmierć go spotkała. Lud i teraz pokazuje ogromny kurhan, który się nazywa Mogiłą Kniaża.
Wiele i innych podań w tych stronach krąży między gminem; wiele z nich wskazuje na historyczne wypadki, inne zaś więcej są płodem fantazji i melancholicznego ducha, który mieszkańca tych dzikich i lesistych okolic odznacza; od natury ku postępnej usposobiony myśli, wyobraźnia jego tworzy dziwaczne obrazy. Niektóre z tamecznych gminnych podań przelałem w balladach umieszczonych w trzech tomikach Noworocznika Niezabudki, a mianowicie: Zdrój Dziewicy, który się znajduje w północnej stronie miasta Połocka, skryty w cieniu wieczystych lasów; Dwie Brzozy, które i teraz lud pokazuje niedaleko brzegów jeziora
Szewina; Kurhany i Rusałka wzięte z pieśni czarownicy, która tęskniąc po swoim kochanku, śpiewa:
Husańki, labiodeńki,
Skińcia mnie po pioreczku,
Ja z wami poleczu.
Bywają tu niekiedy w dnie niedzielne kiermasze; lud się zbiera z pobliskich wiosek do kościoła. Tam na smentarzu, dają się widzieć niekiedy sceny, smutek na dusze nawodzące. Tu wdowa zdrobnemi dziećmi przy krzyżu drewnianym, który stoi nad grobem jej męża , a tam sierota nad grobem rodziców rozdzierającym serce głosem, opowiadają swe żale; niech się kto zbliży ku nim i słowa ich podsłucha, one umarłym zazdroszczą, i te ich skargi płaczliwe, zdaje się, że kamienne przeniknęłyby piersi.
Po skończonem nabożeństwie, gromadzą się w jedno miejsce, gdziekolwiek blisko karczmy; tu się zjawia kilku żydków z wstążkami, igiełkami, i różnemi błyskotkami do stroju; odzywa się charakterystyczna Białoruska Duda. Zaczynają się tony pod odkrytem niebem; młody chłopaki siwy starzec zagrzani gorzałką, tańcują do polu, radość ich częstokroć przechodzi granice przyzwoitości. A smutne płaczki, co niedawno zalewały się łzami nad grobem męża i ojca, tańcują na nótę brzmiącej Dudy:
Sława tobie Chryste Caru,
Czto moj muż na cmentaru,
I biady pozbyła sia,
I harełki napiła sia.
Albo też:
Kaliż taja sierada praszła,
Jak niajeuszy na pryhon paszła,
Wieś dzień żała, nialaniła sia,
Złomu Wojtu pakłaniła sia;
A ciapierża ni a czom tużyć,
I Wojt pjanyj u karczmie lażyć.
Pieśni tego gminu po większej części, jak w myślach tak i w nócie zawsze maja cóś melancholicznego, a nawet i pieśni weselne, gdzie życzą nowożeńcom szczęśliwego pożycia, mają w sobie jakieś uczucie smutku, jak gdyby niedowierzali przyszłemu losowi na tym padole płaczu.... Lecz obrzędy weselne charakteryzują się rycerską ochotą; młody nowożeniec, nim stanie u progu rodziców narzeczonej, przyzwyczaja konia swego nie lękać się ognia i rzucać się w płomienie, a tak przygotowany, gdy się zabiera jechać do swej narzeczonej, on i drużyna jego wkładają czerwone czapki, zwieszają na piersi czerwone chustki i galopują przez góry do domu, gdzie ich czeka panna młoda i zebrani goście. Lecz przed wrotami spotyka ich buchająca płomieniem słoma, on i drużyna przeskakują w czwał na dziarskich koniach, ale i tu jeszcze zapalone pęki słomy, rzucane w oczy koniom niepozwalają wjechać w otwarte wrota; oni przezwyciężają wszystkie przeszkody; młody narzeczony z nachylonem czołem wchodzi do chaty, siada za stołem, odzywa się pieśń: Basłom Bochwiasielaihrać*) tu się zaczyna błogosławieństwo nowożeńców i bal godowy. Lecz pod czas tego balu zdarzają się różne nadprzyrodzone wypadki.
Białoruś jak i inne narody, pamięta jeszcze niektóre swoje bóstwa mitologiczne. Rusałki, kiedy żyto kwitnie w polu, z rozpuszczonemi długiemi włosami, kołyszą się na brzozach, i śpiewają pieśni; śmiech ich odzywa się w głębi lasów i trwogą przejmuje zbierających grzyby lub jagody. Bóg leśny jest panem dzikich pustyń; aby go wzrok ludzki nie mógł dojrzeć, pod rozmaitemi postaciami ukrywa się w dziedzinach swoich; mijając łąki, tak maleje, że go w bujnej trawie dojrzeć niepodobna; idąc przez bory, równa się najwyższym sosnóm. Jest on opiekunem zwierząt i ptastwa leśnego. Powiadają, że widziano ogromne stada wiewiórek przeprowadzane przez Leśnego Bożka z jednego boru do drugiego; czynił to dla tego, aby je ocalić od ognia, bo przewidywał W której stronie pożar wybuchnie.
Uroczystość Kupały znajoma prawie wszystkim ludóm Słowiańskim. Na Białejrusi 23 czerwca, po zachodzie słońca odbywa się Kupalnia czyli Święto Kupały; podczas nocy szukają skarbów; najszęśliwszy, kumu się uda zerwać kwiat paproci; wzrok jego w głębi ziemi postrzega zakopane skarby, i tyle może mieć złota, ile tylko sam zechce. Kobiety i młodzież obojej płci, około smolnych palących się drew, czekają wschodu słońca śpiewając pieśni:
Iwan da Marija
Na hare kupalnia,
Hdzie Iwan kupausia,
Bierah kałychausia;
Hdzie Marija kupałaś,
Trawa razściłałaś.
I tym podobne pieśni brzmią, w polu, aż póki słońce nie zagra na niebie.
Noc Kupały w tych stronach Białejrusi pełna jest nadzwyczajnych zdarzeń; wedle mniemania gminu, całe przyrodzenie zdaje się weselić tej nocy. Rybacy widują powierzchnia jeziora pokrytą niekiedy białym, jakby księżycowym blaskiem, a chociaż pogodne niebo i spokojne powietrze, błyszczące fale uderzając w brzegi rozpryskują krople, które jakby gwiazdy świecą się w powietrzu. Ten piękny czarujący widok, na zarosłych trzciną brzegach, obudza kaczki dzikie i inne ptastwo wodne, które zwabione tem pięknem wód światłem, unosi się tu i ówdzie po nad jasnem jeziorem.
Drzewa w lasach także mają przechodzić z jednego miejsca na drugie; szumem gałęzi swoich rozmawiają miedzy sobą; powiadają, że ktoś tej nocy błąkając się w lesie, znalazł Kwiat Paproci, widział nie tylko skarby w ziemi ukryte, ale i dziwy nadzwyczajne w naturze; rozumiał rozmowy każdego stworzenia; słyszał jak Dęby schodzą się z różnych miejsc i stawając w koło, szmerem gałęzi prowadziły między sobą rozmowy, jakoby wojenni weterani, przypominający bohaterskie czyny i dawne zasługi swoje. Tam się gromadząc Lipy i Brzozy, chlubiły się swoją pięknością; między niemi były niektóre, jakby goście, z sąsiedzkich ogrodów, klassycznie podstrzyżone i wyprostowane; te gwarzyły o zalotności dworowych dziewcząt i swawoli paniczów, której nieraz bywały świadkami; a tych rozmów krzywdzących słuchały z pogardą zadumane Sosny i Jodły; widział Wirzby stojące nad rzeką, które wpatrując się w źwierciadło wód, pytały się jedna drugiej, co której do twarzy, i te dziwy dzieją się aż do wschodu słońca.
Wschód słońca po tej bezsennej, uroczystej nocy, bywa też osobłiwszy. Tłum ludu weselący się w polu, kończy pieśni i tany i w milczeniu obraca oczy ku niebu, pogląda jakby na scenę, gdzie w górze, na pałającej przestrzeni horyzontu ma się zjawić nadzwyczajny widok. Wschodzi słońce, podnosi się nad góry i lasy, i przed oczyma całego ludu, rozsypuje się po niebie w drobne iskrzące się gwiazdki, znów się zbiega w jedną ognistą kule, otacza się mnóstwem tęczowych kół i miga we środku kręcąc się na swej osi. To zjawisko powtarza się razy kilka, i takim sposobem Sionce gra corocznie 24 czerwca.
Prócz pomienionych dziwowisk, są jeszcze wedle mniemania mieszkańców stron owych cudowne zioło. Razryw trawa ma wywierać dziwne wpływy na żelazo, rozrywa jakby zamki i kruszy kajdany więźniów; kosa na łące w czasie sianożęć, jeżeli się na nią natknie, pęknie na kilka części. Pieralot trawa, czyli ziółko latające; powiadają o niej, że posiada władzę przenoszenia się z miejsca na miejsce, kwiat jej z tęczowych kolorów, nadzwyczajnie żywy i piękny, a w polocie swoim nocną pora błyska jakby gwiazdka. Szczęśliwy kto ją zerwie, nie dozna przeciwności w życiu swojem, wszystkie jego żądze będą natychmiast spełniane, i to ziele jest zielem szczęścia. Ludzie rojąc o szczęściu na tej ziemi, malują one w rozmaitych obrazach; Grecy i Rzymianie oddawali pokłon ślepej Fortunie, co kręcąc wieczne koło, wznosi ludzi pod obłoki i znów pogrąża av przepaści. Lud Białoruski uroił sobie jakieś latające ziółko, za którem pędząc się nie jeden zbłąkał się z drogi i niepowrócił do swej rodzinnej chaty. I ja szukając go daleko, rzuciłem te rodzinne strony, gdzie upłynęły najprzyjemniejsze dni życia mojego, i teraz w północnej stolicy, poglądając na teatr świata wielkiego, czytam księgę, co niekiedy śmieszy, niekiedy zmusza łzy wylewać, a to jest księga serc i charakterów ludzkich.
Rodzinna ziemio, twe góry wyniosłe,
Łąki i wody w krąg trzciną obrosłe,
I lasy, gdzie blask nie przenika słońca,
Zawsze się w mojem malują wspomnieniu,
W zielonej barwie, w wiosennym promieniu,
Jak gdyby obraz jaki czarujący.
Brzmi w mej pamięci tęskny śpiew rolnika,
I nieuczona pasterska muzyka,
Kiedy w rozległych borach nad jeziorem
Echo powietrza dźwięk kobzy wieczorem;
Lub gdy się chłodząc gmin wieczornym cieniem,
Po dziennych trudach, pod niebios sklepieniem,
Przed domem w grono zebrany usiada,
I słucha, kiedy starzec opowiada
Niegdyś od przodków słyszane zdarzenia;
Od pokolenia te do pokolenia
Idąc, o dawnych wspominają ludach,
O bohaterach, o wojnach, o cudach!...
SZLACHCIC ZAWALNIA.
Stryj mój Pan Zawalnia, dość zamożny szlachcic na zagrodzie, żył w północnej i dzikiej stronie Białorusi: jego dworek czarujące miał okolice; na północ blisko mieskania, Nieszczordo, ogromne jezioro nakształt odnogi morskiej, kiedy czas wietrzny, to w domu słychać szum wód i widać przez okno, jak fale pokryte pianą podnoszą rybackie łodzie w górę i znowu zrzucają. Na południe niziny zielenią się krzakami łozy, gdzie niegdzie wzgórki zarosłe brzozą i lipą, na zachód szerokie łąki i rzeka bieży od wschodu przerzynając te okolice wpada do Nieszczordy. Wiosna tam nadzwyczajny ma urok, gdy się rozleją wody po łąkach i zabrzmią głosy powracających ptaków w powietrzu, nad jeziorem i w lasach.
Pan Zawalnia lubił naturę, największem jego upodobaniem było sadzić drzewa, a przeto, chociaż dom jego stał na górze, o pół wiorsty nie można go widzieć, bo był zewsząd pokryty lasem, rybakom tylko pływającym po jeziorze przed okiem stała cała budowa. On także miał od przyrodzenia duszę , poety, a chociaż sam nie pisał ni prozą ni wierszem, jednak każda powiastka o rozbojnikach, bohaterach, o czarach, i cudach nadzwyczaj go zajmowała, i każdą noc nie inaczej zasypiał, jak tylko słuchając powieści, przeto, już było zaprowadzono, że nim zaśnie, po kolei jeden którykolwiek z czeladzi, musiał mu opowiadać gminną jaką powieść, i słuchał cierpliwie chociażby ta sama była powtarzana kilkadziesiąt razy. Jaśli kto przyjeżdżał do niego, mając jaką potrzebę, jakikolwiek podróżny lub kwestarz, najuprzejmiej przyjmował, traktował, utrzymywał na noc i spełniał wszystkie chęci, nagradzał, aby mu tylko opowiedział jaką bajkę, a mianowicie w jesieni, kiedy nocy długie; ten gość był najmilszy dla niego, który najwięcej w zapasie miał historji, różnych zdarzeń i anegdot.
Ja kiedy przyjechałem do niego, bardzo mi był rad, rospytywał o obywatelach, u których przy obowiązku tyle lat przepędziłem, opowiadał o swojem gospodarstwie, o brzozach, lipach i klonach, które nad dachem mieszkania szeroko rospostrzeniły gałęzie swoje. Sąsiadów niektórych chwalił, innych zaś ganił, że oni zajmowali się tylko psami, handlem koni i polowaniem. Nakoniec po długiej rozmowie o tem i o owem, rzecze do mnie. - Jesteś człowiekiem uczonym, chodziłeś do szkół Jezuitów, czytałeś wiele książek, rozmawiałeś z ludźmi uczonymi, musisz umieć wiele rozmaitych historji, dzisiaj wieczorem powiesz mi cokolwiek ciekawego.
Przypominałem więc w myśli z czemby się popisać, nic nie czytałem prócz historyków i klassyków; historja narodow nie jest zajmujący przedmiot dla tego, którego nie interesuje teatr świata i osoby grające rozmaite sceny, dla mego stryja jedna historja była Biblija, z świeckich zaś podań, gdzieś wyczytał, ze Alexander Macedoński chcąc dowiedzieć się o wysokości nieba i głębokości morza, latał na gryfach i spuszczał się na dno oceanu, i taka śmiałość ludzka dziwiła jego i zajmowała: trzeba żebym i ja opowiadał cokolwiek w podobnym guście, postanowiłem więc zacząć od Odyssei Homera, gdyż w tym poemacie pełno jest czarow i dziwow, jak i w naszych niektórych gminnych powieściach.
Około dziesiątej godziny z wieczora, kiedy wiejscy mieszkańcy kończą swoje prace, mój stryj po modlitwie idzie do spoczynku i już zebrała się cała czeladź słuchać nowych powieści, a on rzekł temi słowy: - No Janko, popowiedz ze nam co ciekawego, ja będę pilnie słuchał, bo dziś czuję, siebie że prędko nie zasnę.- Ja tedy aby moje powieści lepiej były zrozumiane od słuchaczów, opowiedziałem po krotce o główniejszych Bogach, Boginiach i bohaterach greckich, potem o złotem jabłku, o sądzie Parysa, o oblężeniu Troi, wszyscy słuchali z ciekawością i z zadziwieniem , słyszałem niektórych z czeladzi mówiących: hetaj baśni prypomnyć niemodna duża ciaszkaja.
- A czy toż była kiedy prawda co opowiadasz? - po długiem milczeniu przerwał stryj.
- Tak kiedyś wierzyli poganie, bo to było przed narodzeniem Chrystusa, wiadomo z historji o bycie tego narodu, wiadomo także i o ich religji.
- I tego was uczą Jezuici w szkołach, na cóż się to przyda?
- Kto się uczy, - odpowiedziałem, - ten powinien o wszystkiem wiedzieć.
- No wiec mówże dalej.
I dalej opowiadałem bez przerwy, już było po północy; czeladź rozchodząc się pocichu powtarzała sama sobie nam Dietą baśni niawyuczyca, usio sztoto nipanaszemu tut ni czaho ni prypomnisz.- Po niejakim czasie posłyszałem mocny sen mego stryja i będąc rad z tego zdarzenia, przeżegnałem się i zasnąłem.
Na drugi dzień jako wiejski gospodarz wstał bardzo rano, obejrzał wszędzie swój maleńki dworek, i powróciwszy do domu zbliżając się do mnie jeszcze drzemiącego zawołał:- O, jak to widzę, to wasze lubisz spać po pańsku, wstawaj, u ludzi prostych to grzechem, i nazwą hultajem. Ależ twoja wczorajsza historja bardzo uczona, choć w łeb strzel, niepamiętam ani jednej familji tych pogańskich Bogów. - Lecz to nie raz ostatni, pogościsz u mnie do wiosny, a w czasie długich zimowych nocy, wiele mi opowiesz o tem i o owem.
W czasie mego pobytu w domu stryja, musiałem pięć prawie tygodni usypiać jego co noc opowiadaniem poematów sławniejszych greckich lub łacińskich klassyków, lecz jemu się najwięcej podobała z Odyssei mądrość Ulisesa na brzegach Cyrcy i na wyspie Cyklopów, powtarzał mi nieraz, - a może kiedyś dawno i bywali tak ogromni olbrzymi, tylko to dziw, że z jednem okiem we łbie, ależ co za chytry ten Ulises, upoił, wykłuł oko, i wyjechał na baranie; nie mógł także zapomnieć szóstej pieśni z Wirgiljusza, gdzie Eneasz wstąpił do piekła, powtarzał razy kilka temi słowy, - choć on był i poganin, lecz jakie szlachetne uczucie i przywiązanie do Ojca iść w tak niebezpieczne strony, ale jaka ich dziwna wiara, u nas duszeczki zbawione idą do nieba, a oni sobie wymyślili królewstwo niebieskie tak głęboko pod ziemią, dziwna rzecz! -
Pewnego razu rozmawiając że mną zapytał - czy dawno byłem w Połocku?
- Rok bez mała nie miałem zdarzenia być w tym mieście.
Jeśli kiedy tam będziesz, dobrzeby się dowiedzieć od księży Jezuitów, jak się uczą moi Staś i Józio. O! nie zle być człowiekiem uczonym, ot! jak wasze opowiadasz z różnych książek, tego nieuk i we śnie nie obaczy; dobrze wszystko wiedzieć, ja będąc w Połocku i moja nieboszczka żona wiecznej pamięci, prosiliśmy księdza Prefekta, aby nieżałowano rózeczek, rószczką Duch Święty dziateczek bić . radzi, rószczką bynajmniej zdrowiu nie zawadzi. O! to piękne wiersze rószczką uczy rozumu i wiary; nasi niektórzy panicze pieszczeni u rodziców, tylko się i bawią z końmi i psami, a przyjdzie który do kościoła, ani się przeżegna; jaka pociecha rodzicom, kara tylko Boska!
Już pierwsze dni były listopada: siedząc przy oknie samotny słuchałem wycia jesiennych wiatrów i szumu brzoz i klonow które gęsto wznosiły się nad dachem budowy, żółte liście kręcił wicher po dziedzińcu i podnosił w górę, wszędzie głucho, tylko niekiedy zaszczekał pies, gdy mijał przechodzień lub się zwierz ukazał z lasów, myśl moja zajęta była jakiemś Leskiem marzeniem, av tem wchodzi kobieta zajmująca miejsce gospodyni u mego stryja; była to siostra jego umarłej żony, już lat podeszłych; widząc mig zamyślonego, rzekła: Nudzisz się u nas panie Janko, młody człowiek jesteś, a towarzystwa nie masz odpowiednego, a może i te nocne opowiadania bajek już się sprzykrzyły, nie wiele cierpliwości, a jak tylko zamarzną wody Nieszczordy, mimo tego folwarku przez jezioro będzie wielka droga, o! wtenczas Pan Zawalnia wiele do siebie zaprosi gości, aby opowiadali co komu przyjdzie do głowy.
Przeszło dni kilka w czasie jasnych i pogodnych nocy zaiskrzyły się mrozy, zasnęły wody jeziora pod bryła grubego lodu, posypał śnieg z obłoków; i już zima. Wzdłuż Nieszczordy jawiała się szeroka droga, mijają podróżni i ciągną się do Rygi naładowane wozy lnem i pieńka, pokazał się tłum rybaków na lodzie; ja i stryj mój lubiliśmy czysto odwiedzać tonie i patrząc na obfity ryb połów, a tu jeszcze i ta była korzyść, że on będąc dzień cały na mrozie, prędko zasypiał w nocy i byłem wolny od opowiadania bajek, do tegoż częściej mieliśmy i zajeżdżających gości, przed którymi stryj mig bardzo chwalił i nauki jezuickie, opowiadając, że odemnie wiele nowych i tak rozumnych słyszał powieści, że i spamiętać trudno; byłem i ja rad gościom, gdyż ktokolwiek z nich zastąpił miejsce moje, a mnie już było przyjemniej słuchać niż gadać.
Wieczor był ciemny, niebo pokryte chmurami, nigdzie ani jednej gwiazdy, śnieg padał gesty, nagle powstają północne wiatry, w około straszna burza i zawierucha, okna zasypało śniegiem, za ściana zawyły wichry smutnym głosem, jakby nad grobem natury, o jeden krok oko nic dostredz nie może, i psy na podwórzu szczekają: rzucają się jak gdyby napadły na jakiego zwierza; - wychodzę z domu, słucham czy nie podeszło stado wilków, gdyż podczas burzliwych nocy te drapieżne zwierzęta najczęściej szukają sobie zdobyczy snując się tam i ówdzie około wiosek, wziąłem strzelbę nabitą, aby choć odstraszyć, jeśli będę mógł dostrzec ich iskrzące się oczy. W tem posłyszałem krzyk ludzi na jeziorze, mnóstwo odzywało się tam i ówdzie rozpaczliwych głosów jakby w strasznem niebezpieczeństwie jeden drugiemu pomocy dać nie mogąc, powracam do izby i opowiadam to stryjowi. To podróżni odpowiedział, wiatr śniegiem zasypał drogę i oni błąkając się po jeziorze, nie wiedzą w którą udać się stronę, to mówiąc wziął zapaloną świecę i postawił na oknie.
Pan Zawalnia miał zwyczaj to czynić pod czas każdej burzliwej nocy, już to dla tego, że miał w sercu miłość ku bliźniemu, jako dobry Chrześcijanin, i rad był gościom, aby z niemi pogadać i posłuchać powieści. Podróżni zabłąkani dostrzegłszy z jeziora ogień w oknie, cieszyli się jak żeglarze miotani morską falą, kiedy zobaczą zdaleka wśród ciemnej nocy światło lampy portowej, zjeżdżali się wszyscy do dworku mego stryja, jakby do karczmy stojącej przy drodze, aby się ogrzaó i dać odpocząć koniom.
Wiatr nie ustawał i dom otaczały śnieżne zaspy, jakby wysokie wały, w pośród szumu burzy słychać po śniegu skrzypiące naładowane wozy, stukają do zamkniętych wrot i krzyczą: Randar! randar! adczyni waroty; ahci, jakara miacielica sausiom pieraziabli, i koni prystali czuć ciahnuć: randar! randar! adczyni waroty!
Na ten krzyk wychodzi parobek niekontent, że wpadł do głębokiego śniegu: pahadzicia., adczyniu, czaho wy kryczycia, tut nie randar żywieć, a Pan Zawalnia.
- Ach panoczyk (sądzili, że to sam gospodarz) puści nas piranaczawać, nocz ciomnaju i czaho nie wiwidna i darohu tak zamiało, szto i najci niamożno.
- A ci umieicie skazki, da prykaski?
- Dawżosz Jak nibuć skażym, kali tolka budzie łaska panskaja.
Odmykają się wrota, wjeżdża kilka wozow na podwórze; wychodzi stryj na spotkanie i mówi: no dobrze, będziecie mieć wieczerz, i siano dla koni, tylko z umową, że musi z was którykolwiek mi opowiedzieć ciekawą bajkę.- Dobre Panoczyk - odpowiadają chłopi zdejmując czapki i kłaniając się.
Wprzęgli więc i przywiązali do wozow swoich konie, położyli im siana, weszli do czeladnej izby, otrzęśli się ze śniegu, tam dano im wieczerze, po niej kilku przyszło do pokoju mego stryja, on dał im jeszcze po kieliszku wódki, podróżnych posadził blizko siebie, położył się na pościel, z zamiarem jednak słuchać bajek; zebrali się domowi i ja siadłem blizko, z wielką ciekawością chcąc słyszeć nowe jeszcze dla mnie gminne powieści.
Pan Zawalnia lubił naturę, największem jego upodobaniem było sadzić drzewa, a przeto, chociaż dom jego stał na górze, o pół wiorsty nie można go widzieć, bo był zewsząd pokryty lasem, rybakom tylko pływającym po jeziorze przed okiem stała cała budowa. On także miał od przyrodzenia duszę , poety, a chociaż sam nie pisał ni prozą ni wierszem, jednak każda powiastka o rozbojnikach, bohaterach, o czarach, i cudach nadzwyczaj go zajmowała, i każdą noc nie inaczej zasypiał, jak tylko słuchając powieści, przeto, już było zaprowadzono, że nim zaśnie, po kolei jeden którykolwiek z czeladzi, musiał mu opowiadać gminną jaką powieść, i słuchał cierpliwie chociażby ta sama była powtarzana kilkadziesiąt razy. Jaśli kto przyjeżdżał do niego, mając jaką potrzebę, jakikolwiek podróżny lub kwestarz, najuprzejmiej przyjmował, traktował, utrzymywał na noc i spełniał wszystkie chęci, nagradzał, aby mu tylko opowiedział jaką bajkę, a mianowicie w jesieni, kiedy nocy długie; ten gość był najmilszy dla niego, który najwięcej w zapasie miał historji, różnych zdarzeń i anegdot.
Ja kiedy przyjechałem do niego, bardzo mi był rad, rospytywał o obywatelach, u których przy obowiązku tyle lat przepędziłem, opowiadał o swojem gospodarstwie, o brzozach, lipach i klonach, które nad dachem mieszkania szeroko rospostrzeniły gałęzie swoje. Sąsiadów niektórych chwalił, innych zaś ganił, że oni zajmowali się tylko psami, handlem koni i polowaniem. Nakoniec po długiej rozmowie o tem i o owem, rzecze do mnie. - Jesteś człowiekiem uczonym, chodziłeś do szkół Jezuitów, czytałeś wiele książek, rozmawiałeś z ludźmi uczonymi, musisz umieć wiele rozmaitych historji, dzisiaj wieczorem powiesz mi cokolwiek ciekawego.
Przypominałem więc w myśli z czemby się popisać, nic nie czytałem prócz historyków i klassyków; historja narodow nie jest zajmujący przedmiot dla tego, którego nie interesuje teatr świata i osoby grające rozmaite sceny, dla mego stryja jedna historja była Biblija, z świeckich zaś podań, gdzieś wyczytał, ze Alexander Macedoński chcąc dowiedzieć się o wysokości nieba i głębokości morza, latał na gryfach i spuszczał się na dno oceanu, i taka śmiałość ludzka dziwiła jego i zajmowała: trzeba żebym i ja opowiadał cokolwiek w podobnym guście, postanowiłem więc zacząć od Odyssei Homera, gdyż w tym poemacie pełno jest czarow i dziwow, jak i w naszych niektórych gminnych powieściach.
Około dziesiątej godziny z wieczora, kiedy wiejscy mieszkańcy kończą swoje prace, mój stryj po modlitwie idzie do spoczynku i już zebrała się cała czeladź słuchać nowych powieści, a on rzekł temi słowy: - No Janko, popowiedz ze nam co ciekawego, ja będę pilnie słuchał, bo dziś czuję, siebie że prędko nie zasnę.- Ja tedy aby moje powieści lepiej były zrozumiane od słuchaczów, opowiedziałem po krotce o główniejszych Bogach, Boginiach i bohaterach greckich, potem o złotem jabłku, o sądzie Parysa, o oblężeniu Troi, wszyscy słuchali z ciekawością i z zadziwieniem , słyszałem niektórych z czeladzi mówiących: hetaj baśni prypomnyć niemodna duża ciaszkaja.
- A czy toż była kiedy prawda co opowiadasz? - po długiem milczeniu przerwał stryj.
- Tak kiedyś wierzyli poganie, bo to było przed narodzeniem Chrystusa, wiadomo z historji o bycie tego narodu, wiadomo także i o ich religji.
- I tego was uczą Jezuici w szkołach, na cóż się to przyda?
- Kto się uczy, - odpowiedziałem, - ten powinien o wszystkiem wiedzieć.
- No wiec mówże dalej.
I dalej opowiadałem bez przerwy, już było po północy; czeladź rozchodząc się pocichu powtarzała sama sobie nam Dietą baśni niawyuczyca, usio sztoto nipanaszemu tut ni czaho ni prypomnisz.- Po niejakim czasie posłyszałem mocny sen mego stryja i będąc rad z tego zdarzenia, przeżegnałem się i zasnąłem.
Na drugi dzień jako wiejski gospodarz wstał bardzo rano, obejrzał wszędzie swój maleńki dworek, i powróciwszy do domu zbliżając się do mnie jeszcze drzemiącego zawołał:- O, jak to widzę, to wasze lubisz spać po pańsku, wstawaj, u ludzi prostych to grzechem, i nazwą hultajem. Ależ twoja wczorajsza historja bardzo uczona, choć w łeb strzel, niepamiętam ani jednej familji tych pogańskich Bogów. - Lecz to nie raz ostatni, pogościsz u mnie do wiosny, a w czasie długich zimowych nocy, wiele mi opowiesz o tem i o owem.
W czasie mego pobytu w domu stryja, musiałem pięć prawie tygodni usypiać jego co noc opowiadaniem poematów sławniejszych greckich lub łacińskich klassyków, lecz jemu się najwięcej podobała z Odyssei mądrość Ulisesa na brzegach Cyrcy i na wyspie Cyklopów, powtarzał mi nieraz, - a może kiedyś dawno i bywali tak ogromni olbrzymi, tylko to dziw, że z jednem okiem we łbie, ależ co za chytry ten Ulises, upoił, wykłuł oko, i wyjechał na baranie; nie mógł także zapomnieć szóstej pieśni z Wirgiljusza, gdzie Eneasz wstąpił do piekła, powtarzał razy kilka temi słowy, - choć on był i poganin, lecz jakie szlachetne uczucie i przywiązanie do Ojca iść w tak niebezpieczne strony, ale jaka ich dziwna wiara, u nas duszeczki zbawione idą do nieba, a oni sobie wymyślili królewstwo niebieskie tak głęboko pod ziemią, dziwna rzecz! -
Pewnego razu rozmawiając że mną zapytał - czy dawno byłem w Połocku?
- Rok bez mała nie miałem zdarzenia być w tym mieście.
Jeśli kiedy tam będziesz, dobrzeby się dowiedzieć od księży Jezuitów, jak się uczą moi Staś i Józio. O! nie zle być człowiekiem uczonym, ot! jak wasze opowiadasz z różnych książek, tego nieuk i we śnie nie obaczy; dobrze wszystko wiedzieć, ja będąc w Połocku i moja nieboszczka żona wiecznej pamięci, prosiliśmy księdza Prefekta, aby nieżałowano rózeczek, rószczką Duch Święty dziateczek bić . radzi, rószczką bynajmniej zdrowiu nie zawadzi. O! to piękne wiersze rószczką uczy rozumu i wiary; nasi niektórzy panicze pieszczeni u rodziców, tylko się i bawią z końmi i psami, a przyjdzie który do kościoła, ani się przeżegna; jaka pociecha rodzicom, kara tylko Boska!
Już pierwsze dni były listopada: siedząc przy oknie samotny słuchałem wycia jesiennych wiatrów i szumu brzoz i klonow które gęsto wznosiły się nad dachem budowy, żółte liście kręcił wicher po dziedzińcu i podnosił w górę, wszędzie głucho, tylko niekiedy zaszczekał pies, gdy mijał przechodzień lub się zwierz ukazał z lasów, myśl moja zajęta była jakiemś Leskiem marzeniem, av tem wchodzi kobieta zajmująca miejsce gospodyni u mego stryja; była to siostra jego umarłej żony, już lat podeszłych; widząc mig zamyślonego, rzekła: Nudzisz się u nas panie Janko, młody człowiek jesteś, a towarzystwa nie masz odpowiednego, a może i te nocne opowiadania bajek już się sprzykrzyły, nie wiele cierpliwości, a jak tylko zamarzną wody Nieszczordy, mimo tego folwarku przez jezioro będzie wielka droga, o! wtenczas Pan Zawalnia wiele do siebie zaprosi gości, aby opowiadali co komu przyjdzie do głowy.
Przeszło dni kilka w czasie jasnych i pogodnych nocy zaiskrzyły się mrozy, zasnęły wody jeziora pod bryła grubego lodu, posypał śnieg z obłoków; i już zima. Wzdłuż Nieszczordy jawiała się szeroka droga, mijają podróżni i ciągną się do Rygi naładowane wozy lnem i pieńka, pokazał się tłum rybaków na lodzie; ja i stryj mój lubiliśmy czysto odwiedzać tonie i patrząc na obfity ryb połów, a tu jeszcze i ta była korzyść, że on będąc dzień cały na mrozie, prędko zasypiał w nocy i byłem wolny od opowiadania bajek, do tegoż częściej mieliśmy i zajeżdżających gości, przed którymi stryj mig bardzo chwalił i nauki jezuickie, opowiadając, że odemnie wiele nowych i tak rozumnych słyszał powieści, że i spamiętać trudno; byłem i ja rad gościom, gdyż ktokolwiek z nich zastąpił miejsce moje, a mnie już było przyjemniej słuchać niż gadać.
Wieczor był ciemny, niebo pokryte chmurami, nigdzie ani jednej gwiazdy, śnieg padał gesty, nagle powstają północne wiatry, w około straszna burza i zawierucha, okna zasypało śniegiem, za ściana zawyły wichry smutnym głosem, jakby nad grobem natury, o jeden krok oko nic dostredz nie może, i psy na podwórzu szczekają: rzucają się jak gdyby napadły na jakiego zwierza; - wychodzę z domu, słucham czy nie podeszło stado wilków, gdyż podczas burzliwych nocy te drapieżne zwierzęta najczęściej szukają sobie zdobyczy snując się tam i ówdzie około wiosek, wziąłem strzelbę nabitą, aby choć odstraszyć, jeśli będę mógł dostrzec ich iskrzące się oczy. W tem posłyszałem krzyk ludzi na jeziorze, mnóstwo odzywało się tam i ówdzie rozpaczliwych głosów jakby w strasznem niebezpieczeństwie jeden drugiemu pomocy dać nie mogąc, powracam do izby i opowiadam to stryjowi. To podróżni odpowiedział, wiatr śniegiem zasypał drogę i oni błąkając się po jeziorze, nie wiedzą w którą udać się stronę, to mówiąc wziął zapaloną świecę i postawił na oknie.
Pan Zawalnia miał zwyczaj to czynić pod czas każdej burzliwej nocy, już to dla tego, że miał w sercu miłość ku bliźniemu, jako dobry Chrześcijanin, i rad był gościom, aby z niemi pogadać i posłuchać powieści. Podróżni zabłąkani dostrzegłszy z jeziora ogień w oknie, cieszyli się jak żeglarze miotani morską falą, kiedy zobaczą zdaleka wśród ciemnej nocy światło lampy portowej, zjeżdżali się wszyscy do dworku mego stryja, jakby do karczmy stojącej przy drodze, aby się ogrzaó i dać odpocząć koniom.
Wiatr nie ustawał i dom otaczały śnieżne zaspy, jakby wysokie wały, w pośród szumu burzy słychać po śniegu skrzypiące naładowane wozy, stukają do zamkniętych wrot i krzyczą: Randar! randar! adczyni waroty; ahci, jakara miacielica sausiom pieraziabli, i koni prystali czuć ciahnuć: randar! randar! adczyni waroty!
Na ten krzyk wychodzi parobek niekontent, że wpadł do głębokiego śniegu: pahadzicia., adczyniu, czaho wy kryczycia, tut nie randar żywieć, a Pan Zawalnia.
- Ach panoczyk (sądzili, że to sam gospodarz) puści nas piranaczawać, nocz ciomnaju i czaho nie wiwidna i darohu tak zamiało, szto i najci niamożno.
- A ci umieicie skazki, da prykaski?
- Dawżosz Jak nibuć skażym, kali tolka budzie łaska panskaja.
Odmykają się wrota, wjeżdża kilka wozow na podwórze; wychodzi stryj na spotkanie i mówi: no dobrze, będziecie mieć wieczerz, i siano dla koni, tylko z umową, że musi z was którykolwiek mi opowiedzieć ciekawą bajkę.- Dobre Panoczyk - odpowiadają chłopi zdejmując czapki i kłaniając się.
Wprzęgli więc i przywiązali do wozow swoich konie, położyli im siana, weszli do czeladnej izby, otrzęśli się ze śniegu, tam dano im wieczerze, po niej kilku przyszło do pokoju mego stryja, on dał im jeszcze po kieliszku wódki, podróżnych posadził blizko siebie, położył się na pościel, z zamiarem jednak słuchać bajek; zebrali się domowi i ja siadłem blizko, z wielką ciekawością chcąc słyszeć nowe jeszcze dla mnie gminne powieści.
POWIEŚĆ PIERWSZA. O CZARNOKSIĘŻNIKU, I O ZMII WYLĘGŁÉJ Z JAJKA KOGUTA
Nie wszystkim czytelnikom może być zrozumiały białoruski język, a więc te gminne opowiadania, które słyszałem z ust ludu, postanowiłem ile mogąc w dosłównem tłumaczeniu napisać po polsku.
Podróżny ten był człowiek lat nie młodych; włos miał siwy, lecz czerstwy był i mocny. Gdy opowiadał swoją przeszłość, zdawał się odmładniać ; pomyślawszy tak zaczął:
- Nie bajkę. Panu opowiem, lecz, to co było w rzeczy samej, co się zdarzyło nawet ze mną. Gorzkie nasze niekiedy bywa życie, lecz kto pokłada ufność swoję w Bogu, Bóg się zlituje i wszystko przemieni na lepsze. Biada temu kto się pędząc za bogactwem, zaprzeda duszę swoję piekłu.
W młodości mojej pamiętam, mieliśmy Pana K. G. zły to był Pan, strach wspomnieć o tem, co on robił: chłopów i dziewcząt żenił i za mąż wydawał, nie chcąc i znać ni o ich przywiązaniu, ni o przeszłem szczęściu; ni prośby, ni łzy, nie mogły go zmiękczyć, spełniał swoją wolę ćwicząc ludzi bez żadnej litości, koń i pies u niego był droższy, niż chrześcijańska dusza; miał on lokaja Karpę złego człowieka; i oni oba, pierwej Pan, a potem sługa, zaprzedali duszę swoją djabłowi- a to takim sposobem:
Jawił się w naszym dworze niewiadomo zkąd, jakiś dziwny człowiek, i teraz jeszcze pamiętam urodę, twarz i odzienie jego; nizki, chudy, zawsze blady, nos ogromny, jak dziób drapieżnego ptaka, brwi gęste, spojrzenie jego było jakby rozpaczliwego lub obłąkanego, suknia na nim czarna i jakaś dziwaczna, zupełnie nie taka, jak u nas noszą panowie lub księża, nikt nie wiedział, czy on był świecki, czy jaki mnich, z Panem rozmawiał jakimś językiem niezrozumiałym, odkryło się potem, ze to był czarnoksiężnik, uczył Pana robić złoto i innych sztuk szatańskich.
A chociaż wtenczas byłem bardzo młody, jednak musiałem odbywać we dworze kolej nocnego stróża, obchodzić wszystkie zabudowania pańskie i dzwonić młotem w żelazną deskę. Widziałem nieraz o samej północy w pokoju Pana ogień się palił, i on czemś tam z czarnoksiężnikiem ciągle bywał zajęty; wszyscy zasnęli i cichość panowała we dworze, nad dachem pańskiego mieszkania snuły się gęsto tam i ówdzie nietoperze i jakieś czarne ptaki. Sowa siadłszy na dachu to chychotała, to płakała jakby niemowlę, na mnie napadła okropna trwoga, lecz gdy się przeżegnałem zmówiłem pacierze, cokolwiek mi ulżyło, i poczułem w sobie więcej śmiałości, postanowiłem cicho iść do okna pańskiego i zobaczyć przez szybę, co też oni tam robią. Ledwo się zbliżyłem, przy ścianie postrzegłem okropne straszydło. Strach wspomnieć, była to ogromna żaba ropucha, spojrzała na mnie ognistym wzrokiem, skoczyłem nazad, biegłem precz jak szalony, i ledwie się wstrzymałem o dwieście kroków, dreszcz przebiegał po ciele, przyszło mi na myśl, że to szatan w postaci tego straszydła pilnował okna mego Pana, aby nikt nie spostrzegł sekretów, które się tam działy; zmówiłem Anioł Pański, a chociaż to w lecie noc była jasna i ciepła, ja drżałem jakby na mrozie, dziękowałem Bogu, że wpadce zaśpiewał kogut, zagaszono ogień w pokoju, i ja będąc już nieco spokojniejszym, doczekałem wschodu słońca.
Drugie zdarzenie także było dziwne; rąbałem drwa w lesie, już słońce było ku wieczorowi, spostrzegłem: idzie drogą Pan z czarnoksiężnikiem, i wnet zwrócili do gęstego jodłowego lasu; ja będąc zawsze ciekawy, skradam się tam cicho i skrywam się za drzewem, pewnym będąc, ze się tam mają odbywać jakiekolwiek czary; cicho było wszędzie, w odległości tylko stukał dzięcioł na spróchniałem drzewie, widzę na starem wywróconem drzewie siedział Pan, przy nim stał czarnoksiężnik i trzymał za głowę ogromną gadzinę, która czarnym grzbietem obwiła mu prawą rękę, nie wiem co dalej było, bo ze strachu uciekłem.
Trzecie zdarzenie jeszcze straszniejsze, chociaż ja tego nie widziałem, słyszałem jednak z ust pewnych, i o tem po wszystkich wsiach okolicy rozmawiano. O północy nasz Pan, ten gość szatański, i lokaj Karpa, wzięli z obory czarnego kozła, poprowadzili na smętarz, powiadają, ze wykopali z mogiły trupa, czarnoksiężnik włożył na siebie czamarę umarłego, zabił kozła, wtem tem mięsem i krwią odprawywał jakieś straszne ofiary, a co się tam działo téj nocy, nie można wspomnieć bez trwogi, mówiono: że jakieś straszydła napełniały całe powietrze, jakieś zwierzęta nakształt niedzwiedzi, wieprzów i wilków, biegały około rycząc tak, że Pan i Karpa ze strachu bez czucia upadli na ziemię; nie wiem kto ich ocucił, to tylko pewna, że po téj strasznej nocy czarnoksiężnik znikł, nikt jego potém nie widział. Pan był ciągle smutny, chociaż miał pełno złota i wszystkiego w obfitości, czego tylko zażądał, zrobił się jeszcze okrótniejszym, nikt mu dogodzić nie mógł, i Karpę wypędził ze dworu.
Kiedy to opowiadał podróżny, słychać było szeptanie słuchaczów, wot uże strach, tak strach, aż maroz pa skury padzirajeć i stryj się odezwał temi słowy: Musiał on pierwej być farmazonem, albo się pobratał z niedowiarkami , a człek bez religji na wszystko gotów - no cóż daléj?
Podróżny opowiadał daléj - Karpa wysłany ze dworu, oddany był za robotnika jednemu majętnemu gospodarzowi, lecz on więcéj był ciężarem, niż pomocą, gdyż od dzieciństwa żyjąc we dworze, zrobił się leniwym, upartym i nieposłusznym, dochodziły częste skargi do Ekonoma, ten jego przenosił z jednéj chaty do drugiej, lecz nigdzie nie mógł długo zostawać. Nareszcie prosił Ekonoma o wstawienie się do pana, aby dano mu chatę i kilka dziesięcin ziemi, że on sam będąc gospodarzem więcéj będzie starannym. Zgodził się pan, a wiec zbudowano mu nową chatę, oddzielono najlepszej ziemi, dano parę koni, kilka krów, i innego, bydła dla rozprowadzenia, nakoniec umyślił się żenić, lecz żadna gospodarska córka nie chciała iść za niego; gdyż nikt ani na nim, ani na jego gospodarstwie nie pokładał nadziei, a do tego myślili, że u niego ani wiary, ani Boga w sercu nie było.
W téj wsi, gdzie żyli niegdyś moi rodzice, był sąsiad Harasim, człowiek staranny, na niczém mu niezbywało, służył dobrze panu i najregularniéj podatki wypłacał, miał jednę córkę Ahapkę , piękna była dziewczyna, świéża, rumiana, jak dojrzała jagoda, dawniéj kiedy się ubierze i jawi się na kiermaszu ze wstążką w kosie, w czerwonéj sznurówce, świeci jak kwiat makowy, wszyscy nie mogą się napatrzeć, każdy lubił z nią potańcować i dudarz dla niej grał najochotniej. Ach! przyznam się, że i mnie wtenczas ona tak wpadła do duszy, że i dziś z westchnieniem wspominam.
Podobała się ona i Karpu, i postanowił koniecznie starać się o nią, lecz wiedząc, że nie lubiła go dziewczyna, i rodzice nie życzyli sobie mieć za zięcia, i swatów przysłanych od niego nie przyjęli, on, aby postanowić na swojem, idzie do pana, prosząc, aby Ahapce kazano koniecznie iść za mąż za niego; rodzice jéj, dowiedziawszy się o tém, prosili Ekonoma i całą włość o wstawienie się, że Ahapka jeszcze za nadto młoda, nie wiele pomocy zrobi w jego chacie i gospodarstwo jego więcéj się chyliło do zupełnego upadku, niżby się można było czego dobrego spodziewać, a wiec na prożby ekonoma i włościan, pan odłożył te wesele na drugi rok, jemu kazano po upłynięciu tego czasu pokazać co on zrobi korzystnego, i wiele zapracuje pieniędzy.
Kochałem i ja Ahapkę, lecz o ożenieniu się z nią i pomyślić nie mogłem; obawiałem się, aby się nie narazić na gniew pana i z Karpem trudno się było sprzeczać, on był dworakiem, ze wszystkiemi czarownikami miał poufałą przyjaźń, jeśliby się tylko dowiedział o mojem przywiązaniu do Ahapki, pewnie cokolwiek zrobiłby złego ze mną. A więc w duszy tylko skrycie tęskniłem, prosiłem Boga, aby ta niewinna owieczka nie wpadła w pazury szalonego wilka, lecz się inaczéj stało.
Karpa ten człowiek bezsumienny i leniwy do pracy, idzie na poradę do Paramona, najstraszniejszego czarownika w naszéj okolicy, opowiada jemu o swém przywiązaniu do Ahapki, o warunkach, które pan jemu dał do wypełnienia w przeciągu jednego roku, słowem: prosi jego, aby odkrył sposób, jak prędko można nabyć pieniędzy, i że gotów na wszystko, choć duszę djabłowi zaprzedać, aby tylko dopiąć tego, o co się stara.
Paramon dobył ze skrzyni av papierze zawinięte jakieś ziarenka i dając jemu tak radzi: Jeżeli nie masz u siebie czarnego koguta, to dostań jego gdziekolwiek, nakarm tem ziarnem, i on przez kilka dni zniesie jajko nie większe jak gołębie, to jajko powinieneś nosić cały miesiąc pod lewą pachą, po przejściu tego czasu, wylęgnie się z niego maleńka jaszczureczka, którą ty będziesz nosić przy sobie i co dzień karmić mlékiem na własnej dłoni. Ona będzie rość prędko, skórzane skrzydła pokażą, się z jednej i z drugiéj strony, w ciągu jednego miesiąca zmieni się w latającego smoka, będzie wszystkie twoje wypełniać rozkazy, w nocnej porze w czarnej postaci przyniesie tobie żyta, pszenicy i innych ziaren, a kiedy przyleci buchający ogniem, to znaczy, będzie miał przy sobie złoto i srébro, żyj z nim w przyjaźni, jeśli chcesz być bogatym, bo jeśli rozgniewasz, może spalić twój dom i całą posiadłość.
Karpa najchętniéj spełnił tg bezbożną rade, wyhodował okropnego smoka, i te jego czary nie mogły być skryte, bo ta zmija po zachodzie słońca nieraz się zjawiała w oczach wieśniaków powracających do domów o późnéj porze; ja nocując raz w polu przy koniach chodzących na trawie, widziałem jak te straszydło leciało z szumem w krąg siebie skry rzucając jakby rozpalone żelazo pod młotem kowala, i nad dachem mieszkania Karpa rozsypało się na drobne części i znikło. Niebo wtenczas było pogodne, ani jednej chmurki, gwiazdy po całem świeciły niebie, o Boże! pomyśliłem sobie, przed tobą nic nie ma skrytego, ty będziesz sędzią dzieł ludzkich, lecz ludzie o tém nie pamiętają.
W kilka miesięcy już Karpo słynie bogaczem, gdy przyjdzie na kiermasz, lub w jakie święto do arendarza, do karczmy wchodzi podparłszy się w boki, czerwona czapka na bok schylona, głowa zadarta, i zda się, że wszystkich ma za nic, garścią pieniądze rzuca na stół, każe podawać co tylko mu przyjdzie do głowy, traktuje wszystkich i śmiało krzyczy, że pan jemu tak jak brat rodzony, w niczém nie odmówi, i on wszystko zrobi, co się mu tylko zechce, że Ahapka powinna mieć za szczęście, gdy może wyjść za niego za mąż, bo on za swoje pieniądze może sobie kupić żonę, jakiéj tylko pożąda.
Ahapka słysząc o tem zalewała się łzami, wiedziała bowiem , że jéj wybór i chęci rodziców niczem były, wszystko załeżało od woli pana, a ta wola niemiała żadnego względu i litości, znała ona dobrze także sumienie i obyczaje Karpa, słyszała niekiedy rozmawiających sąsiadów między sobą, że się on już pobratał z Paramonem, że już dobrał sobie do usług szatana, który zgromadził dla niego mnóstwo pieniędzy, nie cieszyło to złoto młodej dziewczyny, bo ona chciała tylko znaleść skarby w swoim narzeczonym, starannego, cnotliwego, i bogobojnego człowieka.
już rok upływa, Karpa w mieście nakupił bogatych podarków dla pana, i przyjechał na pięknym koniu dopominać się obietnicy, posłano po ojca dziewczyny, kazano robić wszelkie przygotowanie i pospieszyć wesele. Biedny Harasim ze swoją żoną płakał nad losem dziecięcia i modlił się, aby Bóg jéj był opiekunem. Ahapka skrywała gorycz serca, aby nie rozjątrzyć więcej żalu rodziców, zebrawszy swoje wstążki jedwabne najwięcéj lubione i kilka sztuk płótna cienkiego, które sama utkała, poszła do kościoła, i zawiesiwszy to wszystko na obrazie Matki Najświętszéj, padła na twarz jęcząc i zalewając się łzami; wszyscy tam przytomni nie mogli wstrzymać się od płaczu, po nabeżeństwie otarła łzy swoje i powróciła do rodziców ze spokojną, twarzą jak gdyby pocieszona.
Litość i przywiązanie ku téj dziewczynie przemogły we mnie wszelką bojażń, idę do domu w którym żył Harasim. dziwne myśli, i śmiałe zamiary snuły się w méj głowie, postanowiłem od tyraństwa i napaści skryć ją gdziekolwiek w odległych stronach. Idąc do wsi postrzegam Ahapkę, ona samotna chodzi po polu, płacząc śpiewała żałobnym głosem zwyczajną pieśń na podziękowanie rodzicom za ich opiekę, zbliżam się do niéj, biorę za rękę, byłem jakby nieprzytomny w tym czasie, chcąc jéj ulżyć cierpienie temi słowy oświadczam moje usługi:- Ahapko, wiem ja przyczynę łez twoich, wiem o cierpieniu ojca i matki, Karpo bezbożny człowiek zakupił pana, a wybor twój i wolę twoich rodziców, skrępował jak bezsumienny, posłuchaj mojej rady, jeśli choć cząstkę masz takiego przywiązania do mnie, jakie ja czuję ku tobie i ku twym rodzicom. Na ziemi są wysokie góry zarosłe gęstym lasem, te ciemne bory co się czarnieją około naszych wiosek są rozległe, i ich miejsc cienistych niedójrzy ludzkie oko, te się kończą bardzo daleko, idźmy precz z tych stron, skryjmy się od wszystkich znajomych w tych dzikich pustyniach, będę twoim stróżem i przewodnikiem, świat wielki, znajdziem gdziekolwiek kątek, gdzie się uchronim, są i ludzie z litościwem sercem, dają przytułek występnym, których sąd prześladuje, lecz my nie jesteśmy winni ni przed sądem ludzkim ni Boskim i pracą gdziekolwiek zasłużym sobie na kawałek chleba. Bóg dobry da nam zdrowie i siły, w tych ciemnych lasach wesprze swoją opieką.
Kiedy to mówiłem, łzy oczy moje zaćmiły. Ahapka patrząc na mnie, - ja ciebie kocham rzekła, lecz nie mogę się zgodzić aby przyjąć te rady, rodzice moi będą cierpieć za mnie, niech będę lepiéj ofiarą nieszczęścia mego, aby oni tylko byli spokojni,- to rzekłszy prędkim krokiem poszła do domu.
Długo stałem na jednem miejscu, nie wiedziałem co począć, powróciłem w rospaczy do mojéj chaty, jak nie przytomny, biegłem znów w pole, błąkałem się po lasach, do żadnej roboty nie mogłem przystąpić, wszystko w zaniedbaniu było, z tęsknoty mało niesmakiem.
Ogłoszono zapowiedzi, przyszła niedziela, Karpa z Ahapką bierze szlub w kościele, on wesoły i chełpliwy, stał prosto, włosy na głowie strzyżone po pańsku, na szyi jedwabna chustka, -bóty błyszczące, odzienie z cienkiego sukna, takie jakie pan czasami nakłada, słowem, jeśliby kto nieznał, że to Karpa nasz brat, za pół wiorsty jeszcze zdjąłby czapkę i pokłonił się. Ona przeciwnie smutna, twarz jej blada, zmieniona, jakby w ciężkich suchotach, blask oczu łzami zgaszony, i mówiono, że świece u oboich młodych tak paliły się ciemno, że inni ze strony w strachu na to poglądali, szepcąc między sobą, - nie będzie tu szczęścia, życie ich zaćmi się smutkiem. - Po szlubie Karpa z drużyną i młodą żoną na pokłon pojechał do pana, a ze dworu do domu rodziców Ahapki, wesele było Bóg wie pojakiemu; Karpa od młodych lat był dworskim człowiekiem, już jemu zwyczaje i obyczaje nasze wiejskie były smieszne i nie do gustu, nie przejeżdzał on przez płomienie palącéj się słomy, nie mówiono żadnych oracji, nie śpiewano pieśni weselnych, nie pozwano nawet dudarza, i młodzież była bez tańców, oto wesele w domu Harasima podobne było do pogrzebu. I prędko ztamtąd młoda para z gośćmi swymi pojechała do własnéj swéj chaty. Tam już Karpa w każdym postępku chlubił się swoim dworskim Połorem i bogactwami, i chciał, aby jemu wszyscy pochlebiali.
Pozwał dudarza, jakby urzędnik jaki, rzucił jemu kilka srebrników i grać kazał, zapłacił dobrze także i kobiétom aby śpiewały, z wymuszona uprzejmością, jakby panicz, prosił chłopców i dziewcząt tańcować. Nie było tam szczerości, jedno tylko, że jedzenia i napoje było aż za nadto; czarki z wódką prawie bez odpoczynku przechodziły z rak do rąk. Szum w domu, muzyka gra, młodzież tańcuje, on rozpowiada o dworskiej swéj służbie i o względach, na które u pana zasłużył. Lecz Ahapka jak zabita; było AL na nią spójrzeć.
Na podwórzu chociaż i ciemno, czas był spokojny, już północ na Czasem niebie, sitko zmieniło swoje położenie; goście zagrzani napojem bawią się wesoło. W tem nagle, jakby błyskawica oświeciła izbę i jakiś nadzwyczajny szum daje się słyszeć za ścianą, pociemniał płomyk palącego się ognia, umilkli wszyscy poglądając jeden na drugiego. Karpa jakby zmieniony nieco na twarzy, i jakby nieprzytomny, głośno powiedział: - Przybył mój gość, i wnet obróciwszy się do swych przyjacioł zaczął rozmowę o czym innym. Lecz po tym zdarzeniu, dziwna była odmiana w tym domie, na każdego napadła jakaś niespokojnośó, niektórzy z przytomnych osób widzieli niepojęte i straszne zjawiska, to na podwórzu, to w ciemnych kątach izby. Ten postrzega że jakieś straszydło obrosłe włosami z za ściany przypatruje się w okno, temu się zjawi siedzący na piecu jakiś karzeł z ogromną głową, czarny jak węgiel, ów widzi jakby owego czarnoksiężnika, który uczył pana sztuk szatańskich i robienia złota; Karpa postrzegłszy trwogę niektórych gości śmiał się mówiąc, że czad mocnéj wódki utworzył te dziwy, kazał grać dudarzowi i śpiewać pieśni, wśród szumu i wrzawy zapomnieli o wszystkiem.
Odmykają się drwi: wchodzi czarownik Paramon, z pod gęstych brwi błyszczącém okiem obejrzał gości, i u progu jeszcze stojąc, tak się odezwał:- Kłaniam wam poczciwi druchowie, niech w waszéj kompanji wesołéj radość nie ustaje, a młodéj parze życzę zgody, przyjaźni, bogactwa i zawsze także wesoło przyjmować i częstować sąsiadów i dobrych druchów.
Karpa go wita i prosi aby usiadł na ławie na piérwszem miejscu, rozstępują się goście, siada za stołem grzbietem oparłszy się o ścianę, z hardością rozpatrywał wszystkich stojących przed sobą. Karpa podnosi jemu wódki i zakąski. - A gdzież twoja Hapula młoda gospodyni? czy ona tak zajęta, lub też może mnie nie poznała, ja postarzałem , a ona bardzo młoda, jeszcze się trzeba jéj uczyć jak żyć na świecie. - Karpa przyprowadza Chatkę, on spójrzawszy na jej twarz smutną: - Nie smuć się - rzecze,- pożyjesz, pokochasz i dobrze będzie.
Akim wieśniak z jednéjże włości poddany pana K. G. bywał niegdyś z Paramonem w wielkiéj nieprzyjażni, będąc w dobrym humorze, gdyż przy wódce nie lubił próżnować, przypomniał niezgody od dawnych czasów, założył rycerza za pas, odstawił prawą nogę, w takiéj postawie stojąc przed Paramonem i patrzając mu w oczy, tak się odezwał: - A! kłaniam.
Niauczom koszka chwost swój lizała
Aż jona ciebie u hości czekała.
Wszyscy obrócili oczy na Akima, nie radzi że on będąc odurzony wódką, ośmielił się żartować z Paramona, obawiali się żeby nie wynikło stąd jakie nieszczęście, wszyscy bowiem do tego wierzyli w siłę jego czarów, że on nie tylko może na ludzi nasyłać różne choroby i szaleństwa, ale jeżeli zechce, całe wesele obróci w wilków.
Paramon spojrzał na niego z drwiącym uśmiechem - A ty rzecze uszczypliwie, - tak się podkradasz niekiedy pod spiżarnie pańskie albo sąsiedzkie, lub tam gdzie się bielą płótna, że ciebie nie tylko stróż nie posłyszy, ale takiego gościa i pies nie zwietrzy.
- Ha! pamiętam dobrze jak mig obwiniono w kradzieży płótna - odezwał się Akim, - i ty wróżyłeś na rzeszoto, wyzywając imiona wszystkich włościan, rzeszoto się obróciło na wywołanie mego imienia i Hryszki dudarza, ekonomowa powierzyła twoim czarom, nas wtenczas siekli bez miłosierdzia, a potém odkryło się, żeśmy niewinnie przenieśli te męczarnie. Podłe postępki twoje, i w czarach twoich nie ma żadnéj sprawiedliwości.
Tu się odezwał i dudarz Hryszka, - Ha! tak, pamiętam i ja, wartoby było za twoje kłamliwe czary, kijem popodziękować, żebyś ty i z ziemi nie wstał.
Paramon nie mógł przenieść, że kłamstwo zadają, jego czarom, zaiskrzyły się oczy, poczerwieniał cały, porwał się z ławy, przelękli się wszyscy. Karpa chwyta jego za szyję i prosi aby im darował, gdyż pijani nie pamiętają co mówią; widząc ten rozruch przybiega i Ahapka, chwyta go za rękę, przeprasza, że u nich miał taką nieprzyjemność i prosi
o przebaczenie, także Akima i Hryszkę obowiązują, aby oni zapomnieli o przeszłem i pogodzili się z nim. Karpa stawi na stole wódkę i błaga usilnie, aby po czarce wypiwszy jeden do drugiego, zapomnieli o tem co dawno było.
Czarownik nieco uspokojony,- dobrze- rzecze,- ja się pogodzę, bądźcie spokojni: nie tylko nie życzę sobie przerwać wesołe zabawy w waszym domu, ale one jeszcze więcej podtrzymać, niech sobie Hryszko gra wesoło na dudzie, a Akim tańcuje - i z chytrym dodał uśmiechem, no chodźcie, na prośby gospodarza i młodéj gospodyni wypijmy jeden do drugiego po czarce wódki, jeszcze kur niezaspiewał: teraz sama pora poweselić się. Karpa, Ahapka
i goście usilnie proszą Akima i Hryszkę, aby oni siedli za stołem z Paramonem. Akim nie uciekał od wódki, a więc i Hryszka za jego przykładem wypili z rąk Paramona po kieliszku i jeszcze drugi raz powtórzyli.
- Zgoda! zgoda i pokoj między nami - krzyczą niektórzy z gości, - stoły zastawione jedzeniem, dość jadła i napoju, pijmy, hulajmy, życząc młodym bogactwa, zdrowia i długich lat. Zaśpiewali pieśni, Hryszka nadyma swój miech skórzany, brzmi śpiew i muzyka, tańcuje młodzież. Paramon zamyślony i z miną szyderską poglądał to na dudarza to na Akima, czas krótki, zgodna i wesoła brzmiała zabawa. Lecz natychmiast Hryszka zaczyna szalonego jakiegoś kozaka, goście krzyczą i proszą, aby grał Ciareszku, i śpiewają Ciareszki bida stała, z kim jaho żyna spała. On na nic nie uważa, z nikim się nie zgadza, a wszystko swoje gra bez żadnego ładu. I wnet Akim wybiega na środek i zaczyna pląsać jak szalony, kto wie po jakiemu, dziwią się wszyscy patrzając i niepojmują co się z nim zrobiło. Oczy się zaokrąglily, twarz zmieniona, proszą jednego i drugiego, aby ten przestał grać, a ów tańcować, nic nie pomaga, żadnych prośb nie słyszą, zwarjowali się oba, chcą go utrzymać, on mrucząc coś niezrozumiałego, wyrywa się, znów tańcuje i dudarz gra bez przerwy. Paramon ze strony patrzając na to i śmiejąc się głośno, nie ruszcie ich, - rzecze - niech się poweselą, na drugi raz nie zechcą z każdym się zadzierać. Karpa prosi aby im darował i kazał przestać.
- Niech jeszcze pohulają, odpowiedział Paramon, to ich wyuczy, ze będą umieć ludzi rozumniejszych od siebie poważać i szanować, I takiem szaleństwem dudarz i Akim długo się męczyli. A już i północ przeszła i raz drugi kogut zaśpiewał. Nareszcie Hryszka słabieje na siłach, wypuszcza z rąk dudę i pada na ziemię zemdlony, Akim chwieje się, poczerniał cały, jakby przed śmiercią. Takim sposobem Paramon zadowolony zemstą, coś tam poszeptał, dał im wody i gdy się oni uspokoili, czarownik wziął czapkę, pokłonił się gospodarzom i poszedł do domu.
Ten przypadek pomieszał cały porządek, wszyscy goście jeden po drugim dziękując gospodarzom za ich uprzejmość i życząc bogactw i dni szczęśliwych, wychodzili za drzwi.
Tu Pan Zawalnia przerwał: - Powiadają, że kiedyś to w dawne czasy, gdy ludzie więcéj dbali o chwałę Boską, to takich czarowników palono w ogniu, lub też rzucano do wody. Słyszysz Janko, co ludzie robią, gdy się pobratają z djabłem, na świecie trzeba być ostrożnym, słyszałem ja w mojém życiu o wielu takich szkodliwych czarownikach, jakim był Paramon.
- Może to stryjaszku on robił za pomocą jakich jadowitych ziół, może dudarzowi i Akimowi dał w wódce blekotu, lub innej jadowitéj trawy co wprawuje w szaleństwo.
- Nie trawy to robią, ale moc szatańska; otoż to szkoda, że uczeni ludzie nie bardzo czasami wierzą, sam ja jednego panicza znałem, który tak o wszystkim gadał, że zda się on nigdy nie uczył się ni katechizmu, ni dziesięcioro Bożego przykazania. No cóż daléj ?
Po weselu swojém Karpa zaczął żyć nie po naszemu: w prędkim czasie wybudował drugi dóm z wielkiemi oknami, zaprowadził ogród, gdzie wiśnie i jabłoni kwitły, i mieszkanie jego więcéj było podobne do szlacheckiego dworku , niż do prostéj izby; dla chluby posadził pod oknami kwiaty takież, jakie rosną w ogrodzie pańskim, z których żadnéj korzyści nie ma, Ahapce zabronił nosić sznurowkę i chustkę na głowie, a kazał ubierać się w takie suknie perkalowe, jakie noszą szlachcianki. - Nie chciała ona przemieniać swego ubioru, wiedziała, że wszyscy ją widząc w dworskiem odzieniu, będą nazywać leniwą, nakoniec musiała zgodzić się z jego wolą, i w tym stroju zajmowała się polewaniem kwiatów, najemników miał wiele i było komu z sierzpem iść na żniwo. Pan u niego bywał w gościnie, miał pieniądze, miał i szacunek, ale czyż w tem jest szczęście?
Zawsze on był niespokojny w myślach swoich, żadnemu parobkowi nigdy nie powiedział łaskawego słowa, i Ahapka nie mogła trafić do jego charakteru, jéj rzadki uśmiech był dla niego szyderstwem, jej spokojność nazywał głupstwem, jéj skromność i pacierze, które matka wyuczyła, były dla niego nieznośne, raz każe żeby z żadnym robotnikiem nie rozmawiała i gniewał się, ze jest niedbała.- Bóg wie czego chciał.
Niekiedy łajał swoję żonę, że jest leniwa, wnet po zachodzie słońca idzie do spoczynku, i nie chciał żeby się zajmowała do późna jakąkolwiek robotą lub modlitwą. O północy niekiedy porywał się z pościeli, i u drzwi lub przy oknie rozmawiał nie wiadomo z kim, wybiegał za drzwi i nie wiadomo gdzie się skrywał, aż nim kur zaśpiewał.
Miał przyjaciół którym rzucał pieniądze i z którymi usypiał swoją niespokojność przy wódce, bywało to, że przez kilka dni nie widziano go w domu.
W pewnym czasie, kiedy już czeladź po dziennym trudzie, poszła do spoczynku, Ahapka sama jedna, smutna, siedziała w izbie, czekając swego męża, w tém nagle światło jak błyskawica oświeciło ściany i znów ciemno, na nią jakaś napada trwoga, pogląda w ciemne kąty, jakby bojąc się czegoś, z parskiem kot rzucił się ode drzwi, i najeżony stanął wśród chaty świecąc niespokojnym okiem, i w tem wchodzi młody mężczyzna pięknie ubrany, na ręku wiele złotych pierścieni i podpasany szerokim czerwonym pasem, Ahapka wpatruje się nieznajomej twarzy, która zdawała się być dość przyjemna, wzrok tylko jego był przenikliwy i na pierwsze spotkanie, miał coś strasznego.
- Kłaniam młoda gospodyni,- rzecze nieznajomy,- cóź tak siedzisz samotna, jakby sierota jaka? Patrzysz mi w oczy, obcy tobie jestem, ale ja ciebie często widywami znam dobrze, - a gdzież Karpa twój mężulko?
- Nie wiem: dzień trzeci jak jego nie widzę, gdzieś u znajomych, a może pojechał do miasta, słyszałam, coś o tém wspominał.
- Co jemu robić w mieście? hula sobie, korzystać ze szczęścia nie umie, złota i srebra ma wiele, a jakiż z tego pożytek, mógłby cuda dokazywać; mógłby zbudować dóm lepszy niż ten, taki, o jakim starzy mówią w powieściach, że cały świecił się złotem i srébrem, a szczèrém złotem był pokryty; mógłby ogród rozprowadzić jak ten, gdzie złote i srebrne jabłka dojrzewały, gdzie śpiewały rajskie ptaki; pod oknem rosłyby u niego kwiaty jaśniéjsze niż gwiazdy na niebie. Ten kot jemuby mrucząc opowiadał stare, dziwne dzieje, zjechałoby się wielu panów patrzeć na te cuda, i on lepiéjby żył, niżeli król; ty jesteś młoda, przystojna i rozumniejsza od niego, przyjm na siebie rozporządzenie, ja tobie będę pomagał i świat zadziwim. To mówiąc siadł bliżéj przy niej na ławie.
Ahapka patrząc mu w oczy; - czy dawno jesteś znajomy z moim mężem?- spytała.
- Znam jego od samego dzieciństwa, podróżuje po świecie, i służę szczęśliwym ludziom, ty szczęśliwsza od innych, tobie chcę najgorliwiéj służyć.
- Któż jesteś taki, i jak twoje imie?
- Na co znać moje imie, jestem twój przyjaciel, zgodź się tylko na moje chęci i usługi, potem się dowiesz o wszystkiem, (i sypiąc złotą na ziemię) widzisz co mogę, rzekł patrzając na nią.
- Nie jestem chciwa, pragnę tylko spokojności duszy i niech mig ma w opiece Najświętsza Matka Sirocińska. - Ledwo wymówiła imie Matki Boskiej, on buchnął płomieniem i znikł w mgnieniu oka. Ahapka z przerażliwym krzykiem wybiega za drzwi i pada bez czucia; na tg trwogę obudzają się domowi, biegną jej na pomoc, znajdują w sieniach, leży jakby trup, ledwo jéj mogli powrócić tchnienie. Cała ta noc była bezsenna, nie spała Ahapka i przy niej siedzieli troskliwi domowi o jéj zdrowie.
Rano powrócił Karpa do domu: gdy mu opowiadziano o tem zdarzeniu, on się zmienił na twarzy i w niespokojnym dumaniu długo się przechadzal tam i ówdzie. Nakoniec podchodząc do swéj żony, rzecze - cożeś zrobiła, kiedy posiano to trzeba i żąć, a inaczéj śmiech ludzki i nieszczęście.
- Nie siałem ja tych złych nasion - odpowiada płacząc,- wolę umrzeć niżli korzystać z tego żniwa.
Rzucił się do niéj z pięścią, lecz ona umknęła za drzwi i skryła się nim przeszła ta zapalczywość.
Karpo zaniedbał zupełnie gospodarstwo, i na panszczyznę rzadko kiedy posyłał swoich parobków, ekonom obojętnie na to patrzał, i we wszystkiem jemu przebaczał, bo się on oświadczył panu, że chce być wolnym i wielką sum, mg obiecał dla wykupienia siebie i ziemi, na której mieszkał.
Pewnego wieczora w domu wedle swego zwyczaju porywa się, podszedł do okna, i siedział zamyślony, słychać było, że rozmawiał sam z sobą, żona prosi go aby się uspokoił, on tylko odpowiedział, - powrócę jutro, - stuknął drzwiami i poszedł niewiadomo gdzie.
Ahapka pozwala do siebie kobiétę, obawiała się sama jedna nocować, ledwo zadrzemała, czuje, że ktoś jej ręki dotknął się dłonią gorącą, spojrzała i widzi: ów mężczyzna, co ją niedawno przestraszył, stoi dziwnie ubrany, patrzy na nią, i oczy jego pałały jak dwie świece, na głowie czapeczka, i pas którym był spięty miały kolor czerwony jak węgle lub żelazo rozpalone, zdrętwiała od strachu, ledwo rękę mogła podjąć, aby się przeżegnać, i on znikł natychmiast, obudziła towarzyszkę swoję, opowiada jej to straszne widzenie; rozmawiały czas niejaki, a gdy się. uspokoiły, znów ten strach jawił się przed niemi i znów znika na wspomnienie imienia Jezus, Marja, a więc wstały z pościeli, zapaliwszy ogień modliły się aż nim kogut zaśpiewał.
Po tem zdarzeniu Ahapka przed wschodem słońca posyła kobietę do swych rodziców, aby opowiedziała o tych strachach, i prosiła ich odwiedzić i poradzić jej co ma robić w takiem zdarzeniu.
Rozeszła się rozmowa po całej włości, o tém, że zmij razy kilka przestraszył Ahapkę. pokazując się jéj w różnych postaciach, Karpa zaś dowodził wszystkim, że to są wieści fałszywe, że jego żona ma rodzaj jakiegoś pomieszania, a może i djabeł jej się zjawia za jakiekolwiek grzechy.
Harasim ze swoją żoną, gdy słońce już chyliło się ku wieczorowi, i w polu kończyła się robota, poszli odwiedzić swoję córkę. Ahapka przez okno kiedy ich spostrzegła, z radością wielką wybiegła na spotkanie, wprowadza do domu i ze łzami opowiada swoje cierpienie, o odmianie wżyciu jej męża, o zjawieniu się w postaci człowieka téj zmij, która jemu służy.
- Otoż to - odpowiedział Harasim, - kiedy ja jeszcze przed wydaniam ciebie za mąż, opowiadałem ekonomowi i innym dworowym ludziom, że Karpa wyhodował sobie żmija, który jego wzbogaca, śmiali się i drwili ze mnie, mówili chłop gruby, prosty, od rzeczy plecie, i gdy to doszło do pana, on rozgniewany powiedział; słuchaj chamie, kiedy ty będzież rozpowiadać takie brednie, to wezmiesz rózek z pięćset i pół głowy ogolę jak warjatowi: - cóż oni teraz na to powiedzą.
Matka płacząc jéj mówi, prędko zbierzem z pola, pójdziemy razem do Matki Najświętszéj Sirocińskiéj, namawiaj i jego, aby nam towarzyszył, i odprawił tam spowiedź. Bóg się zlituje, a teraz oto mam przy sobie święcone ziółka i kościelne kadzidło, któremi co wieczor będziesz izbę, kurzyć, i może da Pan Bóg, że się to wszystko uspokoi.
Tak oni siedząc rozmawiali o tém i o owém, a Karpa wtenczas nie było w domu, już i zmrok, pociemniało w izbie, noc była ciepła, niebo czyste, powietrze tak spokojne, że zda się włosby nie zachwiał się na głowie, domowi po wieczerzy korzystając z pięknéj pogody, poszli nocować w polu przy koniach, inni zaś w odrynie na świeżem sianie. Ahapka tylko w domu z rodzicami swymi nie mogła skończyć przyjemnej rozmowy. Cichutko było wszędzie, tylko niekiedy parskał knot na dogorywającéj świécy, po chwili rozdmuchała ogień i rzuciła na jasne węgle święconych ziółek. W tém dał się słyczeć za ścianą jakby szum gwałtownego wiatru, i blask przeleciał po chacie. Zadrżeli wszyscy, Ahapka strwożona - oto on - powiedziała, umilkli, i mówiąc pacierze, czekali co dalej będzie. Przy piecu stały garnki, jeden z tych podlatuje w górę, pada na ziemię i rozsypuje się w drobne czerepy, dzban z kwasem, który stał na ławie, wskakuje na stół, a ze stołu rzuca się na ziemię i rozpada się na drobne części, kot się przeląkł, zaiskrzyły się oczy i parskając skrył się pod ławę, rozmaite domowe sprzęty zaczęły latać z jednego kąta do drugiego.
Żona Harasima krzyżyk miedziany niegdyś poświęcony z nadaniem odpustu w Juchowiczach podczas Jubileuszu, zdjęła z siebie i włożyła na swoję córkę, mówiąc, niech ten będzie twoim obrońcą. - Gdy te słowa wymówiła nabożna kobieta, jakby grad wylatując z ciemnych kątów, drobne kamuszki, odskakiwały od ścian, i kamienie w kilka funtow wylatały z za pieca, jednakowoż rodzice i córka wzywając opieki Matki Najświętszéj, wybiegli za drzwi bez żadnego szwanku.
Zebrała się cała czeladź, poglądała ze strachem i podziwieniem na dóm, z okien i od ścian leciały kamienie rozmaitej wielkości, nikt się tam i przybliżyć nie śmiał, wszyscy stojąc poglądali na to zjawisko i niewiedzieli co począć.
Północ przeszła, kogut zaśpiewał, to strzelanie cokolwiek się uspokoiło, jednakowoż nikt nieśmiał wejść do domu, czeladnicy czekali wschodu słońca pod odkrytem niebem, a Ahapka z rodzicami poszła do ich mieszkania.
Kiedy już słońce było wysoko, bydło wypędzili w pole, i parobcy inni z kosami, inni z sochą, wyszli na robotę, przyjeżdża Karpa, znajduje dóm pusty, spotkał jedne tylko kobietę, która przyszła z pola, postrzegłszy powracającego gospodarza; pyta on co to znaczy i gdzie jest żona, ta jemu opowiedziała o wszystkiem jak było, Karpa się przeląkł, zmieniony na twarzy, zakrzyczał, - ona mig zgubiła- i wnet poszedł do czarownika Paramona.
Wieść o tém zdarzeniu tegoż dnia rozeszła się po całéj okolicy. We dworze Pańskim inni powierzyli, że to wszystko działa moc szatańska, inni się śmiali z tego mówiąc że się w tém ukrywa jakakolwiek swawola. Harasim oznajmił o tem parafijalnemu księdzu, prosząc aby on tegoż dnia przybył do mieszkania Karpa i poświecił dóm, w którym
się szatan tak niebezpiecznie zagniezdził.
Ku wieczorowi lud ciekawy poprzychodził z całéj włości, aby widzieć te dziwy, przyszedł ekonom i znim wiele ze dworu młodych zuchów, i ci nie wierząc w moc szatańską, byli w pewnéj nadziei, że złowią jakiegokolwiek swawolnika, nawet kilku z nich na nic niedbając odemknęli drzwi i chcieli wejść do chaty, lecz ledwo stanęli na progu, wszyscy wnet cofali się z krzykiem. Gdyż lecący kamień któregoś z nich ugodził tak, iż on tyle poczuł, że ledwo mógł przyjść do pamięci. Lud stał zdaleka około domu poglądając na te dziwy, a kamienie coraz gęściéj sypały się ztamtąd.
Karpa w rozpaczy zmieniony cały, i jakby nieprzytomny, przeklinając żonę, sąsiadów i domowych., chciał wedrzeć się do domu, lecz jemu niepozwolili. Tuż i Paramon stojąc coś szeptał, ale już czarami swemi nie mógł dać pomocy. Pan K. G. zdjęty ciekawością, tamże przyjechał i nie śmiejąc przybliżyć się do chaty, kazał okrążyć dóm i czekał jaki koniec będzie tym strachom.
Lecz oto i ksiądz wysiada, w ubiorze kapłańskim, odbył święty obrządek i gdy ze świeconą wodą chciał zbliżyć się ku ścianom, we mgnieniu oka cały dóm pokryty był płomieniem i w prędkim czasie runęła budowa.
Zdziwiony lud, patrząc na taką zemstę złego ducha, ściskał ramionami, i każdy z tych, co tam był przytomny, z trwogą zostawił już węgle tylko i kurzące się głównie. Ksiądz powracał do domu strapiony, ubolewając nad obłąkaniem swoich owieczek. Paramon trzęsąc głową i odchodząc łajał nieszczęśliwego Karpę. - Dobrze głupiemu jak pasław tak i wyspansia. Po całej okolicy, w każdej chacie i w Pańskim dworze przez czas długi o Bern zdarzeniu była rozmowa.
Karpa niewiadomo gdzie się podział po tym strasznym pożarze, skrył się i już nie odwiedzał więcej, ni swoich przyjaciół, ni teścia, ni żony, różne było o nim mniemanie. Niektórzy sądzili, że on miał związki ze złodziejami, którzy w strony wielikołuckie lub pskowskie wyprowadzali z Białorusi kradzionych koni i Pan, żyda Chaima arendarza posłał na zwiady: niektórzy zaś z włościan mówili, że spotykali jego w rozpaczliwym stanie, i na ich zawołanie jakby dziki uciekł do lasu.
Przeszło kilka tygodni; pewny strzelec z wyżłem szedł blisko jeziora szukając kaczek, dzień był cokolwiek posępny i fale szumiały u brzegu; widzi zdaleka na piasku przy samej wodzie czarnieje stado kruków, on wystrzelil, krucy poleciały i skryły się w borze, zbliża się i widzi trupa wyrzuconego wodą, który jeszcze fala pokrywała pianą, wnet on oznajmił do dworu, dano znać do sądu, trudnoby było poznać czyje to ciało, lecz odzienie i pierścień na ręku dały im poznać Karpa; i tak on nieszczęśliwy skończył swe Życie; bez modlitw i bez księdza tamże na brzegu trupa zakopali do ziemi. - Tu zamilkł podróżny.
- Powiedzże - rzecze P. Zawalnia - co się stało z Ahapką?
- Ahapka lat kilka żyła przy swoich rodzicach, od smutku i przelęknienia ciągle była słabego zdrowia,, po śmierci swoich rodziców i ona jak świeca zgasła, niech króluje w niebie, za życia swoją cnotą i dobrocią była przykładem dla wszystkich kobiet naszej okolicy. To się działo dawno, jednak że i teraz jeszcze tam, gdzie ona ze łzami kwiaty polewała, zielenią się wiśnie i jabłonie, i te kwiaty w każdej wiośnie najpiśkniéj kwitną, dziewczęta we dni świąteczne plotą z nich wianki i ubierają obraz Najświętszéj Matki.
- Czemuż ty się nie żenił, kiedy już była wdowa?- rzekł Pan Zawalnia, - i jeszcze pierwej kochałeś ja, miałbyś żonę najlepszą; a dobra żona jest skarb najdroższy, bo gdzie w domu miłość i zgoda, tam i błogosławieństwo Boskie. Ot i ja żyję jakokolwiek dzięki Bogu, cały ten porządeczek w gospodarstwie zapracowaliśmy razem z moją nieboszczką.
- Po tém smutnem weselu, prosiłem pana, aby mi pozwolił iść w cudze strony, gdzie łatwiéj nabyć pieniądze, dla podtrzymania gospodarki, dla opłaty podatków, a jeszcze miałem i to w myśli, że będąc daleko, prędzéj zapomnę o wszystkiem tem, co mi ciągle stało przed oczyma i pogrążało w smutek. Błąkałem się lat kilka po Rossji, blisko Nowogrodu i Starej-Rusi, i byłem nawet pod samym Petersburgiem, ciągle się zajmując najtrudniejszą robotą tam, gdzie przeprowadzali drogi przez bagniste kępiny i dzikie lasy, kopałem rowy głębokie cały dzień niekiedy stojąc w wodzie, wszystko to dzięki Bogu przeniosłem bez nadwerężenia mego zdrowia, i powróciłem do domu z pieniędzmi i tu już mi opowiedziano o tém straszném zdarzeniu z Karpą , i o śmierci nieszczęśliwej Ahapki.
- A Paramon czy żyje ?
- Umarł bez spowiedzi i mogiła jego w polu bez krzyża.
- A cóż Janko, jak się tobie podoba opowiadanie nasze proste, to rzecz prawdziwa i łatwiejsza do pojęcia niż historja dawnych pogańskich Bogiń i Bożków, o których mi mówiłeś, takiéj bajki nikt nie spamięta, chyba tylko człowiek uczony.
- Lubię podobne powieści, wiele w tem narodowém rojeniu istnej prawdy.
Gdy Pan Zawalnia rozmawiał zemną i między czeladzią, słychać były te słowa, wot dobry, dak dobry, usiu noczyby ni spau da słuchau:
- No! będziem że teraz słuchać - powiedział Zawalnia, co nam powie twój towarzysz; lecz w twojém życiu zdarzenia straszne i ciekawe.
Podróżny ten był człowiek lat nie młodych; włos miał siwy, lecz czerstwy był i mocny. Gdy opowiadał swoją przeszłość, zdawał się odmładniać ; pomyślawszy tak zaczął:
- Nie bajkę. Panu opowiem, lecz, to co było w rzeczy samej, co się zdarzyło nawet ze mną. Gorzkie nasze niekiedy bywa życie, lecz kto pokłada ufność swoję w Bogu, Bóg się zlituje i wszystko przemieni na lepsze. Biada temu kto się pędząc za bogactwem, zaprzeda duszę swoję piekłu.
W młodości mojej pamiętam, mieliśmy Pana K. G. zły to był Pan, strach wspomnieć o tem, co on robił: chłopów i dziewcząt żenił i za mąż wydawał, nie chcąc i znać ni o ich przywiązaniu, ni o przeszłem szczęściu; ni prośby, ni łzy, nie mogły go zmiękczyć, spełniał swoją wolę ćwicząc ludzi bez żadnej litości, koń i pies u niego był droższy, niż chrześcijańska dusza; miał on lokaja Karpę złego człowieka; i oni oba, pierwej Pan, a potem sługa, zaprzedali duszę swoją djabłowi- a to takim sposobem:
Jawił się w naszym dworze niewiadomo zkąd, jakiś dziwny człowiek, i teraz jeszcze pamiętam urodę, twarz i odzienie jego; nizki, chudy, zawsze blady, nos ogromny, jak dziób drapieżnego ptaka, brwi gęste, spojrzenie jego było jakby rozpaczliwego lub obłąkanego, suknia na nim czarna i jakaś dziwaczna, zupełnie nie taka, jak u nas noszą panowie lub księża, nikt nie wiedział, czy on był świecki, czy jaki mnich, z Panem rozmawiał jakimś językiem niezrozumiałym, odkryło się potem, ze to był czarnoksiężnik, uczył Pana robić złoto i innych sztuk szatańskich.
A chociaż wtenczas byłem bardzo młody, jednak musiałem odbywać we dworze kolej nocnego stróża, obchodzić wszystkie zabudowania pańskie i dzwonić młotem w żelazną deskę. Widziałem nieraz o samej północy w pokoju Pana ogień się palił, i on czemś tam z czarnoksiężnikiem ciągle bywał zajęty; wszyscy zasnęli i cichość panowała we dworze, nad dachem pańskiego mieszkania snuły się gęsto tam i ówdzie nietoperze i jakieś czarne ptaki. Sowa siadłszy na dachu to chychotała, to płakała jakby niemowlę, na mnie napadła okropna trwoga, lecz gdy się przeżegnałem zmówiłem pacierze, cokolwiek mi ulżyło, i poczułem w sobie więcej śmiałości, postanowiłem cicho iść do okna pańskiego i zobaczyć przez szybę, co też oni tam robią. Ledwo się zbliżyłem, przy ścianie postrzegłem okropne straszydło. Strach wspomnieć, była to ogromna żaba ropucha, spojrzała na mnie ognistym wzrokiem, skoczyłem nazad, biegłem precz jak szalony, i ledwie się wstrzymałem o dwieście kroków, dreszcz przebiegał po ciele, przyszło mi na myśl, że to szatan w postaci tego straszydła pilnował okna mego Pana, aby nikt nie spostrzegł sekretów, które się tam działy; zmówiłem Anioł Pański, a chociaż to w lecie noc była jasna i ciepła, ja drżałem jakby na mrozie, dziękowałem Bogu, że wpadce zaśpiewał kogut, zagaszono ogień w pokoju, i ja będąc już nieco spokojniejszym, doczekałem wschodu słońca.
Drugie zdarzenie także było dziwne; rąbałem drwa w lesie, już słońce było ku wieczorowi, spostrzegłem: idzie drogą Pan z czarnoksiężnikiem, i wnet zwrócili do gęstego jodłowego lasu; ja będąc zawsze ciekawy, skradam się tam cicho i skrywam się za drzewem, pewnym będąc, ze się tam mają odbywać jakiekolwiek czary; cicho było wszędzie, w odległości tylko stukał dzięcioł na spróchniałem drzewie, widzę na starem wywróconem drzewie siedział Pan, przy nim stał czarnoksiężnik i trzymał za głowę ogromną gadzinę, która czarnym grzbietem obwiła mu prawą rękę, nie wiem co dalej było, bo ze strachu uciekłem.
Trzecie zdarzenie jeszcze straszniejsze, chociaż ja tego nie widziałem, słyszałem jednak z ust pewnych, i o tem po wszystkich wsiach okolicy rozmawiano. O północy nasz Pan, ten gość szatański, i lokaj Karpa, wzięli z obory czarnego kozła, poprowadzili na smętarz, powiadają, ze wykopali z mogiły trupa, czarnoksiężnik włożył na siebie czamarę umarłego, zabił kozła, wtem tem mięsem i krwią odprawywał jakieś straszne ofiary, a co się tam działo téj nocy, nie można wspomnieć bez trwogi, mówiono: że jakieś straszydła napełniały całe powietrze, jakieś zwierzęta nakształt niedzwiedzi, wieprzów i wilków, biegały około rycząc tak, że Pan i Karpa ze strachu bez czucia upadli na ziemię; nie wiem kto ich ocucił, to tylko pewna, że po téj strasznej nocy czarnoksiężnik znikł, nikt jego potém nie widział. Pan był ciągle smutny, chociaż miał pełno złota i wszystkiego w obfitości, czego tylko zażądał, zrobił się jeszcze okrótniejszym, nikt mu dogodzić nie mógł, i Karpę wypędził ze dworu.
Kiedy to opowiadał podróżny, słychać było szeptanie słuchaczów, wot uże strach, tak strach, aż maroz pa skury padzirajeć i stryj się odezwał temi słowy: Musiał on pierwej być farmazonem, albo się pobratał z niedowiarkami , a człek bez religji na wszystko gotów - no cóż daléj?
Podróżny opowiadał daléj - Karpa wysłany ze dworu, oddany był za robotnika jednemu majętnemu gospodarzowi, lecz on więcéj był ciężarem, niż pomocą, gdyż od dzieciństwa żyjąc we dworze, zrobił się leniwym, upartym i nieposłusznym, dochodziły częste skargi do Ekonoma, ten jego przenosił z jednéj chaty do drugiej, lecz nigdzie nie mógł długo zostawać. Nareszcie prosił Ekonoma o wstawienie się do pana, aby dano mu chatę i kilka dziesięcin ziemi, że on sam będąc gospodarzem więcéj będzie starannym. Zgodził się pan, a wiec zbudowano mu nową chatę, oddzielono najlepszej ziemi, dano parę koni, kilka krów, i innego, bydła dla rozprowadzenia, nakoniec umyślił się żenić, lecz żadna gospodarska córka nie chciała iść za niego; gdyż nikt ani na nim, ani na jego gospodarstwie nie pokładał nadziei, a do tego myślili, że u niego ani wiary, ani Boga w sercu nie było.
W téj wsi, gdzie żyli niegdyś moi rodzice, był sąsiad Harasim, człowiek staranny, na niczém mu niezbywało, służył dobrze panu i najregularniéj podatki wypłacał, miał jednę córkę Ahapkę , piękna była dziewczyna, świéża, rumiana, jak dojrzała jagoda, dawniéj kiedy się ubierze i jawi się na kiermaszu ze wstążką w kosie, w czerwonéj sznurówce, świeci jak kwiat makowy, wszyscy nie mogą się napatrzeć, każdy lubił z nią potańcować i dudarz dla niej grał najochotniej. Ach! przyznam się, że i mnie wtenczas ona tak wpadła do duszy, że i dziś z westchnieniem wspominam.
Podobała się ona i Karpu, i postanowił koniecznie starać się o nią, lecz wiedząc, że nie lubiła go dziewczyna, i rodzice nie życzyli sobie mieć za zięcia, i swatów przysłanych od niego nie przyjęli, on, aby postanowić na swojem, idzie do pana, prosząc, aby Ahapce kazano koniecznie iść za mąż za niego; rodzice jéj, dowiedziawszy się o tém, prosili Ekonoma i całą włość o wstawienie się, że Ahapka jeszcze za nadto młoda, nie wiele pomocy zrobi w jego chacie i gospodarstwo jego więcéj się chyliło do zupełnego upadku, niżby się można było czego dobrego spodziewać, a wiec na prożby ekonoma i włościan, pan odłożył te wesele na drugi rok, jemu kazano po upłynięciu tego czasu pokazać co on zrobi korzystnego, i wiele zapracuje pieniędzy.
Kochałem i ja Ahapkę, lecz o ożenieniu się z nią i pomyślić nie mogłem; obawiałem się, aby się nie narazić na gniew pana i z Karpem trudno się było sprzeczać, on był dworakiem, ze wszystkiemi czarownikami miał poufałą przyjaźń, jeśliby się tylko dowiedział o mojem przywiązaniu do Ahapki, pewnie cokolwiek zrobiłby złego ze mną. A więc w duszy tylko skrycie tęskniłem, prosiłem Boga, aby ta niewinna owieczka nie wpadła w pazury szalonego wilka, lecz się inaczéj stało.
Karpa ten człowiek bezsumienny i leniwy do pracy, idzie na poradę do Paramona, najstraszniejszego czarownika w naszéj okolicy, opowiada jemu o swém przywiązaniu do Ahapki, o warunkach, które pan jemu dał do wypełnienia w przeciągu jednego roku, słowem: prosi jego, aby odkrył sposób, jak prędko można nabyć pieniędzy, i że gotów na wszystko, choć duszę djabłowi zaprzedać, aby tylko dopiąć tego, o co się stara.
Paramon dobył ze skrzyni av papierze zawinięte jakieś ziarenka i dając jemu tak radzi: Jeżeli nie masz u siebie czarnego koguta, to dostań jego gdziekolwiek, nakarm tem ziarnem, i on przez kilka dni zniesie jajko nie większe jak gołębie, to jajko powinieneś nosić cały miesiąc pod lewą pachą, po przejściu tego czasu, wylęgnie się z niego maleńka jaszczureczka, którą ty będziesz nosić przy sobie i co dzień karmić mlékiem na własnej dłoni. Ona będzie rość prędko, skórzane skrzydła pokażą, się z jednej i z drugiéj strony, w ciągu jednego miesiąca zmieni się w latającego smoka, będzie wszystkie twoje wypełniać rozkazy, w nocnej porze w czarnej postaci przyniesie tobie żyta, pszenicy i innych ziaren, a kiedy przyleci buchający ogniem, to znaczy, będzie miał przy sobie złoto i srébro, żyj z nim w przyjaźni, jeśli chcesz być bogatym, bo jeśli rozgniewasz, może spalić twój dom i całą posiadłość.
Karpa najchętniéj spełnił tg bezbożną rade, wyhodował okropnego smoka, i te jego czary nie mogły być skryte, bo ta zmija po zachodzie słońca nieraz się zjawiała w oczach wieśniaków powracających do domów o późnéj porze; ja nocując raz w polu przy koniach chodzących na trawie, widziałem jak te straszydło leciało z szumem w krąg siebie skry rzucając jakby rozpalone żelazo pod młotem kowala, i nad dachem mieszkania Karpa rozsypało się na drobne części i znikło. Niebo wtenczas było pogodne, ani jednej chmurki, gwiazdy po całem świeciły niebie, o Boże! pomyśliłem sobie, przed tobą nic nie ma skrytego, ty będziesz sędzią dzieł ludzkich, lecz ludzie o tém nie pamiętają.
W kilka miesięcy już Karpo słynie bogaczem, gdy przyjdzie na kiermasz, lub w jakie święto do arendarza, do karczmy wchodzi podparłszy się w boki, czerwona czapka na bok schylona, głowa zadarta, i zda się, że wszystkich ma za nic, garścią pieniądze rzuca na stół, każe podawać co tylko mu przyjdzie do głowy, traktuje wszystkich i śmiało krzyczy, że pan jemu tak jak brat rodzony, w niczém nie odmówi, i on wszystko zrobi, co się mu tylko zechce, że Ahapka powinna mieć za szczęście, gdy może wyjść za niego za mąż, bo on za swoje pieniądze może sobie kupić żonę, jakiéj tylko pożąda.
Ahapka słysząc o tem zalewała się łzami, wiedziała bowiem , że jéj wybór i chęci rodziców niczem były, wszystko załeżało od woli pana, a ta wola niemiała żadnego względu i litości, znała ona dobrze także sumienie i obyczaje Karpa, słyszała niekiedy rozmawiających sąsiadów między sobą, że się on już pobratał z Paramonem, że już dobrał sobie do usług szatana, który zgromadził dla niego mnóstwo pieniędzy, nie cieszyło to złoto młodej dziewczyny, bo ona chciała tylko znaleść skarby w swoim narzeczonym, starannego, cnotliwego, i bogobojnego człowieka.
już rok upływa, Karpa w mieście nakupił bogatych podarków dla pana, i przyjechał na pięknym koniu dopominać się obietnicy, posłano po ojca dziewczyny, kazano robić wszelkie przygotowanie i pospieszyć wesele. Biedny Harasim ze swoją żoną płakał nad losem dziecięcia i modlił się, aby Bóg jéj był opiekunem. Ahapka skrywała gorycz serca, aby nie rozjątrzyć więcej żalu rodziców, zebrawszy swoje wstążki jedwabne najwięcéj lubione i kilka sztuk płótna cienkiego, które sama utkała, poszła do kościoła, i zawiesiwszy to wszystko na obrazie Matki Najświętszéj, padła na twarz jęcząc i zalewając się łzami; wszyscy tam przytomni nie mogli wstrzymać się od płaczu, po nabeżeństwie otarła łzy swoje i powróciła do rodziców ze spokojną, twarzą jak gdyby pocieszona.
Litość i przywiązanie ku téj dziewczynie przemogły we mnie wszelką bojażń, idę do domu w którym żył Harasim. dziwne myśli, i śmiałe zamiary snuły się w méj głowie, postanowiłem od tyraństwa i napaści skryć ją gdziekolwiek w odległych stronach. Idąc do wsi postrzegam Ahapkę, ona samotna chodzi po polu, płacząc śpiewała żałobnym głosem zwyczajną pieśń na podziękowanie rodzicom za ich opiekę, zbliżam się do niéj, biorę za rękę, byłem jakby nieprzytomny w tym czasie, chcąc jéj ulżyć cierpienie temi słowy oświadczam moje usługi:- Ahapko, wiem ja przyczynę łez twoich, wiem o cierpieniu ojca i matki, Karpo bezbożny człowiek zakupił pana, a wybor twój i wolę twoich rodziców, skrępował jak bezsumienny, posłuchaj mojej rady, jeśli choć cząstkę masz takiego przywiązania do mnie, jakie ja czuję ku tobie i ku twym rodzicom. Na ziemi są wysokie góry zarosłe gęstym lasem, te ciemne bory co się czarnieją około naszych wiosek są rozległe, i ich miejsc cienistych niedójrzy ludzkie oko, te się kończą bardzo daleko, idźmy precz z tych stron, skryjmy się od wszystkich znajomych w tych dzikich pustyniach, będę twoim stróżem i przewodnikiem, świat wielki, znajdziem gdziekolwiek kątek, gdzie się uchronim, są i ludzie z litościwem sercem, dają przytułek występnym, których sąd prześladuje, lecz my nie jesteśmy winni ni przed sądem ludzkim ni Boskim i pracą gdziekolwiek zasłużym sobie na kawałek chleba. Bóg dobry da nam zdrowie i siły, w tych ciemnych lasach wesprze swoją opieką.
Kiedy to mówiłem, łzy oczy moje zaćmiły. Ahapka patrząc na mnie, - ja ciebie kocham rzekła, lecz nie mogę się zgodzić aby przyjąć te rady, rodzice moi będą cierpieć za mnie, niech będę lepiéj ofiarą nieszczęścia mego, aby oni tylko byli spokojni,- to rzekłszy prędkim krokiem poszła do domu.
Długo stałem na jednem miejscu, nie wiedziałem co począć, powróciłem w rospaczy do mojéj chaty, jak nie przytomny, biegłem znów w pole, błąkałem się po lasach, do żadnej roboty nie mogłem przystąpić, wszystko w zaniedbaniu było, z tęsknoty mało niesmakiem.
Ogłoszono zapowiedzi, przyszła niedziela, Karpa z Ahapką bierze szlub w kościele, on wesoły i chełpliwy, stał prosto, włosy na głowie strzyżone po pańsku, na szyi jedwabna chustka, -bóty błyszczące, odzienie z cienkiego sukna, takie jakie pan czasami nakłada, słowem, jeśliby kto nieznał, że to Karpa nasz brat, za pół wiorsty jeszcze zdjąłby czapkę i pokłonił się. Ona przeciwnie smutna, twarz jej blada, zmieniona, jakby w ciężkich suchotach, blask oczu łzami zgaszony, i mówiono, że świece u oboich młodych tak paliły się ciemno, że inni ze strony w strachu na to poglądali, szepcąc między sobą, - nie będzie tu szczęścia, życie ich zaćmi się smutkiem. - Po szlubie Karpa z drużyną i młodą żoną na pokłon pojechał do pana, a ze dworu do domu rodziców Ahapki, wesele było Bóg wie pojakiemu; Karpa od młodych lat był dworskim człowiekiem, już jemu zwyczaje i obyczaje nasze wiejskie były smieszne i nie do gustu, nie przejeżdzał on przez płomienie palącéj się słomy, nie mówiono żadnych oracji, nie śpiewano pieśni weselnych, nie pozwano nawet dudarza, i młodzież była bez tańców, oto wesele w domu Harasima podobne było do pogrzebu. I prędko ztamtąd młoda para z gośćmi swymi pojechała do własnéj swéj chaty. Tam już Karpa w każdym postępku chlubił się swoim dworskim Połorem i bogactwami, i chciał, aby jemu wszyscy pochlebiali.
Pozwał dudarza, jakby urzędnik jaki, rzucił jemu kilka srebrników i grać kazał, zapłacił dobrze także i kobiétom aby śpiewały, z wymuszona uprzejmością, jakby panicz, prosił chłopców i dziewcząt tańcować. Nie było tam szczerości, jedno tylko, że jedzenia i napoje było aż za nadto; czarki z wódką prawie bez odpoczynku przechodziły z rak do rąk. Szum w domu, muzyka gra, młodzież tańcuje, on rozpowiada o dworskiej swéj służbie i o względach, na które u pana zasłużył. Lecz Ahapka jak zabita; było AL na nią spójrzeć.
Na podwórzu chociaż i ciemno, czas był spokojny, już północ na Czasem niebie, sitko zmieniło swoje położenie; goście zagrzani napojem bawią się wesoło. W tem nagle, jakby błyskawica oświeciła izbę i jakiś nadzwyczajny szum daje się słyszeć za ścianą, pociemniał płomyk palącego się ognia, umilkli wszyscy poglądając jeden na drugiego. Karpa jakby zmieniony nieco na twarzy, i jakby nieprzytomny, głośno powiedział: - Przybył mój gość, i wnet obróciwszy się do swych przyjacioł zaczął rozmowę o czym innym. Lecz po tym zdarzeniu, dziwna była odmiana w tym domie, na każdego napadła jakaś niespokojnośó, niektórzy z przytomnych osób widzieli niepojęte i straszne zjawiska, to na podwórzu, to w ciemnych kątach izby. Ten postrzega że jakieś straszydło obrosłe włosami z za ściany przypatruje się w okno, temu się zjawi siedzący na piecu jakiś karzeł z ogromną głową, czarny jak węgiel, ów widzi jakby owego czarnoksiężnika, który uczył pana sztuk szatańskich i robienia złota; Karpa postrzegłszy trwogę niektórych gości śmiał się mówiąc, że czad mocnéj wódki utworzył te dziwy, kazał grać dudarzowi i śpiewać pieśni, wśród szumu i wrzawy zapomnieli o wszystkiem.
Odmykają się drwi: wchodzi czarownik Paramon, z pod gęstych brwi błyszczącém okiem obejrzał gości, i u progu jeszcze stojąc, tak się odezwał:- Kłaniam wam poczciwi druchowie, niech w waszéj kompanji wesołéj radość nie ustaje, a młodéj parze życzę zgody, przyjaźni, bogactwa i zawsze także wesoło przyjmować i częstować sąsiadów i dobrych druchów.
Karpa go wita i prosi aby usiadł na ławie na piérwszem miejscu, rozstępują się goście, siada za stołem grzbietem oparłszy się o ścianę, z hardością rozpatrywał wszystkich stojących przed sobą. Karpa podnosi jemu wódki i zakąski. - A gdzież twoja Hapula młoda gospodyni? czy ona tak zajęta, lub też może mnie nie poznała, ja postarzałem , a ona bardzo młoda, jeszcze się trzeba jéj uczyć jak żyć na świecie. - Karpa przyprowadza Chatkę, on spójrzawszy na jej twarz smutną: - Nie smuć się - rzecze,- pożyjesz, pokochasz i dobrze będzie.
Akim wieśniak z jednéjże włości poddany pana K. G. bywał niegdyś z Paramonem w wielkiéj nieprzyjażni, będąc w dobrym humorze, gdyż przy wódce nie lubił próżnować, przypomniał niezgody od dawnych czasów, założył rycerza za pas, odstawił prawą nogę, w takiéj postawie stojąc przed Paramonem i patrzając mu w oczy, tak się odezwał: - A! kłaniam.
Niauczom koszka chwost swój lizała
Aż jona ciebie u hości czekała.
Wszyscy obrócili oczy na Akima, nie radzi że on będąc odurzony wódką, ośmielił się żartować z Paramona, obawiali się żeby nie wynikło stąd jakie nieszczęście, wszyscy bowiem do tego wierzyli w siłę jego czarów, że on nie tylko może na ludzi nasyłać różne choroby i szaleństwa, ale jeżeli zechce, całe wesele obróci w wilków.
Paramon spojrzał na niego z drwiącym uśmiechem - A ty rzecze uszczypliwie, - tak się podkradasz niekiedy pod spiżarnie pańskie albo sąsiedzkie, lub tam gdzie się bielą płótna, że ciebie nie tylko stróż nie posłyszy, ale takiego gościa i pies nie zwietrzy.
- Ha! pamiętam dobrze jak mig obwiniono w kradzieży płótna - odezwał się Akim, - i ty wróżyłeś na rzeszoto, wyzywając imiona wszystkich włościan, rzeszoto się obróciło na wywołanie mego imienia i Hryszki dudarza, ekonomowa powierzyła twoim czarom, nas wtenczas siekli bez miłosierdzia, a potém odkryło się, żeśmy niewinnie przenieśli te męczarnie. Podłe postępki twoje, i w czarach twoich nie ma żadnéj sprawiedliwości.
Tu się odezwał i dudarz Hryszka, - Ha! tak, pamiętam i ja, wartoby było za twoje kłamliwe czary, kijem popodziękować, żebyś ty i z ziemi nie wstał.
Paramon nie mógł przenieść, że kłamstwo zadają, jego czarom, zaiskrzyły się oczy, poczerwieniał cały, porwał się z ławy, przelękli się wszyscy. Karpa chwyta jego za szyję i prosi aby im darował, gdyż pijani nie pamiętają co mówią; widząc ten rozruch przybiega i Ahapka, chwyta go za rękę, przeprasza, że u nich miał taką nieprzyjemność i prosi
o przebaczenie, także Akima i Hryszkę obowiązują, aby oni zapomnieli o przeszłem i pogodzili się z nim. Karpa stawi na stole wódkę i błaga usilnie, aby po czarce wypiwszy jeden do drugiego, zapomnieli o tem co dawno było.
Czarownik nieco uspokojony,- dobrze- rzecze,- ja się pogodzę, bądźcie spokojni: nie tylko nie życzę sobie przerwać wesołe zabawy w waszym domu, ale one jeszcze więcej podtrzymać, niech sobie Hryszko gra wesoło na dudzie, a Akim tańcuje - i z chytrym dodał uśmiechem, no chodźcie, na prośby gospodarza i młodéj gospodyni wypijmy jeden do drugiego po czarce wódki, jeszcze kur niezaspiewał: teraz sama pora poweselić się. Karpa, Ahapka
i goście usilnie proszą Akima i Hryszkę, aby oni siedli za stołem z Paramonem. Akim nie uciekał od wódki, a więc i Hryszka za jego przykładem wypili z rąk Paramona po kieliszku i jeszcze drugi raz powtórzyli.
- Zgoda! zgoda i pokoj między nami - krzyczą niektórzy z gości, - stoły zastawione jedzeniem, dość jadła i napoju, pijmy, hulajmy, życząc młodym bogactwa, zdrowia i długich lat. Zaśpiewali pieśni, Hryszka nadyma swój miech skórzany, brzmi śpiew i muzyka, tańcuje młodzież. Paramon zamyślony i z miną szyderską poglądał to na dudarza to na Akima, czas krótki, zgodna i wesoła brzmiała zabawa. Lecz natychmiast Hryszka zaczyna szalonego jakiegoś kozaka, goście krzyczą i proszą, aby grał Ciareszku, i śpiewają Ciareszki bida stała, z kim jaho żyna spała. On na nic nie uważa, z nikim się nie zgadza, a wszystko swoje gra bez żadnego ładu. I wnet Akim wybiega na środek i zaczyna pląsać jak szalony, kto wie po jakiemu, dziwią się wszyscy patrzając i niepojmują co się z nim zrobiło. Oczy się zaokrąglily, twarz zmieniona, proszą jednego i drugiego, aby ten przestał grać, a ów tańcować, nic nie pomaga, żadnych prośb nie słyszą, zwarjowali się oba, chcą go utrzymać, on mrucząc coś niezrozumiałego, wyrywa się, znów tańcuje i dudarz gra bez przerwy. Paramon ze strony patrzając na to i śmiejąc się głośno, nie ruszcie ich, - rzecze - niech się poweselą, na drugi raz nie zechcą z każdym się zadzierać. Karpa prosi aby im darował i kazał przestać.
- Niech jeszcze pohulają, odpowiedział Paramon, to ich wyuczy, ze będą umieć ludzi rozumniejszych od siebie poważać i szanować, I takiem szaleństwem dudarz i Akim długo się męczyli. A już i północ przeszła i raz drugi kogut zaśpiewał. Nareszcie Hryszka słabieje na siłach, wypuszcza z rąk dudę i pada na ziemię zemdlony, Akim chwieje się, poczerniał cały, jakby przed śmiercią. Takim sposobem Paramon zadowolony zemstą, coś tam poszeptał, dał im wody i gdy się oni uspokoili, czarownik wziął czapkę, pokłonił się gospodarzom i poszedł do domu.
Ten przypadek pomieszał cały porządek, wszyscy goście jeden po drugim dziękując gospodarzom za ich uprzejmość i życząc bogactw i dni szczęśliwych, wychodzili za drzwi.
Tu Pan Zawalnia przerwał: - Powiadają, że kiedyś to w dawne czasy, gdy ludzie więcéj dbali o chwałę Boską, to takich czarowników palono w ogniu, lub też rzucano do wody. Słyszysz Janko, co ludzie robią, gdy się pobratają z djabłem, na świecie trzeba być ostrożnym, słyszałem ja w mojém życiu o wielu takich szkodliwych czarownikach, jakim był Paramon.
- Może to stryjaszku on robił za pomocą jakich jadowitych ziół, może dudarzowi i Akimowi dał w wódce blekotu, lub innej jadowitéj trawy co wprawuje w szaleństwo.
- Nie trawy to robią, ale moc szatańska; otoż to szkoda, że uczeni ludzie nie bardzo czasami wierzą, sam ja jednego panicza znałem, który tak o wszystkim gadał, że zda się on nigdy nie uczył się ni katechizmu, ni dziesięcioro Bożego przykazania. No cóż daléj ?
Po weselu swojém Karpa zaczął żyć nie po naszemu: w prędkim czasie wybudował drugi dóm z wielkiemi oknami, zaprowadził ogród, gdzie wiśnie i jabłoni kwitły, i mieszkanie jego więcéj było podobne do szlacheckiego dworku , niż do prostéj izby; dla chluby posadził pod oknami kwiaty takież, jakie rosną w ogrodzie pańskim, z których żadnéj korzyści nie ma, Ahapce zabronił nosić sznurowkę i chustkę na głowie, a kazał ubierać się w takie suknie perkalowe, jakie noszą szlachcianki. - Nie chciała ona przemieniać swego ubioru, wiedziała, że wszyscy ją widząc w dworskiem odzieniu, będą nazywać leniwą, nakoniec musiała zgodzić się z jego wolą, i w tym stroju zajmowała się polewaniem kwiatów, najemników miał wiele i było komu z sierzpem iść na żniwo. Pan u niego bywał w gościnie, miał pieniądze, miał i szacunek, ale czyż w tem jest szczęście?
Zawsze on był niespokojny w myślach swoich, żadnemu parobkowi nigdy nie powiedział łaskawego słowa, i Ahapka nie mogła trafić do jego charakteru, jéj rzadki uśmiech był dla niego szyderstwem, jej spokojność nazywał głupstwem, jéj skromność i pacierze, które matka wyuczyła, były dla niego nieznośne, raz każe żeby z żadnym robotnikiem nie rozmawiała i gniewał się, ze jest niedbała.- Bóg wie czego chciał.
Niekiedy łajał swoję żonę, że jest leniwa, wnet po zachodzie słońca idzie do spoczynku, i nie chciał żeby się zajmowała do późna jakąkolwiek robotą lub modlitwą. O północy niekiedy porywał się z pościeli, i u drzwi lub przy oknie rozmawiał nie wiadomo z kim, wybiegał za drzwi i nie wiadomo gdzie się skrywał, aż nim kur zaśpiewał.
Miał przyjaciół którym rzucał pieniądze i z którymi usypiał swoją niespokojność przy wódce, bywało to, że przez kilka dni nie widziano go w domu.
W pewnym czasie, kiedy już czeladź po dziennym trudzie, poszła do spoczynku, Ahapka sama jedna, smutna, siedziała w izbie, czekając swego męża, w tém nagle światło jak błyskawica oświeciło ściany i znów ciemno, na nią jakaś napada trwoga, pogląda w ciemne kąty, jakby bojąc się czegoś, z parskiem kot rzucił się ode drzwi, i najeżony stanął wśród chaty świecąc niespokojnym okiem, i w tem wchodzi młody mężczyzna pięknie ubrany, na ręku wiele złotych pierścieni i podpasany szerokim czerwonym pasem, Ahapka wpatruje się nieznajomej twarzy, która zdawała się być dość przyjemna, wzrok tylko jego był przenikliwy i na pierwsze spotkanie, miał coś strasznego.
- Kłaniam młoda gospodyni,- rzecze nieznajomy,- cóź tak siedzisz samotna, jakby sierota jaka? Patrzysz mi w oczy, obcy tobie jestem, ale ja ciebie często widywami znam dobrze, - a gdzież Karpa twój mężulko?
- Nie wiem: dzień trzeci jak jego nie widzę, gdzieś u znajomych, a może pojechał do miasta, słyszałam, coś o tém wspominał.
- Co jemu robić w mieście? hula sobie, korzystać ze szczęścia nie umie, złota i srebra ma wiele, a jakiż z tego pożytek, mógłby cuda dokazywać; mógłby zbudować dóm lepszy niż ten, taki, o jakim starzy mówią w powieściach, że cały świecił się złotem i srébrem, a szczèrém złotem był pokryty; mógłby ogród rozprowadzić jak ten, gdzie złote i srebrne jabłka dojrzewały, gdzie śpiewały rajskie ptaki; pod oknem rosłyby u niego kwiaty jaśniéjsze niż gwiazdy na niebie. Ten kot jemuby mrucząc opowiadał stare, dziwne dzieje, zjechałoby się wielu panów patrzeć na te cuda, i on lepiéjby żył, niżeli król; ty jesteś młoda, przystojna i rozumniejsza od niego, przyjm na siebie rozporządzenie, ja tobie będę pomagał i świat zadziwim. To mówiąc siadł bliżéj przy niej na ławie.
Ahapka patrząc mu w oczy; - czy dawno jesteś znajomy z moim mężem?- spytała.
- Znam jego od samego dzieciństwa, podróżuje po świecie, i służę szczęśliwym ludziom, ty szczęśliwsza od innych, tobie chcę najgorliwiéj służyć.
- Któż jesteś taki, i jak twoje imie?
- Na co znać moje imie, jestem twój przyjaciel, zgodź się tylko na moje chęci i usługi, potem się dowiesz o wszystkiem, (i sypiąc złotą na ziemię) widzisz co mogę, rzekł patrzając na nią.
- Nie jestem chciwa, pragnę tylko spokojności duszy i niech mig ma w opiece Najświętsza Matka Sirocińska. - Ledwo wymówiła imie Matki Boskiej, on buchnął płomieniem i znikł w mgnieniu oka. Ahapka z przerażliwym krzykiem wybiega za drzwi i pada bez czucia; na tg trwogę obudzają się domowi, biegną jej na pomoc, znajdują w sieniach, leży jakby trup, ledwo jéj mogli powrócić tchnienie. Cała ta noc była bezsenna, nie spała Ahapka i przy niej siedzieli troskliwi domowi o jéj zdrowie.
Rano powrócił Karpa do domu: gdy mu opowiadziano o tem zdarzeniu, on się zmienił na twarzy i w niespokojnym dumaniu długo się przechadzal tam i ówdzie. Nakoniec podchodząc do swéj żony, rzecze - cożeś zrobiła, kiedy posiano to trzeba i żąć, a inaczéj śmiech ludzki i nieszczęście.
- Nie siałem ja tych złych nasion - odpowiada płacząc,- wolę umrzeć niżli korzystać z tego żniwa.
Rzucił się do niéj z pięścią, lecz ona umknęła za drzwi i skryła się nim przeszła ta zapalczywość.
Karpo zaniedbał zupełnie gospodarstwo, i na panszczyznę rzadko kiedy posyłał swoich parobków, ekonom obojętnie na to patrzał, i we wszystkiem jemu przebaczał, bo się on oświadczył panu, że chce być wolnym i wielką sum, mg obiecał dla wykupienia siebie i ziemi, na której mieszkał.
Pewnego wieczora w domu wedle swego zwyczaju porywa się, podszedł do okna, i siedział zamyślony, słychać było, że rozmawiał sam z sobą, żona prosi go aby się uspokoił, on tylko odpowiedział, - powrócę jutro, - stuknął drzwiami i poszedł niewiadomo gdzie.
Ahapka pozwala do siebie kobiétę, obawiała się sama jedna nocować, ledwo zadrzemała, czuje, że ktoś jej ręki dotknął się dłonią gorącą, spojrzała i widzi: ów mężczyzna, co ją niedawno przestraszył, stoi dziwnie ubrany, patrzy na nią, i oczy jego pałały jak dwie świece, na głowie czapeczka, i pas którym był spięty miały kolor czerwony jak węgle lub żelazo rozpalone, zdrętwiała od strachu, ledwo rękę mogła podjąć, aby się przeżegnać, i on znikł natychmiast, obudziła towarzyszkę swoję, opowiada jej to straszne widzenie; rozmawiały czas niejaki, a gdy się. uspokoiły, znów ten strach jawił się przed niemi i znów znika na wspomnienie imienia Jezus, Marja, a więc wstały z pościeli, zapaliwszy ogień modliły się aż nim kogut zaśpiewał.
Po tem zdarzeniu Ahapka przed wschodem słońca posyła kobietę do swych rodziców, aby opowiedziała o tych strachach, i prosiła ich odwiedzić i poradzić jej co ma robić w takiem zdarzeniu.
Rozeszła się rozmowa po całej włości, o tém, że zmij razy kilka przestraszył Ahapkę. pokazując się jéj w różnych postaciach, Karpa zaś dowodził wszystkim, że to są wieści fałszywe, że jego żona ma rodzaj jakiegoś pomieszania, a może i djabeł jej się zjawia za jakiekolwiek grzechy.
Harasim ze swoją żoną, gdy słońce już chyliło się ku wieczorowi, i w polu kończyła się robota, poszli odwiedzić swoję córkę. Ahapka przez okno kiedy ich spostrzegła, z radością wielką wybiegła na spotkanie, wprowadza do domu i ze łzami opowiada swoje cierpienie, o odmianie wżyciu jej męża, o zjawieniu się w postaci człowieka téj zmij, która jemu służy.
- Otoż to - odpowiedział Harasim, - kiedy ja jeszcze przed wydaniam ciebie za mąż, opowiadałem ekonomowi i innym dworowym ludziom, że Karpa wyhodował sobie żmija, który jego wzbogaca, śmiali się i drwili ze mnie, mówili chłop gruby, prosty, od rzeczy plecie, i gdy to doszło do pana, on rozgniewany powiedział; słuchaj chamie, kiedy ty będzież rozpowiadać takie brednie, to wezmiesz rózek z pięćset i pół głowy ogolę jak warjatowi: - cóż oni teraz na to powiedzą.
Matka płacząc jéj mówi, prędko zbierzem z pola, pójdziemy razem do Matki Najświętszéj Sirocińskiéj, namawiaj i jego, aby nam towarzyszył, i odprawił tam spowiedź. Bóg się zlituje, a teraz oto mam przy sobie święcone ziółka i kościelne kadzidło, któremi co wieczor będziesz izbę, kurzyć, i może da Pan Bóg, że się to wszystko uspokoi.
Tak oni siedząc rozmawiali o tém i o owém, a Karpa wtenczas nie było w domu, już i zmrok, pociemniało w izbie, noc była ciepła, niebo czyste, powietrze tak spokojne, że zda się włosby nie zachwiał się na głowie, domowi po wieczerzy korzystając z pięknéj pogody, poszli nocować w polu przy koniach, inni zaś w odrynie na świeżem sianie. Ahapka tylko w domu z rodzicami swymi nie mogła skończyć przyjemnej rozmowy. Cichutko było wszędzie, tylko niekiedy parskał knot na dogorywającéj świécy, po chwili rozdmuchała ogień i rzuciła na jasne węgle święconych ziółek. W tém dał się słyczeć za ścianą jakby szum gwałtownego wiatru, i blask przeleciał po chacie. Zadrżeli wszyscy, Ahapka strwożona - oto on - powiedziała, umilkli, i mówiąc pacierze, czekali co dalej będzie. Przy piecu stały garnki, jeden z tych podlatuje w górę, pada na ziemię i rozsypuje się w drobne czerepy, dzban z kwasem, który stał na ławie, wskakuje na stół, a ze stołu rzuca się na ziemię i rozpada się na drobne części, kot się przeląkł, zaiskrzyły się oczy i parskając skrył się pod ławę, rozmaite domowe sprzęty zaczęły latać z jednego kąta do drugiego.
Żona Harasima krzyżyk miedziany niegdyś poświęcony z nadaniem odpustu w Juchowiczach podczas Jubileuszu, zdjęła z siebie i włożyła na swoję córkę, mówiąc, niech ten będzie twoim obrońcą. - Gdy te słowa wymówiła nabożna kobieta, jakby grad wylatując z ciemnych kątów, drobne kamuszki, odskakiwały od ścian, i kamienie w kilka funtow wylatały z za pieca, jednakowoż rodzice i córka wzywając opieki Matki Najświętszéj, wybiegli za drzwi bez żadnego szwanku.
Zebrała się cała czeladź, poglądała ze strachem i podziwieniem na dóm, z okien i od ścian leciały kamienie rozmaitej wielkości, nikt się tam i przybliżyć nie śmiał, wszyscy stojąc poglądali na to zjawisko i niewiedzieli co począć.
Północ przeszła, kogut zaśpiewał, to strzelanie cokolwiek się uspokoiło, jednakowoż nikt nieśmiał wejść do domu, czeladnicy czekali wschodu słońca pod odkrytem niebem, a Ahapka z rodzicami poszła do ich mieszkania.
Kiedy już słońce było wysoko, bydło wypędzili w pole, i parobcy inni z kosami, inni z sochą, wyszli na robotę, przyjeżdża Karpa, znajduje dóm pusty, spotkał jedne tylko kobietę, która przyszła z pola, postrzegłszy powracającego gospodarza; pyta on co to znaczy i gdzie jest żona, ta jemu opowiedziała o wszystkiem jak było, Karpa się przeląkł, zmieniony na twarzy, zakrzyczał, - ona mig zgubiła- i wnet poszedł do czarownika Paramona.
Wieść o tém zdarzeniu tegoż dnia rozeszła się po całéj okolicy. We dworze Pańskim inni powierzyli, że to wszystko działa moc szatańska, inni się śmiali z tego mówiąc że się w tém ukrywa jakakolwiek swawola. Harasim oznajmił o tem parafijalnemu księdzu, prosząc aby on tegoż dnia przybył do mieszkania Karpa i poświecił dóm, w którym
się szatan tak niebezpiecznie zagniezdził.
Ku wieczorowi lud ciekawy poprzychodził z całéj włości, aby widzieć te dziwy, przyszedł ekonom i znim wiele ze dworu młodych zuchów, i ci nie wierząc w moc szatańską, byli w pewnéj nadziei, że złowią jakiegokolwiek swawolnika, nawet kilku z nich na nic niedbając odemknęli drzwi i chcieli wejść do chaty, lecz ledwo stanęli na progu, wszyscy wnet cofali się z krzykiem. Gdyż lecący kamień któregoś z nich ugodził tak, iż on tyle poczuł, że ledwo mógł przyjść do pamięci. Lud stał zdaleka około domu poglądając na te dziwy, a kamienie coraz gęściéj sypały się ztamtąd.
Karpa w rozpaczy zmieniony cały, i jakby nieprzytomny, przeklinając żonę, sąsiadów i domowych., chciał wedrzeć się do domu, lecz jemu niepozwolili. Tuż i Paramon stojąc coś szeptał, ale już czarami swemi nie mógł dać pomocy. Pan K. G. zdjęty ciekawością, tamże przyjechał i nie śmiejąc przybliżyć się do chaty, kazał okrążyć dóm i czekał jaki koniec będzie tym strachom.
Lecz oto i ksiądz wysiada, w ubiorze kapłańskim, odbył święty obrządek i gdy ze świeconą wodą chciał zbliżyć się ku ścianom, we mgnieniu oka cały dóm pokryty był płomieniem i w prędkim czasie runęła budowa.
Zdziwiony lud, patrząc na taką zemstę złego ducha, ściskał ramionami, i każdy z tych, co tam był przytomny, z trwogą zostawił już węgle tylko i kurzące się głównie. Ksiądz powracał do domu strapiony, ubolewając nad obłąkaniem swoich owieczek. Paramon trzęsąc głową i odchodząc łajał nieszczęśliwego Karpę. - Dobrze głupiemu jak pasław tak i wyspansia. Po całej okolicy, w każdej chacie i w Pańskim dworze przez czas długi o Bern zdarzeniu była rozmowa.
Karpa niewiadomo gdzie się podział po tym strasznym pożarze, skrył się i już nie odwiedzał więcej, ni swoich przyjaciół, ni teścia, ni żony, różne było o nim mniemanie. Niektórzy sądzili, że on miał związki ze złodziejami, którzy w strony wielikołuckie lub pskowskie wyprowadzali z Białorusi kradzionych koni i Pan, żyda Chaima arendarza posłał na zwiady: niektórzy zaś z włościan mówili, że spotykali jego w rozpaczliwym stanie, i na ich zawołanie jakby dziki uciekł do lasu.
Przeszło kilka tygodni; pewny strzelec z wyżłem szedł blisko jeziora szukając kaczek, dzień był cokolwiek posępny i fale szumiały u brzegu; widzi zdaleka na piasku przy samej wodzie czarnieje stado kruków, on wystrzelil, krucy poleciały i skryły się w borze, zbliża się i widzi trupa wyrzuconego wodą, który jeszcze fala pokrywała pianą, wnet on oznajmił do dworu, dano znać do sądu, trudnoby było poznać czyje to ciało, lecz odzienie i pierścień na ręku dały im poznać Karpa; i tak on nieszczęśliwy skończył swe Życie; bez modlitw i bez księdza tamże na brzegu trupa zakopali do ziemi. - Tu zamilkł podróżny.
- Powiedzże - rzecze P. Zawalnia - co się stało z Ahapką?
- Ahapka lat kilka żyła przy swoich rodzicach, od smutku i przelęknienia ciągle była słabego zdrowia,, po śmierci swoich rodziców i ona jak świeca zgasła, niech króluje w niebie, za życia swoją cnotą i dobrocią była przykładem dla wszystkich kobiet naszej okolicy. To się działo dawno, jednak że i teraz jeszcze tam, gdzie ona ze łzami kwiaty polewała, zielenią się wiśnie i jabłonie, i te kwiaty w każdej wiośnie najpiśkniéj kwitną, dziewczęta we dni świąteczne plotą z nich wianki i ubierają obraz Najświętszéj Matki.
- Czemuż ty się nie żenił, kiedy już była wdowa?- rzekł Pan Zawalnia, - i jeszcze pierwej kochałeś ja, miałbyś żonę najlepszą; a dobra żona jest skarb najdroższy, bo gdzie w domu miłość i zgoda, tam i błogosławieństwo Boskie. Ot i ja żyję jakokolwiek dzięki Bogu, cały ten porządeczek w gospodarstwie zapracowaliśmy razem z moją nieboszczką.
- Po tém smutnem weselu, prosiłem pana, aby mi pozwolił iść w cudze strony, gdzie łatwiéj nabyć pieniądze, dla podtrzymania gospodarki, dla opłaty podatków, a jeszcze miałem i to w myśli, że będąc daleko, prędzéj zapomnę o wszystkiem tem, co mi ciągle stało przed oczyma i pogrążało w smutek. Błąkałem się lat kilka po Rossji, blisko Nowogrodu i Starej-Rusi, i byłem nawet pod samym Petersburgiem, ciągle się zajmując najtrudniejszą robotą tam, gdzie przeprowadzali drogi przez bagniste kępiny i dzikie lasy, kopałem rowy głębokie cały dzień niekiedy stojąc w wodzie, wszystko to dzięki Bogu przeniosłem bez nadwerężenia mego zdrowia, i powróciłem do domu z pieniędzmi i tu już mi opowiedziano o tém straszném zdarzeniu z Karpą , i o śmierci nieszczęśliwej Ahapki.
- A Paramon czy żyje ?
- Umarł bez spowiedzi i mogiła jego w polu bez krzyża.
- A cóż Janko, jak się tobie podoba opowiadanie nasze proste, to rzecz prawdziwa i łatwiejsza do pojęcia niż historja dawnych pogańskich Bogiń i Bożków, o których mi mówiłeś, takiéj bajki nikt nie spamięta, chyba tylko człowiek uczony.
- Lubię podobne powieści, wiele w tem narodowém rojeniu istnej prawdy.
Gdy Pan Zawalnia rozmawiał zemną i między czeladzią, słychać były te słowa, wot dobry, dak dobry, usiu noczyby ni spau da słuchau:
- No! będziem że teraz słuchać - powiedział Zawalnia, co nam powie twój towarzysz; lecz w twojém życiu zdarzenia straszne i ciekawe.
POWIEŚĆ DRUGA. ZUCHWAŁE POSTĘPKI.
Znałem i ja w mojém życiu takiego, co był podobny do Karpa, i za to przecierpiał. Teraz świat zepsuty, wielu ludzi zuchwałych, leniwych, gotowych na wszystko złe, a kto im co dobrego mówi i słuchać nie chcą. I ja pamiętam, rzekł Pan Zawalnia lepsze czasy; ilu to Panów było dobrych w tych stronach, miło było spojrzeć jaka skromność i spokojność panowała av świątyni Pańskiéj, każdy koronkę, i książeczkę, miał w ręku, uszanowanie było dla starszych i miłość braterska, a teraz w kościele tylko słyszysz szepty i śmiechy, zda się, dla tego tylko przyszli, aby pokazać swoje modne ubiory. Moda i farmazonija ich zgubiła, a ż niemi i inni cierpią.
- Mnie się zdaje, stryjaszku, że ludzie zawsze są ciź sami, i dawniéj byli źli i dobrzy równie jak i teraz, byli szczęśliwi i nieszczęśliwi.
- O nie, Janko, tobie nie widzieć, co starzy widzieli. Nie powrócą dawne czasy, lecz może będzie jeszcze i gorzej. No, mówże nam swoją, powieść, - rzekł obracając się do podróżnego.
- Kiedy byłem jeszcze młody, pamiętam, żył w naszej wsi wieśniak Anton; miał dobra gospodarkę, ubóstwa nie doświadczał, a że był bezdzietny, wiec przyjął dziecko niewiadomo jakich rodziców; to ochrzczono i dano imie Wasil; hodował jak swoje własne; chłopiec wyrosłszy bydło pędzał w pole, i był wielki hultaj i swawolnik; zawsze skargi na niego, albo krowy puści na zasiane pola, albo kogo wyłaje grubemi słowami; albo innego kamieniem ugodzi; idą na skargę, do Antona, lecz Anton lubił go, i gdy mu co mówiono, on jakby nie słyszał; pobłażał we wszystkiem, a ten rosł i stawał się coraz gorszym i zuchwalszym.
Zebraliśmy się razu jednego na pańszczyznę; było to po Ś. Pietrze, i Wasil z chaty tamże był przysłany na robotę; on swoim obyczajem z każdym się zadzierał, ani o jednym człowieku dobrego słowa nie powiedział. Był to w tenczas dzień bardzo gorący; Wójt kazał położyć kosy i zakąsić czem kto miał, bo była już pora obiadowa i czas odpoczynku; więc usiadłszy na łące w koło, rosprawialiśmy o tem i o owem; w tem patrzym aż jeden robotnik, który się od nas oddalił był nieco, stojąc przy gaju macha ręką i woła do siebie , krzycząc: „prędzej, prędzej! chodźcie tu, pokaże wam dziwy! "
Bieżym tam wszyscy, robotnik pokazując ręką na bliskie bory, „patrzajcie co się dzieje!" rzecze, i my widzim przed sobą niepojęte cuda. Leśnik idzie po borze, głową wyżej nad sosny, a przed nim wybiegają na pole ogromne stada wiewiórek, zajęcy, sarn i innych zwierząt; na powietrzu stada cietrzewi, kuropatw, i innych ptaków precz odlatują; Leśnik wychodzi z lasu, zniża się nakszałt małego karła i wnet z pola i z łąk podjęy się motyle i inne owady jakby ciemna chmura zalegając nasze okolice.
Wasil zuchwały człowiek, pochwycił kamień na polu, podbiega tam gdzie Leśnik, widzi wśród trawy i rzuca nań kamieniem, krzycząc: „zgiń przepadnij!" Leśnik Avrzasnął okropnym głosem, że aż liście się posypały z drzew, podjął się z trawy niby czarny ogromny ptak, i szumiąc skrzydłami, skrył się za lasem. Nas napadła trwoga, patrzamy wszyscy na Wasila, dziwiąc się jego odwadze, a on chlubiąc się ze swego postępku, śmiał się do rospuku. Był miedzy nami jeden człowiek doświadczony, który rzekł: słyszałem od starych ludzi, że podobne zuchwalstwo sprowadza nieszczęście; wypalą się tu lasy i gaje, będzie upadek na bydło, lecz i tobie Wasilu nie ujdzie bez karnie ten zuchwały postępek.
- Co mi do tego, odrzekł Wasil, ja rad jestem, że szatana dobrze kamieniem trafiłem, niech nie wypędza z naszych lasów ptaków i zwierząt.
Rozeszła się o tem gadanina po całéj okolicy; podobni jemu chwalili jego odwagę, a on wszędzie chlubił się ze swego postępku; lecz ludzie doświadczeni, co lepiej to rozumieli, z pogardą słuchali przechwałek, i Anton, człowiek cichy, zasmucił się, kiedy o tem posłyszał.
Drugi postępek jeszcze był straszniejszy; gdy wspomnę. , aż włosy na głowie powstają. Razu jednego także na pańszczyźnie przątaliśmy siano; dzień był jasny i spokojny; od wschodu słońca pokazał się obłok i daleko, jakby pod ziemia odezwał się grzmot; w tym widzim nakształt słupa wicher idzie, podnosząc w górę piasek i wszystko co się popadło na drodze, a kręcąc się wirem, mija po polu blisko naszego sianożęcia; z podziwieniem poglądamy na to, aż oto Wasil rzuca grabie, bieży na pole, spotyka słup wichru i wyciągając doń rękę, krzyczy: „Jak się masz, bracie! " - a z kłębów kurzawy ktoś mu podaje, czarną jak węgiel rękę. Słup kręcąc się, dalej poszedł po polu. Strach nas wszystkich ogarnął; powrócił Wasil, lecz nikt do niego słowa przemówić nie śmiał. Poznali wszyscy, ze on za; pan-brat z duchem przeklętym.
Od tego czasu nikt z nim gadać nic chciał; wszyscy się obawiali i ci nawet zaczęli od niego uciekać, z któremi był pierwej w związkach przyjaznych. -
Całej włości wiadome to zdarzenie, doszło do uszu Pana i Ekonoma; oni niechcieli temu wierzyć, i kiedy raz we dworze Pan zapytał się samego Wasila, czy to prawda co mówią, on odpowiedział łając wszystkich: „tym głupim ludziom zawsze się cokolwiek przyśni, aby roznosić fałsze i plotki; i Pan dał pokoj.
Anton, dobry człowiek, zawsze mu wmawiał bojażń Bożą, starał się poprawić, przynaglał chodzić do kościoła i modlić się; on śmiał się ze wszystkiego, wszystkiém pogardzał i szedł do karczmy zamiast na nabożeństwa.
Nareście postanowił ożenić się. Anton sądził, że dobra żona i odmiana w życiu, poprawi go. Rozsyłał swatów nie tylko do swojéj, ale i do cudzéj włości; lecz wszędzie odmówiono, bo sława o złych jego obyczajach daleko się rozeszła.
Wasil pogardzał wszystkiemi i drwił ze wszystkiego, mówiąc, ze on już dawno sam dla siebie upatrzył narzeczoną, która się nad inne podoba. Niechciał pierwéj o tém nikomu mówić, a teraz objawia wszystkim, że się kocha w Alucie *), córce Aryny, że się z tym oświadczył przed córką i dostał przyrzeczenie.
Posłyszawszy to Anton, był bardzo zmartwiony, i radził mu zaniechać tego zamiaru, gdyż o Arynie chodzą wieści, że jest złą kobiétą i słynie czarownicą, a jabłka od jabłoni nie daleko padają, wiec może i córka będzie laką, wszakże wszystkie rady były próżne i Wasil jeszcze więcej zaczął uczęszczać do domu Aryny.
Sąsiedzi patrząc na to przywiązanie do Aluty, jedni śmiejąc się mówili: „poznał równy równego, będzie para dobrana." Drudzy chwalili; że Aluta będzie dobra żona, nie pójdzie w ślady matki; byli i tacy co mówili, że miłość jego nie jest prawdziwą; że mu podano coś w napoju i on choć za pan-brat zdjabłem, trafił na lepszą i sam został oczarowany.
Najgorliwiej starał się Anton od zamiaru go odprowadzić; nakoniec pogroził, że się go wyrzecze, żony nie przyjmie do chaty i do zaprowadzenia gospodarstwa nie poda mu ręki.
- Nie proszę, niczyjéj pomocy, odpowiedział Wasil, znajdę ja środki w sobie, będę miał pieniądze. Opiekun taki jak ty, może sam przyjdzie kiedy do mnie, prosząc pomocy.
Anton poszedł do kuma Marcina. Był to człowiek poczciwy i mówny, rad każdemu poradzić i pomodz, dlatego był lubiony w całej włości. Marcin najchętniéj obiecał wejść w len interes i odprowadzić młodego człowieka od przedsięwzięcia. Dał nawet słowo, że będzie starał się wszędzie mu towarzyszyć i w każdym razie odstręczać go od tego związku.
Wasil kiedy posłyszał od opiekuna, że nie będzie miał żadnej pomocy, postanowił szukać skarbów, chociażby one zaklęte i w mocy szatańskiej były; od wsi w której mieszkał, w odległości dwóch wiorst, był wzgórek przy drodze, otoczony z dwóch stron jodłowym lasem, a na wzgórku leżał ogromny kamień zwany od ludu Kamieniem Zmijowym. Starzy ludzie tak o nim opowiadali.
Razu jednego, letnią porą, pod czas cichej, pogodnej nocy, leciał ogniem buchający Zmiej, z północy ku południowi, niosąc jakoby z sobą wiele złota i srébra, dla grzesznika, który djabłowi zapisał dusze. Widzieli to podróżn i lud idący z pańszczyzny. Nagle otwarło się po blękitnéj przestrzeni niebo, światło wielkie rozlało się, lud pada, modląc się na kolana, a Zmij uderzony promieniem niebieskiego światła, drętwieje cały i upada na wzgórku i obraca się w kamień. Skarby zaś złota i srebra, które niósł z sobą tamże na miejscu same zakopały się do ziemi, i od tego czasu w nocy jawiały się po różnych miejscach pagórka pod rozmaitemi postaciami. Jedni widzieli płaczkę siedzącą na kamieniu, która sobie łzy ocierała chustką płomieniem pałającą, drudzy idąc drogą o późnej porze, postrzegali Karłów czarnych i grubych jak beczka, tańcujących na pagórku; innym zjawiały się czarne kozły, które z ziemi skakały na kamień, a z kamienia na ziemię, i wiele innych dziwów.
Mówiono jeszcze, ze jeśli się kto ośmieli przy tym kamieniu nocować, temu się dadzą owe skarby zdobydź. Wasil był śmiały, nie obawiał się strachów, bo już się raz z szatanem, co jechał na wichrze, przywitał się jak z bratem.
Po zachodzie słońca, gdy zmrok wieczorny pokrył pola, idzie na wzgórek i siada na kamieniu; chmury pokryły niebo, coraz ciemniej w polu, wszędzie głucho, w lesie który się czernił przed nim, odzywa się krzyk sowy; Wasil widzi przed sobą snujące się dziwotwory, pełzną sykające węże z pod kamienia, tańcują wsplotach około straszydła z psiemi głowami na kozich nogach; Wasil śmiało poglądał na to, myśląc, że zaraz tu jemu pokażą się skarby; w tem widzi, że ktoś zwraca z drogi i zbliża się. Był to Marcin.
- „Co tu robisz; zapytał się z uśmiechem, pewno skarbow szukasz?"
- „Tak skarbów, lecz po co tu przyszedłeś? zatrzymałeś mig u celu, wyrwałeś z rąk moich szczęście; warto żebym ci głowę rostrzaskał kamieniem.
- „Nie gniewaj się, powiem ci o lepszych skarbach,"- i siadłszy przy nim na kamieniu „słuchaj, rzecze, Wasilu, lepiej idź do domu, zdrowie, poczciwa praca, to skarb najdroższy dla dobrego człowieka, żle kto szuka pomocy nieczystych duchów, jeszcze młody jesteś, pracuj, Bóg dopomoże. Anton opiekun twój, bezdzietny; jeśli będziesz posłuszny, wszystko co ma, tobie przekaże."
Wasil rozgniewany plunął, i mrucząc odszedł.
Od tego czasu nie jawił się w domu. Anton widząc coraz większy upor, dał pokoj, i spokojnie czekał co z tego wyniknie. Znajomi przynosili rozmaite wieści o Wasilu. Jedni mówili, że znalazł towarzystwo jakichś hultajów, zajmuje się z niemi kradzieżą, nabywa pieniędzy i przepiwa w karczmie; drudzy, że żyjąc u Aryny, uczy się czarów, i nawet widzieli jak z Alutą i Aryną chodził po lesie i po trzęsawicach, około jezior, zbierając zioła, na których nigdy rosa nie osycha *); inni utrzymywali, że z za krzaku nawet słyszeli, jak Aryna wyrwawszy z ziemi mech jakiś, opowiadała straszliwe jego skutki.
Marcin stały w przedsięwzięciu , szukał aby się z nim gdziekolwiek spotkać, lecz niebyło sposobu. Nie śmiał iść do domu Aryny, bo obawiał się gościnności czarownicy.
Razu jednego w dzień niedzielny ku wieczorowi, ten ze znajomym, ów z kumem, idą. do karczmy, aby tam przy wódce pogadać, poradzić się o tem i o owem, i wesoło czas przepędzić. Idzie tam i Marcin w nadziei, że może się spotka z Wasilem.
Siadają za stół. Żyd Josiel rad gościom, nalewa wódki, stawia na stół i kredka, zapisuje na ścianie, robiąc umowę, ze kiedy przyjdzie jesień i będzie chleb nowy, to przyjedzie do nich, potraktuje wódka gospodarza i gospodynie, a oni będą znać się na grzeczności, i nie pożałują w ziarnach różnego rodzaju zboża.
Wchodzi Marcin. Kadzi niektórzy, że go obaczyli, sadzą za stół, traktują wódką; zaczęła się rozmowa o Wasilu i jego Wasilu i jego kochance; niektórzy chwalili Alutę, ze dobra dziewczyna, i byłaby dobra żona, gdyby wyszła za mąż za dobrego człowieka, a nie za Wasila, który się pobratał zdjabłem; było kilka pijanych, co i Wasila chwalili; inni zaś Wasila, Alutę i Arynę, nazywali najniegodziwszemi ludźmi.
Gdy się ta sprzeczka i szum przedłuża, żyd Josiel stojąc u końca stołu - „posłuchajcie, rzecze, niesprawiedliwie mowicie o Wasilu, - Wasil clek dobry i akuratny; kiedy pryjdzie z towarysami do mnie, to zawse placi gotowką i zawse ma pieniędzy, a Aluta, aj da Aluta, dobra dziewcyna, jak się dobre odziewa, jak panienka, a, i u Aryny ja nić zlego nie widzę. - nu co, ze ona caruje, ona caruje dla tego by mieć pieniędzy, a pieniędzy bardzo potrebne dla każdego clowieka; ona i pomaga, lecy trawa ludzi.
Gdy się przedłuża ta rozmowa, z wielkim pędem i stukiem odmykają się drzwi, wchodzi Wasil z zadartą główą, czapka na buk schylona, i z nim kilka towarzyszów; spójrzał na stronę, obaczył Marcina i brwi nachmurzył.
- Jak się mas Wasilu - rzecze Josiel - jak dawno ciebie nie widziałem, już dzień temu treci, ja i moja Sora myslili co z nim jest, i teraz tylko co z ludźmi gadałem o tobie.
- Ja wiem co ludzie o mnie gadają, wiatr unosi, a psy szczekają, niedbam na nic, - siadł na ławie, i łokciami wsparty na stół, krzyczy, - „daj nam wódki, lecz dobrej."-
- A rnoze Wasil, kaze dać wódki słodkiéj - ja prywiozłem z miasta, choć ona kostuje drogo.
- Daj drogiéj - i rzuca kilka grzywników na stół. Żyd natychmiast podaje kieliszek, i butelkę wódki.
Za drugim stołem siedzący, patrzali na to z zadziwieniem , inni zaś poglądali z ukosa, szepcąc miedzy sobą z szyderskim uśmiechem. - Maksim, który pierwéj niż inni przyszedł był do karczmy i już się dobrze podweselił, zaśmiał się głośno i zakrzyczał.- Oho! brat Wasil, jak widzę ty musisz być bogaty, nie po naszemu, już pijesz pańską wódkę, pewno nocowałeś przy zmijowym kamieniu i znalazłeś pieniądze, - albo może Aryna mająca być twoją teścia, przez jakie czary nasypała tobie srebrem pełne kieszenie. - Nu da zuch!
Wasil patrząc z gniewem,- do ciebie rzecze, nikt się nie odzywa, z naszego towarzystwa, i nikt nie zaprasza do rozmowy, więc się nie wtrącaj, a inaczej zawiążę tobie gębę tak, że się drugi raz nigdy nie odważysz gadać nie dorzeczy.
- Zawiążesz mnie gębę - oj! oj! patrzajcie już się wyuczył czarować od Aryny, umie gębę zawiązywać, oj! oj! patrzaj żebyś nie był kulawy, jak twoja mająca być teścia, - a czy wiesz dla czego ona kulawa trochę, na lewą nogę?
- Milcz, kiedy z tobą nikt nie chce gadać.
- Nikt nie chce gadać, więc będą słuchać, a ja opowiem wszystkim; - posłuchajcie, opowiem wam, dla czego Aryna kulawa, tę sztukę jéj wypłatał Hryszka, sam mi opowiadał to pod sekretem.
- Razu jednego wieczorem po zachodzie słońca, z pola z kosą powracał do domu, i posłyszał głos czarownicy, która wyzywała krowy nazywając każda podług rozmaitych farb sierści; i podczas Avieczornej ciszy, słychać było jak się po wsiach krowy odzywały rykiem; zaryczały także i w jego oborze; on się przeląkł, bo trzeba było pożegnać się z mlekiém, - bieży tam zkąd się głos odzywał, aby dowiedzieć się kto ta jest czarownica; - podkrada się manowcami, i cóż widzi? - Aryna siedząc na płocie z rozczochranymi włosami, dzikim śpiewem odbywała czary.
będzie źle,- pomyślał sobie, trzeba jakkolwiek temu zapobiedz; bieży więc do domu, i kładzie na wrotach obory, święconą trawę, i świecę woskową; ledwo się oddalił kilka kroków, widzi, przylatuje sroka, rozrzuca ziółka, i kłuje świecę; Maksim bieży do chaty, chwyta karabin nabity drobnem śrotem; strzela - posypały się piórka, sroka jednak precz uleciała.
Na drugi dzień posłyszał, że Aryna raniona w lewą nogę i chora leży w pościeli; zrozumiał całą rzecz, i myślał sobie: ma pamiątkę - jednakowoż obawiał się zemsty, jakoż w krótkim czasie zawiązała na niego załom w życie - lecz on załom spalił na drwach osinowych, i czarownica sama tylko co nie zginęła.
Wasil w gniewie, chwycił butelkę, rzucił na Maksima trafił w same piersi; skoczyli jeden do drugiego i zawiązała się bitwa.
Na szczęście z blizkiego dworu Ekonom jechał konno, i słysząc przerażliwy krzyk arendarza - zwrócił do karczmy. Josiel bieży na spotkanie ekonoma.
- „Aj dobrodzieju, zabójstwo w karczmie, gwałt co te pijacy - szkody mnie narobili."
Zeskoczył z konia Ekonom, miesza się do tłumu, i krzycząc grozi, że jutro za pijaństwo wszyscy będą najsrożej ukarani - i każdy z nich musi zapłacić za uczynioną szkodę i wraz ucichła wrzawa.
Ekonom pędzi ich z karczmy, i każe wszystkim iść do domów swoich, a tak rozeszli się w różne strony, grożąc jeden drugiemu zemstą.
Josiel opowiedział Ekonomowi jak co było, całą przyczynę zwady, uniewiniając jednak Wasila.
- Trzeba o tem pogadać z panami, głupcy bredzą, sami niewiedzą co, krzywdzą napróżno biedną wdowę i dziewczynę, która niczem nie jest winna; gadają o jakichś czarach Aryny, ja przecie tego niedoświadczyłem, a wiem tylko , że ona ziołami wielu ludziom pomaga; - ot niedawno sam widziałem, jak we dworze, Pannie Teresie wyleczyła liszaj na twarzy;- prawda, że kładąc do zimnéj wody jakieś kamuszki, szeptała, i zimna woda wrzać zaczęła jakby na ogniu, kazała myć ta woda twarz, i Panna Teresa wraz wyzdrowiała. Takie czary nie tylko nikomu szkody nie robią, lecz owszem są pomocne.
- Jak Pan Ekonom scerą prawdę mówi, niech Pan tak powie Jegomości i Imości, bo aż zal słuchać, kiedy tak ludzie krywdzą. Aj była u mnie dobra wódka słodka; butelkę, rozbili pijacy i wodkę wyleli. Sora podaj - tam jesce jest troche słodkiej wódki - podaj tu Panu Ekonomowi - i prynieś marynaty na zakąskę. U mnie jest predni scupak marynowany.
Ekonom wypił wódki, zakąsił, uspokoił arendarza, że mu będzie za wszystko zapłacono - siadł i pojechał.
Nazajutrz Aryna przychodzi do dworu zapłakana - i opowiada Panom, że nie życzliwi ludzie wszędzie o niej gadają , jakoby używała czarów dla szkodzenia drugim, zaplatając załomy i odbierając mleko krowom; - przysięgała, że nigdy nic podobnego nie robiła, owszem starała się ludziom usłużyć w chorobach i w rozmaitych przypadkach, lecząc ich trawą, której skutki jej tylko wiadome - a ta nieżyczliwość zrobiła się w całej okolicy. O Wasilu, którego wychował Anton, gadają także, że jakoby i on pobratał się z djabłem, i to szczery wymysł, prawda, że Wasil jest młody człowiek zuchwały, gdyż nie doświadczył jeszcze nieszczęścia w życiu, lecz z czasem się odmieni i będzie lepszym i rostropniejszym, - on się stara o moje córkę., lecz i te sierotę - ludzie chcą krzywdzić, zle o niéj gadając.
- Słyszałem ja o Wasilu, że on bywa i nie posłuszny swemu opiekunowi, i jakoby spotkał się z wichrem i witał się z nim jakby z swoim bratem; - to się wszystko niegodzi robić, lepiej trzeba żyć z Bogiem, powiedz Wasilowi niech głupstwo nie robi, chodzi do kościoła, i pracuje, nu - idź że do domu i bądź spokojną, ja dla córki twojéj sprawię wesele we dworze; bo mówiła mi o niéj Ekonomowa, i od innych słyszałem, ze dobra dziewczyna i pracowita.
Tegoż dnia Pan kazał zawołać Antona i Wasilowi rozkazał przeprosić swego opiekuna, Anionowi zaś żeby jemu nie przeszkadzał w tem ożenieniu, lecz owszem starał się pomagać, gdyż oni oboje są sieroty; i sam obiecał oddzielić mu najlepszéj ziemi i dać na zaprowadzenie bydła.
- Ależ to i Pan pewno słyszał o tem, że ludzie gadają, jakoby Aryna czarownica i skarżą się drudzy, że krowy wywoływa, i inne robi szkody, niekiedy przemienia się w srokę, i lata wszędzie, i to nawet widziano.
- Niesłuchaj tych plotek, Aryna dobra kobiéta i Aluta córka jéj pracowita dziewczyna, będzie dobrą żoną i dobrą gospodynią - bądź spokojny, ja za to ręczę i sam ty będziesz kontent.
- Pańska wola - rzecze Anton - zmarszczył się i skrobiąc głowę, poszedł do domu.
Po kilku dniach dano na zapowiedzi parafijalnemu księdzu, wkrótce i wesele; zebrała się do dworu cała włość, sądzę nie dla tego, aby byli życzliwi nowożeńcom, lecz wiedzieli, że będzie suto jedzenia i wódki w obfitości. Niebyło tam wiejskich weselnych obrzędów, jak zwykło się dziać po wsiach, lecz przed ślubem młodzi padli do nóg Panom swoim, prosząc błogosławieństwa; potem Antonowi i Arynie, i po ślubie toż samo uczynili. Aluta pięknie była ubrana - Pani dorowała jéj jakieś zausznice, które przed ogniem jakby skry rzucały; czerwona sznurówka z złotemi galonami, czerwone wstążki wszędzie, i kiedy siadła za stołem i rozpletli jej czarna, kosę, z czarnych oczu po białym licu, łzy się potoczyły, wszyscy na nią z czułością patrzali, po tem zaśpiewali kobiety pieśń weselną, która się śpiewa zwyczajnie sierotom wychodzącym za mąż; wszyscy płakali nawet i ci co piérwiéj o niéj źle mówili; ta pieśń tak mi się podobała, że ją i teraz umiem na pamięć.
Pieśń weselna dla sieroty.
Ach znać, znać pa wiasieliku
Szto nia batiuszka addajeć,
Dwor wialikij, a zbor nia wialikij;
Niet u mianie radzinuszki,
Oj saszlu, paszlu sieni ziaziulku
Pa radzinuszku.
Ziaziulka lacić
Radzina jedzieć,
Ach, pasłałab ja sałowieńku
Da saławuszka atkazywajeć;
Ach, pasłałab ja ziaziulku
Pa swojeho kafelku;
Da za rodnieńkim baćkom
Sieraja ziaziulka nie pryletajeć,
A tatulka admaulajeć,
„Radby ja ustaci
K' swojemu dziciaci,
I paraduszku daci;
Hrabawyje doski
Scisnuli nożki,
Da nie mahu ja ustaci.
Syraja ziemia
Dzwiercy zalehła,
I akoszeczka zasłaniła;
Majaho baciuszku
Na wiasielika nia puściła."
Przyznam się, że nie mogłem i ja wstrzymać się od łez, widząc przed sobą Alutę i słuchając téj pieśni; ona była prawdziwą sierotą, gdyż prócz starej matki nie miała drugiego rodzeństwa; tg rodzinę Pan sprowadził ze stron odległych, oni pierwéj gdzieś daleko żyli za Dżwiną - i ojciec Aluty umarł zaraz po przyjeździe w nasze strony.
Zebrani goście hulali, pili jeden do drugiego, dobrze się podweselili, duda zagrała pieśni i tańce nie przerywały się noc całą; - lecz nie było żadnych bezporządków, gdyż Panowie i Ekonom odwiedzali często wesołe zgromadzenie.
Po tych zabawach godowych, od Pana i od Antona obdarzony wielką pomocą, miał już kilka kani, krów, i innego bydła w samym początku gospodarstwa; zabudowanie nowe i dogodne, kilka dziesięcin urodzajnej ziemi, wystarczały na wszystkie jego potrzeby.
- No, ciekawy jestem, powiedział Pan Zawalnia - czy poprawiła jego Aluta, bo jest przysłowie: kto się żeni, ten odmieni.
- Nie, panoczak, mówią ludzie, że gdy się rodzi zrzebie łyse, z tez łysiną i wielcy zjedzą.
- Dziwne rzeczy na świecie! mówże więc dalej.
Wasil na swojej gospodarce był nadzwyczaj nieszczęśliwy, chociaż przez czas niejakiś zdawał się być lepszym; rzeczy dziwne! że jego ciągle bieda spotykała jedna po drugiej. Ze wsi wypędzą pastusi bydło w pole, z lasu wypada wilk, chwyta barana; rozpatrzą bydło i znajdują, że ten baran był Wasila; zdarzało się to kilka razy - i zawsze wilk, jakby wybierał to tylko, co należy do Wasila. Chodzą gęsi po polu, lis wpada, wydusi je,- gęsi należały do Wasila; krowa jego nieraz zabłąkała się koło jeziora, wpadła na błotniste miejsce, póki dano pomoc, już się utopiła, i te ciągłe szkody doprowadziły go prawie do największego niedostatka.
W krótkim czasie zapalił się bor, zbiegła się cała włość; nie było pomocy, płomień jak fala na jezierze rozszedł się po całym borze; buchając w górę chwytał się gęstych gałęzi jedlin i sosen, a dym jakby najgęstszy tuman zaćmił niebo i ziemię; tak, że ledwo odetchnąć można było; biegając po lesie i bijąc miotłami po płomieniach, popaliliśmy odzienie na sobie; lecz już nie było ratunku, blizko był dom Wasila, zaleciała skra do gumna i spaliło się zboże. Wtenczas wszyscy włościanie głośno rozprawiali, że to jest zemsta Leśnika, którego on niegdyś uderzył kamieniem, kiedy ów zwierząt i ptaków przeprowadzał z jednego lasu do drugiego; a stary człowiek przepowiadał mu pożary i upadek bydła.
Wasil w nieszczęściu jeszcze więcej zaczął odwiedzać karczmę; żona jego i teścia pracowały dzień i noc, i starały się go odprowadzać od złego nałogu.
Powrócił znowu do zuchwałych i bezbożnych swoich postępków. Pewnego razu, Anton, Marcin i inni, co jemu szczerze sprzyjali, przyszli do niego wieczorem i napominali, żeby cierpliwie znosił nieszczęście, a może kiedykolwiek Bóg wszystko przemieni na lepsze. W tem nadeszła chmura i zrobiła się burza na podwórzu, on siedział przy oknie zamyślony; wicher zawył za ściany, a on jakby nieprzytomny powiedział: mój brat wyjąc przemknął mimo mej chaty i poleciał hulać po szerokich polach i gęstych lasach, prędko i ja za nim tamże pośpieszę. Słysząc te jego słowa przelękli się wszyscy i żona płakać zaczęła, a gdy Anton wymawiał mu, że powraca znów do bezbożnych postępków, stuknął drzwiami zezłością i wyszedł z chaty.
Pewnego dnia ku wieczorowi, idzie do karczmy i tam znajduje starych swoich towarzyszów, z któremi niegdyś hulał; a więc znowu zaczyna się pijaństwo. Wasil, kiedy już dobrze podpił, mówi do nich: cierpię nędzę, ale wraz będę bogatym, przyszła mi dobra myśl do głowy; pójdę nocować do Zmijowego Kamienia, pokłonię się djabłom, a może mi nie pożałują pieniędzy. Gdy zaś z niego się śmieli, iż nigdy się nie odważy, aby tam przenocować, a było właśnie już późna pora, on schwycił czapkę: „otoż pokażę, że się nie boję strachów!"- rzucił w karczmie towarzyszów, i poszedł na wzgórek do Zmijowego Kamienia, i ztamtąd już nie powrócił do domu.
Przechodzą dnie, tygodnie i miesiące; nie ma Wasila; żałują go znajomi, żona i teścia ciągle płaczą; zniskąd nie ma wiadomości, czy żyje, czy umarł.
Różne były sądy i domysły między ludźmi; jedni mówili, że blizko Wielkich-Łuk i Pskowa, przechodził bory z bandą rozbójników; drudzy utrzymywali, że jakoby Leśnik zabłąkał go w lasach; niektórzy chodząc po grzyby słyszeli głos jego i śmiechy Leśnika; różne były gadaniny, Wasil zginął na zawsze.
Stara Aryna patrzając ciągle na łzy swojej Aluty, straciła zdrowie i pośpieszyła do grobu; Aluta i teraz jeszcze żyje w pańskim dworze, ni wdowa, ni mężatka.
- Ot! skutki pijaństwa i zuchwałych postępków - rzekł Pan Zawalnia, - miał dobrego opiekuna i Panów dobrych, co jemu dawali pomoc, żyłby spokojnie sobie, trzebaż było zaprowadzać zwady z Leśnikiem, szukać zaklętych skarbów, witać się na polu z wichrem, i nazywać go bratem; widzisz Janko, jak młody człowiek powinien być ostrożny, zawsze trzeba pierwej pomyśleć, niż co robić.
- Nie wiem stryjaszku, w czem on tu wykroczył, że wicher nazwał bratem, i teraz podczas burzliwej nocy wiatr wyje, śniegiem bijąc w okna, żebym ja do niego powiedział: leć bracie na północ, może i ja za tobą prędko pośpieszę, jaki w tém grzech?
- Nazywaj bratem tylko takiego, jakim jesteś sam, - a o wichrze prosty lud mówi, że to djabeł jeździ po polu, co niekiedy i szkody robi.
Gdy tak rozmawiał Pan Zawalnia, podróżny spojrzał na Janka, i kiwał głową, że człowiek młody nie wierzy, bo nie doświadczył.
- Nu, teraz nam trzeci opowie, co bywało kiedyś na świecie, gotowi jesteśmy słuchać.
- Mnie się zdaje, stryjaszku, że ludzie zawsze są ciź sami, i dawniéj byli źli i dobrzy równie jak i teraz, byli szczęśliwi i nieszczęśliwi.
- O nie, Janko, tobie nie widzieć, co starzy widzieli. Nie powrócą dawne czasy, lecz może będzie jeszcze i gorzej. No, mówże nam swoją, powieść, - rzekł obracając się do podróżnego.
- Kiedy byłem jeszcze młody, pamiętam, żył w naszej wsi wieśniak Anton; miał dobra gospodarkę, ubóstwa nie doświadczał, a że był bezdzietny, wiec przyjął dziecko niewiadomo jakich rodziców; to ochrzczono i dano imie Wasil; hodował jak swoje własne; chłopiec wyrosłszy bydło pędzał w pole, i był wielki hultaj i swawolnik; zawsze skargi na niego, albo krowy puści na zasiane pola, albo kogo wyłaje grubemi słowami; albo innego kamieniem ugodzi; idą na skargę, do Antona, lecz Anton lubił go, i gdy mu co mówiono, on jakby nie słyszał; pobłażał we wszystkiem, a ten rosł i stawał się coraz gorszym i zuchwalszym.
Zebraliśmy się razu jednego na pańszczyznę; było to po Ś. Pietrze, i Wasil z chaty tamże był przysłany na robotę; on swoim obyczajem z każdym się zadzierał, ani o jednym człowieku dobrego słowa nie powiedział. Był to w tenczas dzień bardzo gorący; Wójt kazał położyć kosy i zakąsić czem kto miał, bo była już pora obiadowa i czas odpoczynku; więc usiadłszy na łące w koło, rosprawialiśmy o tem i o owem; w tem patrzym aż jeden robotnik, który się od nas oddalił był nieco, stojąc przy gaju macha ręką i woła do siebie , krzycząc: „prędzej, prędzej! chodźcie tu, pokaże wam dziwy! "
Bieżym tam wszyscy, robotnik pokazując ręką na bliskie bory, „patrzajcie co się dzieje!" rzecze, i my widzim przed sobą niepojęte cuda. Leśnik idzie po borze, głową wyżej nad sosny, a przed nim wybiegają na pole ogromne stada wiewiórek, zajęcy, sarn i innych zwierząt; na powietrzu stada cietrzewi, kuropatw, i innych ptaków precz odlatują; Leśnik wychodzi z lasu, zniża się nakszałt małego karła i wnet z pola i z łąk podjęy się motyle i inne owady jakby ciemna chmura zalegając nasze okolice.
Wasil zuchwały człowiek, pochwycił kamień na polu, podbiega tam gdzie Leśnik, widzi wśród trawy i rzuca nań kamieniem, krzycząc: „zgiń przepadnij!" Leśnik Avrzasnął okropnym głosem, że aż liście się posypały z drzew, podjął się z trawy niby czarny ogromny ptak, i szumiąc skrzydłami, skrył się za lasem. Nas napadła trwoga, patrzamy wszyscy na Wasila, dziwiąc się jego odwadze, a on chlubiąc się ze swego postępku, śmiał się do rospuku. Był miedzy nami jeden człowiek doświadczony, który rzekł: słyszałem od starych ludzi, że podobne zuchwalstwo sprowadza nieszczęście; wypalą się tu lasy i gaje, będzie upadek na bydło, lecz i tobie Wasilu nie ujdzie bez karnie ten zuchwały postępek.
- Co mi do tego, odrzekł Wasil, ja rad jestem, że szatana dobrze kamieniem trafiłem, niech nie wypędza z naszych lasów ptaków i zwierząt.
Rozeszła się o tem gadanina po całéj okolicy; podobni jemu chwalili jego odwagę, a on wszędzie chlubił się ze swego postępku; lecz ludzie doświadczeni, co lepiej to rozumieli, z pogardą słuchali przechwałek, i Anton, człowiek cichy, zasmucił się, kiedy o tem posłyszał.
Drugi postępek jeszcze był straszniejszy; gdy wspomnę. , aż włosy na głowie powstają. Razu jednego także na pańszczyźnie przątaliśmy siano; dzień był jasny i spokojny; od wschodu słońca pokazał się obłok i daleko, jakby pod ziemia odezwał się grzmot; w tym widzim nakształt słupa wicher idzie, podnosząc w górę piasek i wszystko co się popadło na drodze, a kręcąc się wirem, mija po polu blisko naszego sianożęcia; z podziwieniem poglądamy na to, aż oto Wasil rzuca grabie, bieży na pole, spotyka słup wichru i wyciągając doń rękę, krzyczy: „Jak się masz, bracie! " - a z kłębów kurzawy ktoś mu podaje, czarną jak węgiel rękę. Słup kręcąc się, dalej poszedł po polu. Strach nas wszystkich ogarnął; powrócił Wasil, lecz nikt do niego słowa przemówić nie śmiał. Poznali wszyscy, ze on za; pan-brat z duchem przeklętym.
Od tego czasu nikt z nim gadać nic chciał; wszyscy się obawiali i ci nawet zaczęli od niego uciekać, z któremi był pierwej w związkach przyjaznych. -
Całej włości wiadome to zdarzenie, doszło do uszu Pana i Ekonoma; oni niechcieli temu wierzyć, i kiedy raz we dworze Pan zapytał się samego Wasila, czy to prawda co mówią, on odpowiedział łając wszystkich: „tym głupim ludziom zawsze się cokolwiek przyśni, aby roznosić fałsze i plotki; i Pan dał pokoj.
Anton, dobry człowiek, zawsze mu wmawiał bojażń Bożą, starał się poprawić, przynaglał chodzić do kościoła i modlić się; on śmiał się ze wszystkiego, wszystkiém pogardzał i szedł do karczmy zamiast na nabożeństwa.
Nareście postanowił ożenić się. Anton sądził, że dobra żona i odmiana w życiu, poprawi go. Rozsyłał swatów nie tylko do swojéj, ale i do cudzéj włości; lecz wszędzie odmówiono, bo sława o złych jego obyczajach daleko się rozeszła.
Wasil pogardzał wszystkiemi i drwił ze wszystkiego, mówiąc, ze on już dawno sam dla siebie upatrzył narzeczoną, która się nad inne podoba. Niechciał pierwéj o tém nikomu mówić, a teraz objawia wszystkim, że się kocha w Alucie *), córce Aryny, że się z tym oświadczył przed córką i dostał przyrzeczenie.
Posłyszawszy to Anton, był bardzo zmartwiony, i radził mu zaniechać tego zamiaru, gdyż o Arynie chodzą wieści, że jest złą kobiétą i słynie czarownicą, a jabłka od jabłoni nie daleko padają, wiec może i córka będzie laką, wszakże wszystkie rady były próżne i Wasil jeszcze więcej zaczął uczęszczać do domu Aryny.
Sąsiedzi patrząc na to przywiązanie do Aluty, jedni śmiejąc się mówili: „poznał równy równego, będzie para dobrana." Drudzy chwalili; że Aluta będzie dobra żona, nie pójdzie w ślady matki; byli i tacy co mówili, że miłość jego nie jest prawdziwą; że mu podano coś w napoju i on choć za pan-brat zdjabłem, trafił na lepszą i sam został oczarowany.
Najgorliwiej starał się Anton od zamiaru go odprowadzić; nakoniec pogroził, że się go wyrzecze, żony nie przyjmie do chaty i do zaprowadzenia gospodarstwa nie poda mu ręki.
- Nie proszę, niczyjéj pomocy, odpowiedział Wasil, znajdę ja środki w sobie, będę miał pieniądze. Opiekun taki jak ty, może sam przyjdzie kiedy do mnie, prosząc pomocy.
Anton poszedł do kuma Marcina. Był to człowiek poczciwy i mówny, rad każdemu poradzić i pomodz, dlatego był lubiony w całej włości. Marcin najchętniéj obiecał wejść w len interes i odprowadzić młodego człowieka od przedsięwzięcia. Dał nawet słowo, że będzie starał się wszędzie mu towarzyszyć i w każdym razie odstręczać go od tego związku.
Wasil kiedy posłyszał od opiekuna, że nie będzie miał żadnej pomocy, postanowił szukać skarbów, chociażby one zaklęte i w mocy szatańskiej były; od wsi w której mieszkał, w odległości dwóch wiorst, był wzgórek przy drodze, otoczony z dwóch stron jodłowym lasem, a na wzgórku leżał ogromny kamień zwany od ludu Kamieniem Zmijowym. Starzy ludzie tak o nim opowiadali.
Razu jednego, letnią porą, pod czas cichej, pogodnej nocy, leciał ogniem buchający Zmiej, z północy ku południowi, niosąc jakoby z sobą wiele złota i srébra, dla grzesznika, który djabłowi zapisał dusze. Widzieli to podróżn i lud idący z pańszczyzny. Nagle otwarło się po blękitnéj przestrzeni niebo, światło wielkie rozlało się, lud pada, modląc się na kolana, a Zmij uderzony promieniem niebieskiego światła, drętwieje cały i upada na wzgórku i obraca się w kamień. Skarby zaś złota i srebra, które niósł z sobą tamże na miejscu same zakopały się do ziemi, i od tego czasu w nocy jawiały się po różnych miejscach pagórka pod rozmaitemi postaciami. Jedni widzieli płaczkę siedzącą na kamieniu, która sobie łzy ocierała chustką płomieniem pałającą, drudzy idąc drogą o późnej porze, postrzegali Karłów czarnych i grubych jak beczka, tańcujących na pagórku; innym zjawiały się czarne kozły, które z ziemi skakały na kamień, a z kamienia na ziemię, i wiele innych dziwów.
Mówiono jeszcze, ze jeśli się kto ośmieli przy tym kamieniu nocować, temu się dadzą owe skarby zdobydź. Wasil był śmiały, nie obawiał się strachów, bo już się raz z szatanem, co jechał na wichrze, przywitał się jak z bratem.
Po zachodzie słońca, gdy zmrok wieczorny pokrył pola, idzie na wzgórek i siada na kamieniu; chmury pokryły niebo, coraz ciemniej w polu, wszędzie głucho, w lesie który się czernił przed nim, odzywa się krzyk sowy; Wasil widzi przed sobą snujące się dziwotwory, pełzną sykające węże z pod kamienia, tańcują wsplotach około straszydła z psiemi głowami na kozich nogach; Wasil śmiało poglądał na to, myśląc, że zaraz tu jemu pokażą się skarby; w tem widzi, że ktoś zwraca z drogi i zbliża się. Był to Marcin.
- „Co tu robisz; zapytał się z uśmiechem, pewno skarbow szukasz?"
- „Tak skarbów, lecz po co tu przyszedłeś? zatrzymałeś mig u celu, wyrwałeś z rąk moich szczęście; warto żebym ci głowę rostrzaskał kamieniem.
- „Nie gniewaj się, powiem ci o lepszych skarbach,"- i siadłszy przy nim na kamieniu „słuchaj, rzecze, Wasilu, lepiej idź do domu, zdrowie, poczciwa praca, to skarb najdroższy dla dobrego człowieka, żle kto szuka pomocy nieczystych duchów, jeszcze młody jesteś, pracuj, Bóg dopomoże. Anton opiekun twój, bezdzietny; jeśli będziesz posłuszny, wszystko co ma, tobie przekaże."
Wasil rozgniewany plunął, i mrucząc odszedł.
Od tego czasu nie jawił się w domu. Anton widząc coraz większy upor, dał pokoj, i spokojnie czekał co z tego wyniknie. Znajomi przynosili rozmaite wieści o Wasilu. Jedni mówili, że znalazł towarzystwo jakichś hultajów, zajmuje się z niemi kradzieżą, nabywa pieniędzy i przepiwa w karczmie; drudzy, że żyjąc u Aryny, uczy się czarów, i nawet widzieli jak z Alutą i Aryną chodził po lesie i po trzęsawicach, około jezior, zbierając zioła, na których nigdy rosa nie osycha *); inni utrzymywali, że z za krzaku nawet słyszeli, jak Aryna wyrwawszy z ziemi mech jakiś, opowiadała straszliwe jego skutki.
Marcin stały w przedsięwzięciu , szukał aby się z nim gdziekolwiek spotkać, lecz niebyło sposobu. Nie śmiał iść do domu Aryny, bo obawiał się gościnności czarownicy.
Razu jednego w dzień niedzielny ku wieczorowi, ten ze znajomym, ów z kumem, idą. do karczmy, aby tam przy wódce pogadać, poradzić się o tem i o owem, i wesoło czas przepędzić. Idzie tam i Marcin w nadziei, że może się spotka z Wasilem.
Siadają za stół. Żyd Josiel rad gościom, nalewa wódki, stawia na stół i kredka, zapisuje na ścianie, robiąc umowę, ze kiedy przyjdzie jesień i będzie chleb nowy, to przyjedzie do nich, potraktuje wódka gospodarza i gospodynie, a oni będą znać się na grzeczności, i nie pożałują w ziarnach różnego rodzaju zboża.
Wchodzi Marcin. Kadzi niektórzy, że go obaczyli, sadzą za stół, traktują wódką; zaczęła się rozmowa o Wasilu i jego Wasilu i jego kochance; niektórzy chwalili Alutę, ze dobra dziewczyna, i byłaby dobra żona, gdyby wyszła za mąż za dobrego człowieka, a nie za Wasila, który się pobratał zdjabłem; było kilka pijanych, co i Wasila chwalili; inni zaś Wasila, Alutę i Arynę, nazywali najniegodziwszemi ludźmi.
Gdy się ta sprzeczka i szum przedłuża, żyd Josiel stojąc u końca stołu - „posłuchajcie, rzecze, niesprawiedliwie mowicie o Wasilu, - Wasil clek dobry i akuratny; kiedy pryjdzie z towarysami do mnie, to zawse placi gotowką i zawse ma pieniędzy, a Aluta, aj da Aluta, dobra dziewcyna, jak się dobre odziewa, jak panienka, a, i u Aryny ja nić zlego nie widzę. - nu co, ze ona caruje, ona caruje dla tego by mieć pieniędzy, a pieniędzy bardzo potrebne dla każdego clowieka; ona i pomaga, lecy trawa ludzi.
Gdy się przedłuża ta rozmowa, z wielkim pędem i stukiem odmykają się drzwi, wchodzi Wasil z zadartą główą, czapka na buk schylona, i z nim kilka towarzyszów; spójrzał na stronę, obaczył Marcina i brwi nachmurzył.
- Jak się mas Wasilu - rzecze Josiel - jak dawno ciebie nie widziałem, już dzień temu treci, ja i moja Sora myslili co z nim jest, i teraz tylko co z ludźmi gadałem o tobie.
- Ja wiem co ludzie o mnie gadają, wiatr unosi, a psy szczekają, niedbam na nic, - siadł na ławie, i łokciami wsparty na stół, krzyczy, - „daj nam wódki, lecz dobrej."-
- A rnoze Wasil, kaze dać wódki słodkiéj - ja prywiozłem z miasta, choć ona kostuje drogo.
- Daj drogiéj - i rzuca kilka grzywników na stół. Żyd natychmiast podaje kieliszek, i butelkę wódki.
Za drugim stołem siedzący, patrzali na to z zadziwieniem , inni zaś poglądali z ukosa, szepcąc miedzy sobą z szyderskim uśmiechem. - Maksim, który pierwéj niż inni przyszedł był do karczmy i już się dobrze podweselił, zaśmiał się głośno i zakrzyczał.- Oho! brat Wasil, jak widzę ty musisz być bogaty, nie po naszemu, już pijesz pańską wódkę, pewno nocowałeś przy zmijowym kamieniu i znalazłeś pieniądze, - albo może Aryna mająca być twoją teścia, przez jakie czary nasypała tobie srebrem pełne kieszenie. - Nu da zuch!
Wasil patrząc z gniewem,- do ciebie rzecze, nikt się nie odzywa, z naszego towarzystwa, i nikt nie zaprasza do rozmowy, więc się nie wtrącaj, a inaczej zawiążę tobie gębę tak, że się drugi raz nigdy nie odważysz gadać nie dorzeczy.
- Zawiążesz mnie gębę - oj! oj! patrzajcie już się wyuczył czarować od Aryny, umie gębę zawiązywać, oj! oj! patrzaj żebyś nie był kulawy, jak twoja mająca być teścia, - a czy wiesz dla czego ona kulawa trochę, na lewą nogę?
- Milcz, kiedy z tobą nikt nie chce gadać.
- Nikt nie chce gadać, więc będą słuchać, a ja opowiem wszystkim; - posłuchajcie, opowiem wam, dla czego Aryna kulawa, tę sztukę jéj wypłatał Hryszka, sam mi opowiadał to pod sekretem.
- Razu jednego wieczorem po zachodzie słońca, z pola z kosą powracał do domu, i posłyszał głos czarownicy, która wyzywała krowy nazywając każda podług rozmaitych farb sierści; i podczas Avieczornej ciszy, słychać było jak się po wsiach krowy odzywały rykiem; zaryczały także i w jego oborze; on się przeląkł, bo trzeba było pożegnać się z mlekiém, - bieży tam zkąd się głos odzywał, aby dowiedzieć się kto ta jest czarownica; - podkrada się manowcami, i cóż widzi? - Aryna siedząc na płocie z rozczochranymi włosami, dzikim śpiewem odbywała czary.
będzie źle,- pomyślał sobie, trzeba jakkolwiek temu zapobiedz; bieży więc do domu, i kładzie na wrotach obory, święconą trawę, i świecę woskową; ledwo się oddalił kilka kroków, widzi, przylatuje sroka, rozrzuca ziółka, i kłuje świecę; Maksim bieży do chaty, chwyta karabin nabity drobnem śrotem; strzela - posypały się piórka, sroka jednak precz uleciała.
Na drugi dzień posłyszał, że Aryna raniona w lewą nogę i chora leży w pościeli; zrozumiał całą rzecz, i myślał sobie: ma pamiątkę - jednakowoż obawiał się zemsty, jakoż w krótkim czasie zawiązała na niego załom w życie - lecz on załom spalił na drwach osinowych, i czarownica sama tylko co nie zginęła.
Wasil w gniewie, chwycił butelkę, rzucił na Maksima trafił w same piersi; skoczyli jeden do drugiego i zawiązała się bitwa.
Na szczęście z blizkiego dworu Ekonom jechał konno, i słysząc przerażliwy krzyk arendarza - zwrócił do karczmy. Josiel bieży na spotkanie ekonoma.
- „Aj dobrodzieju, zabójstwo w karczmie, gwałt co te pijacy - szkody mnie narobili."
Zeskoczył z konia Ekonom, miesza się do tłumu, i krzycząc grozi, że jutro za pijaństwo wszyscy będą najsrożej ukarani - i każdy z nich musi zapłacić za uczynioną szkodę i wraz ucichła wrzawa.
Ekonom pędzi ich z karczmy, i każe wszystkim iść do domów swoich, a tak rozeszli się w różne strony, grożąc jeden drugiemu zemstą.
Josiel opowiedział Ekonomowi jak co było, całą przyczynę zwady, uniewiniając jednak Wasila.
- Trzeba o tem pogadać z panami, głupcy bredzą, sami niewiedzą co, krzywdzą napróżno biedną wdowę i dziewczynę, która niczem nie jest winna; gadają o jakichś czarach Aryny, ja przecie tego niedoświadczyłem, a wiem tylko , że ona ziołami wielu ludziom pomaga; - ot niedawno sam widziałem, jak we dworze, Pannie Teresie wyleczyła liszaj na twarzy;- prawda, że kładąc do zimnéj wody jakieś kamuszki, szeptała, i zimna woda wrzać zaczęła jakby na ogniu, kazała myć ta woda twarz, i Panna Teresa wraz wyzdrowiała. Takie czary nie tylko nikomu szkody nie robią, lecz owszem są pomocne.
- Jak Pan Ekonom scerą prawdę mówi, niech Pan tak powie Jegomości i Imości, bo aż zal słuchać, kiedy tak ludzie krywdzą. Aj była u mnie dobra wódka słodka; butelkę, rozbili pijacy i wodkę wyleli. Sora podaj - tam jesce jest troche słodkiej wódki - podaj tu Panu Ekonomowi - i prynieś marynaty na zakąskę. U mnie jest predni scupak marynowany.
Ekonom wypił wódki, zakąsił, uspokoił arendarza, że mu będzie za wszystko zapłacono - siadł i pojechał.
Nazajutrz Aryna przychodzi do dworu zapłakana - i opowiada Panom, że nie życzliwi ludzie wszędzie o niej gadają , jakoby używała czarów dla szkodzenia drugim, zaplatając załomy i odbierając mleko krowom; - przysięgała, że nigdy nic podobnego nie robiła, owszem starała się ludziom usłużyć w chorobach i w rozmaitych przypadkach, lecząc ich trawą, której skutki jej tylko wiadome - a ta nieżyczliwość zrobiła się w całej okolicy. O Wasilu, którego wychował Anton, gadają także, że jakoby i on pobratał się z djabłem, i to szczery wymysł, prawda, że Wasil jest młody człowiek zuchwały, gdyż nie doświadczył jeszcze nieszczęścia w życiu, lecz z czasem się odmieni i będzie lepszym i rostropniejszym, - on się stara o moje córkę., lecz i te sierotę - ludzie chcą krzywdzić, zle o niéj gadając.
- Słyszałem ja o Wasilu, że on bywa i nie posłuszny swemu opiekunowi, i jakoby spotkał się z wichrem i witał się z nim jakby z swoim bratem; - to się wszystko niegodzi robić, lepiej trzeba żyć z Bogiem, powiedz Wasilowi niech głupstwo nie robi, chodzi do kościoła, i pracuje, nu - idź że do domu i bądź spokojną, ja dla córki twojéj sprawię wesele we dworze; bo mówiła mi o niéj Ekonomowa, i od innych słyszałem, ze dobra dziewczyna i pracowita.
Tegoż dnia Pan kazał zawołać Antona i Wasilowi rozkazał przeprosić swego opiekuna, Anionowi zaś żeby jemu nie przeszkadzał w tem ożenieniu, lecz owszem starał się pomagać, gdyż oni oboje są sieroty; i sam obiecał oddzielić mu najlepszéj ziemi i dać na zaprowadzenie bydła.
- Ależ to i Pan pewno słyszał o tem, że ludzie gadają, jakoby Aryna czarownica i skarżą się drudzy, że krowy wywoływa, i inne robi szkody, niekiedy przemienia się w srokę, i lata wszędzie, i to nawet widziano.
- Niesłuchaj tych plotek, Aryna dobra kobiéta i Aluta córka jéj pracowita dziewczyna, będzie dobrą żoną i dobrą gospodynią - bądź spokojny, ja za to ręczę i sam ty będziesz kontent.
- Pańska wola - rzecze Anton - zmarszczył się i skrobiąc głowę, poszedł do domu.
Po kilku dniach dano na zapowiedzi parafijalnemu księdzu, wkrótce i wesele; zebrała się do dworu cała włość, sądzę nie dla tego, aby byli życzliwi nowożeńcom, lecz wiedzieli, że będzie suto jedzenia i wódki w obfitości. Niebyło tam wiejskich weselnych obrzędów, jak zwykło się dziać po wsiach, lecz przed ślubem młodzi padli do nóg Panom swoim, prosząc błogosławieństwa; potem Antonowi i Arynie, i po ślubie toż samo uczynili. Aluta pięknie była ubrana - Pani dorowała jéj jakieś zausznice, które przed ogniem jakby skry rzucały; czerwona sznurówka z złotemi galonami, czerwone wstążki wszędzie, i kiedy siadła za stołem i rozpletli jej czarna, kosę, z czarnych oczu po białym licu, łzy się potoczyły, wszyscy na nią z czułością patrzali, po tem zaśpiewali kobiety pieśń weselną, która się śpiewa zwyczajnie sierotom wychodzącym za mąż; wszyscy płakali nawet i ci co piérwiéj o niéj źle mówili; ta pieśń tak mi się podobała, że ją i teraz umiem na pamięć.
Pieśń weselna dla sieroty.
Ach znać, znać pa wiasieliku
Szto nia batiuszka addajeć,
Dwor wialikij, a zbor nia wialikij;
Niet u mianie radzinuszki,
Oj saszlu, paszlu sieni ziaziulku
Pa radzinuszku.
Ziaziulka lacić
Radzina jedzieć,
Ach, pasłałab ja sałowieńku
Da saławuszka atkazywajeć;
Ach, pasłałab ja ziaziulku
Pa swojeho kafelku;
Da za rodnieńkim baćkom
Sieraja ziaziulka nie pryletajeć,
A tatulka admaulajeć,
„Radby ja ustaci
K' swojemu dziciaci,
I paraduszku daci;
Hrabawyje doski
Scisnuli nożki,
Da nie mahu ja ustaci.
Syraja ziemia
Dzwiercy zalehła,
I akoszeczka zasłaniła;
Majaho baciuszku
Na wiasielika nia puściła."
Przyznam się, że nie mogłem i ja wstrzymać się od łez, widząc przed sobą Alutę i słuchając téj pieśni; ona była prawdziwą sierotą, gdyż prócz starej matki nie miała drugiego rodzeństwa; tg rodzinę Pan sprowadził ze stron odległych, oni pierwéj gdzieś daleko żyli za Dżwiną - i ojciec Aluty umarł zaraz po przyjeździe w nasze strony.
Zebrani goście hulali, pili jeden do drugiego, dobrze się podweselili, duda zagrała pieśni i tańce nie przerywały się noc całą; - lecz nie było żadnych bezporządków, gdyż Panowie i Ekonom odwiedzali często wesołe zgromadzenie.
Po tych zabawach godowych, od Pana i od Antona obdarzony wielką pomocą, miał już kilka kani, krów, i innego bydła w samym początku gospodarstwa; zabudowanie nowe i dogodne, kilka dziesięcin urodzajnej ziemi, wystarczały na wszystkie jego potrzeby.
- No, ciekawy jestem, powiedział Pan Zawalnia - czy poprawiła jego Aluta, bo jest przysłowie: kto się żeni, ten odmieni.
- Nie, panoczak, mówią ludzie, że gdy się rodzi zrzebie łyse, z tez łysiną i wielcy zjedzą.
- Dziwne rzeczy na świecie! mówże więc dalej.
Wasil na swojej gospodarce był nadzwyczaj nieszczęśliwy, chociaż przez czas niejakiś zdawał się być lepszym; rzeczy dziwne! że jego ciągle bieda spotykała jedna po drugiej. Ze wsi wypędzą pastusi bydło w pole, z lasu wypada wilk, chwyta barana; rozpatrzą bydło i znajdują, że ten baran był Wasila; zdarzało się to kilka razy - i zawsze wilk, jakby wybierał to tylko, co należy do Wasila. Chodzą gęsi po polu, lis wpada, wydusi je,- gęsi należały do Wasila; krowa jego nieraz zabłąkała się koło jeziora, wpadła na błotniste miejsce, póki dano pomoc, już się utopiła, i te ciągłe szkody doprowadziły go prawie do największego niedostatka.
W krótkim czasie zapalił się bor, zbiegła się cała włość; nie było pomocy, płomień jak fala na jezierze rozszedł się po całym borze; buchając w górę chwytał się gęstych gałęzi jedlin i sosen, a dym jakby najgęstszy tuman zaćmił niebo i ziemię; tak, że ledwo odetchnąć można było; biegając po lesie i bijąc miotłami po płomieniach, popaliliśmy odzienie na sobie; lecz już nie było ratunku, blizko był dom Wasila, zaleciała skra do gumna i spaliło się zboże. Wtenczas wszyscy włościanie głośno rozprawiali, że to jest zemsta Leśnika, którego on niegdyś uderzył kamieniem, kiedy ów zwierząt i ptaków przeprowadzał z jednego lasu do drugiego; a stary człowiek przepowiadał mu pożary i upadek bydła.
Wasil w nieszczęściu jeszcze więcej zaczął odwiedzać karczmę; żona jego i teścia pracowały dzień i noc, i starały się go odprowadzać od złego nałogu.
Powrócił znowu do zuchwałych i bezbożnych swoich postępków. Pewnego razu, Anton, Marcin i inni, co jemu szczerze sprzyjali, przyszli do niego wieczorem i napominali, żeby cierpliwie znosił nieszczęście, a może kiedykolwiek Bóg wszystko przemieni na lepsze. W tem nadeszła chmura i zrobiła się burza na podwórzu, on siedział przy oknie zamyślony; wicher zawył za ściany, a on jakby nieprzytomny powiedział: mój brat wyjąc przemknął mimo mej chaty i poleciał hulać po szerokich polach i gęstych lasach, prędko i ja za nim tamże pośpieszę. Słysząc te jego słowa przelękli się wszyscy i żona płakać zaczęła, a gdy Anton wymawiał mu, że powraca znów do bezbożnych postępków, stuknął drzwiami zezłością i wyszedł z chaty.
Pewnego dnia ku wieczorowi, idzie do karczmy i tam znajduje starych swoich towarzyszów, z któremi niegdyś hulał; a więc znowu zaczyna się pijaństwo. Wasil, kiedy już dobrze podpił, mówi do nich: cierpię nędzę, ale wraz będę bogatym, przyszła mi dobra myśl do głowy; pójdę nocować do Zmijowego Kamienia, pokłonię się djabłom, a może mi nie pożałują pieniędzy. Gdy zaś z niego się śmieli, iż nigdy się nie odważy, aby tam przenocować, a było właśnie już późna pora, on schwycił czapkę: „otoż pokażę, że się nie boję strachów!"- rzucił w karczmie towarzyszów, i poszedł na wzgórek do Zmijowego Kamienia, i ztamtąd już nie powrócił do domu.
Przechodzą dnie, tygodnie i miesiące; nie ma Wasila; żałują go znajomi, żona i teścia ciągle płaczą; zniskąd nie ma wiadomości, czy żyje, czy umarł.
Różne były sądy i domysły między ludźmi; jedni mówili, że blizko Wielkich-Łuk i Pskowa, przechodził bory z bandą rozbójników; drudzy utrzymywali, że jakoby Leśnik zabłąkał go w lasach; niektórzy chodząc po grzyby słyszeli głos jego i śmiechy Leśnika; różne były gadaniny, Wasil zginął na zawsze.
Stara Aryna patrzając ciągle na łzy swojej Aluty, straciła zdrowie i pośpieszyła do grobu; Aluta i teraz jeszcze żyje w pańskim dworze, ni wdowa, ni mężatka.
- Ot! skutki pijaństwa i zuchwałych postępków - rzekł Pan Zawalnia, - miał dobrego opiekuna i Panów dobrych, co jemu dawali pomoc, żyłby spokojnie sobie, trzebaż było zaprowadzać zwady z Leśnikiem, szukać zaklętych skarbów, witać się na polu z wichrem, i nazywać go bratem; widzisz Janko, jak młody człowiek powinien być ostrożny, zawsze trzeba pierwej pomyśleć, niż co robić.
- Nie wiem stryjaszku, w czem on tu wykroczył, że wicher nazwał bratem, i teraz podczas burzliwej nocy wiatr wyje, śniegiem bijąc w okna, żebym ja do niego powiedział: leć bracie na północ, może i ja za tobą prędko pośpieszę, jaki w tém grzech?
- Nazywaj bratem tylko takiego, jakim jesteś sam, - a o wichrze prosty lud mówi, że to djabeł jeździ po polu, co niekiedy i szkody robi.
Gdy tak rozmawiał Pan Zawalnia, podróżny spojrzał na Janka, i kiwał głową, że człowiek młody nie wierzy, bo nie doświadczył.
- Nu, teraz nam trzeci opowie, co bywało kiedyś na świecie, gotowi jesteśmy słuchać.
POWIEŚĆ TRZECIA. KORONA WĘŻA.
- U moich Panów był łowczy, nazwiskiem Siamion; dom jego był niedaleko dworu, pańszczyzny nie służył, cały jego był obowiązek, obchodzić lasy, iść na polowanie z Panem, i dostawiać zwierzyny, kiedy nakażą ze dworu, czekając gości, lub przed jakim wielkim świętem.
Pewnego dnia przychodzi do niego Ekonom i krzyczy, stukając w okno: „Siamion, Pan kazał abyś przygotował na niedziele nieodmiennie parę głuszców, dwie pary cietrzewi, i kilka kuropatw, a wiec nie leń się, bierz strzelbę., weż choć mego wyźła, i idź na polowanie."
Śpieszy więc, a była już środa; bierze strzelbę, zaszedł do dwora, i z wyżłem sam jeden poszedł błąkać się po lesie. W nieszczęśliwym czasie wyszedł na polowanie; Klio dził dzień cały i widział tylko dzięciołów stukających na suchych sosnach; nocował w lesie, przeziąbł cały, bo to już była jesień; na drugi dzień też przed wschodem słońca tułał się po borze; lecz próżna praca i zdaleka nawet nie widział ptaków, których szukał, wiatry tylko szumiały po drzewach; pies zgłodniały uciekł do swego Pana, i on zmordowany powracał smutny do domu, nie wiedząc co począć.
Siadł na kłodzie i myśli sobie: będzie zle; Panowie nie powierza, że starałem się z całych sił moich; raczej posądzą mig o lenistwo; pokłoniłbym się i złemu duchowi aby mi pomógł tylko w tym razie.
Ledwo to pomyślał, zjawił się ogromny czarny pies, siadł przed nim i strasznemi oczami pogladał na niego. Siamion woła do siebie, lecz pies nie rusza się z miejsca, a tylko patrzy jakby wściekły; napadła trwoga i dreszcz przebiegł po ciele, i w tem postrzegł; człowiek już lat podeszłych wychodzi z gęstwiny, włosy splątane w kołtuny, brwi gęste wiszące, twarz jakby zwiędniała od słońca i wiatrów, - odzienie spadało po pięty, - siada na kłodzie przy strzelcu mówiąc te słowa:
- Widać, cóś torba twoja pusta i twarz smutna, pewnie polowanie nieszczęśliwe.
- Chodziłem dni dwa po lasach - zmordowany jestem, i pies zgłodniały uciekł ode mnie, nie udało się ani jednego razu wystrzelić, gdzież się podziało to ptastwo ? Kazano mi na niedzielę, przygotować żwierzyny, zkąd jéj wziąść? będzie bieda!
- Nie rozpaczaj, rzecze nieznajomy - posłuchaj mojej rady, ja ci pomogę: jutro 14 września, więc dziś wieczorem idź na Górę. Łosiów, na całą noc będzie tobie drogi, gdyż sam wiesz, że ta góra ztąd nie blisko; wznosi się śród ciemnych lasów; wstąpisz na nią o samym wschodzie słońca, i obaczysz boki jej pokryte wężami; nie lękaj się, nie zaszkodzą tobie, miedzy nimi spotkasz Króla Wężów; rościel przed nim białą chustkę, padnij na kolana i pokłoń się, on rzuci tobie na chustkę swoją Koronę Złotą, i z gromadą swych wężów pójdzie na zimowe mieszkania; posłuchaj, jeszcze dam ci przestrogę; idąc przez noc całą do Góry Łosiów, nie lękaj się niczego, i nie dziw się niczemu, bo inaczej próżne będzie staranie.
Gdy będziesz mieć u siebie koronę węża - ten pies czarny, którego teraz widzisz przed sobą, zawsze gdy tylko pójdziesz na polowanie, spotka cię w lesie, będzie przewodnikiem, i za każdym razem nastrzelasz zwierzyny tyle ile zechcesz. Ale i w ciągu życia twojego nie lękaj się niczego, i nie dziw się niczemu, bo gdy upadniesz sercem lub duchem, będziesz nieszczęśliwy; unikaj wszelkich uczuć serca. To rzekłszy, skrył się do gęstwiny i pies poszedł za nim.
Siamion, przeprowadził okiem nieznajomego, długo stał zamyślony, poszedł do chaty, wziął białą chustkę i udał się ze strzelbą na plecach do Góry Łosiów. Gdy wszedł do dzikich borow, już był wieczorny zmrok, i coraz ciemniéj śród gęstych sosen i jedlin, a on dalej i dalej idzie wgłąb lasów, coraz później i późniéj, już i noc; spojrzał w górę, ledwo kilka przez gałęzi drzew obaczył gwiazd na niebie; sam jeden z ludzi był o tej porze w tej pustyni lasów, słyszał tylko w około krzyki sów i puhaczów, i bieg śród gęstwy spłoszonego żwierza. Nie piérwszy to raz zdarzyło się mu błąkać w nocy po lasach, i podróż ta nie straszyła go.
O saméj północy, okropne straszydła okrążyły go; widzi, jak ogromny niedzwiedź na tylnych łapach zbliża się ku niemu, i rycząc już chce napaść, stada wilków najeżyły grzbiety świecąc oczyma i grożąc krwawą paszczęką; on idzie śmiało śród stada drapieżnych żwierząd, zastąpił mu drogę Olbrzym wyższy od lasów, i wyrwawszy ogromną sosnę, groził jakby piorunem; mija to wszystko na swej drodze odważnie.
Księżyc wyszedł z za obłoku, zda się, wychodzi z lasu i widzi niby pałac z daleka; świeci się złotem i srebrem; zbliża się do tej pięknej budowy przez czarujący ogród, gdzie zda się wiosna i lato razem się spotkały; najpiękniéjsze kwiaty i najwyborniejsze dojrzewały owoce; kukułka smutnym głosom odzywała się na drzewie; zaśpiewał słowik w krzaku; słyszał dziwne głosy kosów i szpaków, i rozumiał ich wesołe śpiewy; spotkały go dziewice z wiankami na głowach, tańcując wabiły do siebie; on mijał wszystkie te cuda nie dziwiąc się i nie zwracając na nie uwagi.
Znikły czarujące zjawienia; powiał wiatr jesienny; i ujrzał na wschodzie czerwone niebo, wkrótce wschód słońca; pośpiesza do Góry Łosiów.
Gdy przyszedł do naznaczonego miéjsca, obaczył stado gadów; te sycząc ustępowały mu z drogi, a już i słońce wschodzić zaczyna; spotyka ogromnego węża, jakiego nigdy nie widział; ten pełznie śmiało, a złoto świeci się na jego głowie. Siamion rozesłał białą chustkę, przed nim i padł na kolana; wąż zrzucił z głowy koronę na chustkę i pełznął dalej, a za nim i inne węże - i wszystkie skryły się za górą; w radości Siamion rozpatrywał skarb złoty, a ten podobny był do dwóch świecących się listków które końcami zrosły się z sobą.
Ledwie zostawił górę, wnet spotyka go ogromny czarny pies, który wczoraj towarzyszył nieznajomemu; pogląda w oczy i zdasię jakby mówi, żeby szedł za nim; idzie za przewodnikiem; ten się zastanawia i wzrokiem pokazuje mu na drzewie siedzących głuszczów; kilka razy strzelił w tym miejscu i kilka sztuk zabił; już niosł do domu głuszców, cietrzewi i kuropatwy, a gdy się zbliżał do chaty, pies stojąc na polu, czas niejaki patrzał na strzelca i znikł zprzed oczu.
Panowie chwalili łowczego gorliwość i biegłość w strzelaniu, a dworscy ludzie i Ekonom dziwili się jego szczęściu, że nie mając psa przy sobie tyle mógł znaleść żwierzyny.
Od tego czasu już Siamion był najsławniejszym strzelcem; ten czarny pies, za każdym razem jak tylko wchodził do lasu, spotykał go i on żwierzyny rozmaitej tyle strzelał, że nie tylko zaspakajał potrzeby dworu, lecz i postronnym przedawał.
Rozeszła się pogłoska po całej okolicy, że Siamion czarownik, że niektórzy drwa rąbiąc w lesie widzieli, ii z nim bywał jakiś pies czarny, który niepowracał do domu; Akim, który niegdyś był z nim w przyjaźni, raz cicho podszedł pod okno jego chaty, chcąc się dowiedzieć co robił; posłyszał jak gdyby z kim rozmawiał; spójrzał w okno i postrzegł, że Siamion głaskał czarnego psa, który go zawsze spotykał w lesie; pies spojrzał na okno krwawym okiem i znikł, a Akim uciekł ze strachu.
Już lat kilka, cała włość gada o tem, że Siamionowi djabeł pomaga strzelać, którego on przybrał sobie do usług, lecz Panowie śmieli się z tego i niewierzyli; chociaż Pan sam będąc z nim na polowaniu, nie widział psa czarnego , jednakże dostrzegł, że dzikie ptastwo samo leci do niego, i on nigdy nie daje pudła.
Była w bliskiéj wsi Marysia piękna i młoda dziewczyna, córka pobożnych rodziców; wielu się ona podobała, i Siamion nie obojętnie patrzał na nią, polegając na swoje bogactwo i na łaskę Panów, miał pewną nadzieję, że Marysia do niego należeć będzie.
Pewnego dnia gdy szedł na polowanie postrzegł Marysię, ta miała na głowie wianek, którego kwiaty, tak jéj były do twarzy, że wydała się nader piękną. Blisko niwy chodząc zbierała poziómki; podchodzi Siamion prosząc jagod; nie odmawia mu dziewczyna; pyta się, czy ma od niej wzajemność?
- Ludzie mówią, że ty czarujesz, rzekła Marysia, a ja się boję czarowników.
- O nie - Marysiu, nikogo nie czarowałem - i nie znam tej haniebnej sztuki.
- Jeśli to prawda, ja krzyż noszę, na szyi, poświecony podczas Jubileuszu i ma nadane odpusty, pocałuj mój krzyż.
- Najchętniéj, rzekł Siamion, i ledwo krzyż pocałował, wnet z trawy ogromny wąż podjął głowę, jakby chcąc pozrzeć Marysię; przestraszona, zakrzyczała dziewczyna; Siamion chwycił kamień i uderzył węża, ów sycząc schował się w trawie - i potem wraz zjawił się pies czarny, zaszczekał i znikł. Marysia od strachu drży ledwo żywa, Siamion ją odprowadził do domu, a ztamtąd znów idzie na polowanie, lecz już w lesie nie spotkał go pies czarny.
Ujrzał cietrzewia; strzelił i zamiast ptaka pień zgniły upadł na ziemię. Zląkł się Siamion, wraca do domu,- aż w chacie swojej widzi mnóstwo wężów, które sycząc pełzły pod ławę i pod piec; spójrzał do skrzyni, dostaje Koronę Węża, lecz ta już nie złota; widzi tylko dwa brzozowe pożółkłe liście; staje jak osłupiały, niewie co począć.
Nieszczęśliwy Siamion ciągle był prześladowany od węzów; nie tylko w domie nie dawały mu pokoju, lecz i w gościnie; nie raz, gdy był u sąsiadów, w przytomności innych zjawiał się przed nim Wąż, nie wiadomo zkąd.
Gdy tak ciągnie opowiadanie trzeci podrożny, któś kołata do wrót i psy. szczekają; parobek wybiega i wraz powraca oznajmując, że Pan Mrohowski przyjechał. Pan Zawalnia skoczył z pościeli, ubiera się z pośpiechem dla przywitania gościa.
- Czy nie pozwolisz mi przenocować Panie Zawalnia, rzekł Mrohowski, podczas takiej zawieruchy, Pan jedydyną jesteś ucieczka.- I ci także, rzekł poglądając na podróżnych, skryli się przed burzą, i pewnie opowiadają Panu powieści.
Wieśniacy i parobcy jeden po drugim wyszli do czeladnej izby.
- Ja przeszkodziłem,- ale mam człowieka, który odwetuje za wszystkich, mój furman Jakusz lubi opowiadać awantury, choćby przez całą noc; niech tylko konie wyprzęże. Przeziąbłem cały.
Pan Zawalnia wraz rozkazał kuzynce swojej cokolwiek zgotować na kolację.
- A cóż Panie Assesorze, czy nie łaska na wódeczkę, może cokolwiek zagrzeje, Pan pewno jedzie do Połocka, zabrać syna swojego, bo już blizko święto Bożego-Narodzenia, to dobrze, niech odpocznie po pracy, i obaczy się z rodzeństwem.
- A Pan synków swoich Stasia i Józia sprowadzisz do domu?
- Trzeba, trzeba; pozajutro muszę, posyłać.
- Porucz mnie, ja ich zabiorę z sobą.
- Bardzo wdzięczny jestem, jeśli Pan łaskaw. Potém Pan Mrohowski obracając się do mnie, prosił abym w czasie Świat Bożego - Narodzenia, przyjechał do niego, i zabawił dni kilka, gdyż on będzie mieć u siebie, wiele gości młodzieży - z któremi przyjemnie mógłbym czas przepędzić.
Wkrótce podano wieczerzę. Stryj mój rozmawiając z gościem nie szczędził i dla mnie pochwał, mówiąc: synowiec mój Janko widać nie tracił czasu u Jezuitów; wiele opowiada z książek rozmaitych ciekawości.
- A czy lubi słuchać naszych Białoruskich bajek.
- Kiedy tu niedawno kilka podróżnych wieśniaków opowiadało co się zdarzyło widzieć lub słyszeć w życiu,- to uważałem, że Janko ciągle patrzał na nich z największą uwagą, on lubi słuchać powieści, ależ prawda, że i powieści były interesowane, o czarach i ludziach, którzy się pobratali z przeklętym duchem.
- Otoż i mój furman Jakusz, wiele widział i słyszał w swem życiu; gdy zacznie opowiadać, Bóg wie zkąd się u niego bierze, a już co do Wilkołaków, to z samego spójrzenia wraz ich poznaje. Oto właśnie, przed tą burzą na drodze spotykamy dwóch wilków, blizko zastanowiły się przy drodze; biorę karabin i chcę wystrzelić, Jakusz obraca się do mnie, zakrzyczał: nie strzelaj Pan, wszak u nich dusza ludzka, jeśli Pan zabijesz którego, to dusza jego pójdzie do piekła nie odpukutowawszy za grzechy, a za to i Pan odpowiesz przed Bogiem. Nim skończył mówić, wilki uciekły.
Po wieczerzy przyzwano Jakusza. Nu Jakusz, rzekł Mrohowski, za to, że gospodarz był łaskaw nas puścić na nocleg podczas tej okropnej burzy, powiedz nam cokolwiek o wilkołakach, tylko patrzaj, mów prawdę.
Pewnego dnia przychodzi do niego Ekonom i krzyczy, stukając w okno: „Siamion, Pan kazał abyś przygotował na niedziele nieodmiennie parę głuszców, dwie pary cietrzewi, i kilka kuropatw, a wiec nie leń się, bierz strzelbę., weż choć mego wyźła, i idź na polowanie."
Śpieszy więc, a była już środa; bierze strzelbę, zaszedł do dwora, i z wyżłem sam jeden poszedł błąkać się po lesie. W nieszczęśliwym czasie wyszedł na polowanie; Klio dził dzień cały i widział tylko dzięciołów stukających na suchych sosnach; nocował w lesie, przeziąbł cały, bo to już była jesień; na drugi dzień też przed wschodem słońca tułał się po borze; lecz próżna praca i zdaleka nawet nie widział ptaków, których szukał, wiatry tylko szumiały po drzewach; pies zgłodniały uciekł do swego Pana, i on zmordowany powracał smutny do domu, nie wiedząc co począć.
Siadł na kłodzie i myśli sobie: będzie zle; Panowie nie powierza, że starałem się z całych sił moich; raczej posądzą mig o lenistwo; pokłoniłbym się i złemu duchowi aby mi pomógł tylko w tym razie.
Ledwo to pomyślał, zjawił się ogromny czarny pies, siadł przed nim i strasznemi oczami pogladał na niego. Siamion woła do siebie, lecz pies nie rusza się z miejsca, a tylko patrzy jakby wściekły; napadła trwoga i dreszcz przebiegł po ciele, i w tem postrzegł; człowiek już lat podeszłych wychodzi z gęstwiny, włosy splątane w kołtuny, brwi gęste wiszące, twarz jakby zwiędniała od słońca i wiatrów, - odzienie spadało po pięty, - siada na kłodzie przy strzelcu mówiąc te słowa:
- Widać, cóś torba twoja pusta i twarz smutna, pewnie polowanie nieszczęśliwe.
- Chodziłem dni dwa po lasach - zmordowany jestem, i pies zgłodniały uciekł ode mnie, nie udało się ani jednego razu wystrzelić, gdzież się podziało to ptastwo ? Kazano mi na niedzielę, przygotować żwierzyny, zkąd jéj wziąść? będzie bieda!
- Nie rozpaczaj, rzecze nieznajomy - posłuchaj mojej rady, ja ci pomogę: jutro 14 września, więc dziś wieczorem idź na Górę. Łosiów, na całą noc będzie tobie drogi, gdyż sam wiesz, że ta góra ztąd nie blisko; wznosi się śród ciemnych lasów; wstąpisz na nią o samym wschodzie słońca, i obaczysz boki jej pokryte wężami; nie lękaj się, nie zaszkodzą tobie, miedzy nimi spotkasz Króla Wężów; rościel przed nim białą chustkę, padnij na kolana i pokłoń się, on rzuci tobie na chustkę swoją Koronę Złotą, i z gromadą swych wężów pójdzie na zimowe mieszkania; posłuchaj, jeszcze dam ci przestrogę; idąc przez noc całą do Góry Łosiów, nie lękaj się niczego, i nie dziw się niczemu, bo inaczej próżne będzie staranie.
Gdy będziesz mieć u siebie koronę węża - ten pies czarny, którego teraz widzisz przed sobą, zawsze gdy tylko pójdziesz na polowanie, spotka cię w lesie, będzie przewodnikiem, i za każdym razem nastrzelasz zwierzyny tyle ile zechcesz. Ale i w ciągu życia twojego nie lękaj się niczego, i nie dziw się niczemu, bo gdy upadniesz sercem lub duchem, będziesz nieszczęśliwy; unikaj wszelkich uczuć serca. To rzekłszy, skrył się do gęstwiny i pies poszedł za nim.
Siamion, przeprowadził okiem nieznajomego, długo stał zamyślony, poszedł do chaty, wziął białą chustkę i udał się ze strzelbą na plecach do Góry Łosiów. Gdy wszedł do dzikich borow, już był wieczorny zmrok, i coraz ciemniéj śród gęstych sosen i jedlin, a on dalej i dalej idzie wgłąb lasów, coraz później i późniéj, już i noc; spojrzał w górę, ledwo kilka przez gałęzi drzew obaczył gwiazd na niebie; sam jeden z ludzi był o tej porze w tej pustyni lasów, słyszał tylko w około krzyki sów i puhaczów, i bieg śród gęstwy spłoszonego żwierza. Nie piérwszy to raz zdarzyło się mu błąkać w nocy po lasach, i podróż ta nie straszyła go.
O saméj północy, okropne straszydła okrążyły go; widzi, jak ogromny niedzwiedź na tylnych łapach zbliża się ku niemu, i rycząc już chce napaść, stada wilków najeżyły grzbiety świecąc oczyma i grożąc krwawą paszczęką; on idzie śmiało śród stada drapieżnych żwierząd, zastąpił mu drogę Olbrzym wyższy od lasów, i wyrwawszy ogromną sosnę, groził jakby piorunem; mija to wszystko na swej drodze odważnie.
Księżyc wyszedł z za obłoku, zda się, wychodzi z lasu i widzi niby pałac z daleka; świeci się złotem i srebrem; zbliża się do tej pięknej budowy przez czarujący ogród, gdzie zda się wiosna i lato razem się spotkały; najpiękniéjsze kwiaty i najwyborniejsze dojrzewały owoce; kukułka smutnym głosom odzywała się na drzewie; zaśpiewał słowik w krzaku; słyszał dziwne głosy kosów i szpaków, i rozumiał ich wesołe śpiewy; spotkały go dziewice z wiankami na głowach, tańcując wabiły do siebie; on mijał wszystkie te cuda nie dziwiąc się i nie zwracając na nie uwagi.
Znikły czarujące zjawienia; powiał wiatr jesienny; i ujrzał na wschodzie czerwone niebo, wkrótce wschód słońca; pośpiesza do Góry Łosiów.
Gdy przyszedł do naznaczonego miéjsca, obaczył stado gadów; te sycząc ustępowały mu z drogi, a już i słońce wschodzić zaczyna; spotyka ogromnego węża, jakiego nigdy nie widział; ten pełznie śmiało, a złoto świeci się na jego głowie. Siamion rozesłał białą chustkę, przed nim i padł na kolana; wąż zrzucił z głowy koronę na chustkę i pełznął dalej, a za nim i inne węże - i wszystkie skryły się za górą; w radości Siamion rozpatrywał skarb złoty, a ten podobny był do dwóch świecących się listków które końcami zrosły się z sobą.
Ledwie zostawił górę, wnet spotyka go ogromny czarny pies, który wczoraj towarzyszył nieznajomemu; pogląda w oczy i zdasię jakby mówi, żeby szedł za nim; idzie za przewodnikiem; ten się zastanawia i wzrokiem pokazuje mu na drzewie siedzących głuszczów; kilka razy strzelił w tym miejscu i kilka sztuk zabił; już niosł do domu głuszców, cietrzewi i kuropatwy, a gdy się zbliżał do chaty, pies stojąc na polu, czas niejaki patrzał na strzelca i znikł zprzed oczu.
Panowie chwalili łowczego gorliwość i biegłość w strzelaniu, a dworscy ludzie i Ekonom dziwili się jego szczęściu, że nie mając psa przy sobie tyle mógł znaleść żwierzyny.
Od tego czasu już Siamion był najsławniejszym strzelcem; ten czarny pies, za każdym razem jak tylko wchodził do lasu, spotykał go i on żwierzyny rozmaitej tyle strzelał, że nie tylko zaspakajał potrzeby dworu, lecz i postronnym przedawał.
Rozeszła się pogłoska po całej okolicy, że Siamion czarownik, że niektórzy drwa rąbiąc w lesie widzieli, ii z nim bywał jakiś pies czarny, który niepowracał do domu; Akim, który niegdyś był z nim w przyjaźni, raz cicho podszedł pod okno jego chaty, chcąc się dowiedzieć co robił; posłyszał jak gdyby z kim rozmawiał; spójrzał w okno i postrzegł, że Siamion głaskał czarnego psa, który go zawsze spotykał w lesie; pies spojrzał na okno krwawym okiem i znikł, a Akim uciekł ze strachu.
Już lat kilka, cała włość gada o tem, że Siamionowi djabeł pomaga strzelać, którego on przybrał sobie do usług, lecz Panowie śmieli się z tego i niewierzyli; chociaż Pan sam będąc z nim na polowaniu, nie widział psa czarnego , jednakże dostrzegł, że dzikie ptastwo samo leci do niego, i on nigdy nie daje pudła.
Była w bliskiéj wsi Marysia piękna i młoda dziewczyna, córka pobożnych rodziców; wielu się ona podobała, i Siamion nie obojętnie patrzał na nią, polegając na swoje bogactwo i na łaskę Panów, miał pewną nadzieję, że Marysia do niego należeć będzie.
Pewnego dnia gdy szedł na polowanie postrzegł Marysię, ta miała na głowie wianek, którego kwiaty, tak jéj były do twarzy, że wydała się nader piękną. Blisko niwy chodząc zbierała poziómki; podchodzi Siamion prosząc jagod; nie odmawia mu dziewczyna; pyta się, czy ma od niej wzajemność?
- Ludzie mówią, że ty czarujesz, rzekła Marysia, a ja się boję czarowników.
- O nie - Marysiu, nikogo nie czarowałem - i nie znam tej haniebnej sztuki.
- Jeśli to prawda, ja krzyż noszę, na szyi, poświecony podczas Jubileuszu i ma nadane odpusty, pocałuj mój krzyż.
- Najchętniéj, rzekł Siamion, i ledwo krzyż pocałował, wnet z trawy ogromny wąż podjął głowę, jakby chcąc pozrzeć Marysię; przestraszona, zakrzyczała dziewczyna; Siamion chwycił kamień i uderzył węża, ów sycząc schował się w trawie - i potem wraz zjawił się pies czarny, zaszczekał i znikł. Marysia od strachu drży ledwo żywa, Siamion ją odprowadził do domu, a ztamtąd znów idzie na polowanie, lecz już w lesie nie spotkał go pies czarny.
Ujrzał cietrzewia; strzelił i zamiast ptaka pień zgniły upadł na ziemię. Zląkł się Siamion, wraca do domu,- aż w chacie swojej widzi mnóstwo wężów, które sycząc pełzły pod ławę i pod piec; spójrzał do skrzyni, dostaje Koronę Węża, lecz ta już nie złota; widzi tylko dwa brzozowe pożółkłe liście; staje jak osłupiały, niewie co począć.
Nieszczęśliwy Siamion ciągle był prześladowany od węzów; nie tylko w domie nie dawały mu pokoju, lecz i w gościnie; nie raz, gdy był u sąsiadów, w przytomności innych zjawiał się przed nim Wąż, nie wiadomo zkąd.
Gdy tak ciągnie opowiadanie trzeci podrożny, któś kołata do wrót i psy. szczekają; parobek wybiega i wraz powraca oznajmując, że Pan Mrohowski przyjechał. Pan Zawalnia skoczył z pościeli, ubiera się z pośpiechem dla przywitania gościa.
- Czy nie pozwolisz mi przenocować Panie Zawalnia, rzekł Mrohowski, podczas takiej zawieruchy, Pan jedydyną jesteś ucieczka.- I ci także, rzekł poglądając na podróżnych, skryli się przed burzą, i pewnie opowiadają Panu powieści.
Wieśniacy i parobcy jeden po drugim wyszli do czeladnej izby.
- Ja przeszkodziłem,- ale mam człowieka, który odwetuje za wszystkich, mój furman Jakusz lubi opowiadać awantury, choćby przez całą noc; niech tylko konie wyprzęże. Przeziąbłem cały.
Pan Zawalnia wraz rozkazał kuzynce swojej cokolwiek zgotować na kolację.
- A cóż Panie Assesorze, czy nie łaska na wódeczkę, może cokolwiek zagrzeje, Pan pewno jedzie do Połocka, zabrać syna swojego, bo już blizko święto Bożego-Narodzenia, to dobrze, niech odpocznie po pracy, i obaczy się z rodzeństwem.
- A Pan synków swoich Stasia i Józia sprowadzisz do domu?
- Trzeba, trzeba; pozajutro muszę, posyłać.
- Porucz mnie, ja ich zabiorę z sobą.
- Bardzo wdzięczny jestem, jeśli Pan łaskaw. Potém Pan Mrohowski obracając się do mnie, prosił abym w czasie Świat Bożego - Narodzenia, przyjechał do niego, i zabawił dni kilka, gdyż on będzie mieć u siebie, wiele gości młodzieży - z któremi przyjemnie mógłbym czas przepędzić.
Wkrótce podano wieczerzę. Stryj mój rozmawiając z gościem nie szczędził i dla mnie pochwał, mówiąc: synowiec mój Janko widać nie tracił czasu u Jezuitów; wiele opowiada z książek rozmaitych ciekawości.
- A czy lubi słuchać naszych Białoruskich bajek.
- Kiedy tu niedawno kilka podróżnych wieśniaków opowiadało co się zdarzyło widzieć lub słyszeć w życiu,- to uważałem, że Janko ciągle patrzał na nich z największą uwagą, on lubi słuchać powieści, ależ prawda, że i powieści były interesowane, o czarach i ludziach, którzy się pobratali z przeklętym duchem.
- Otoż i mój furman Jakusz, wiele widział i słyszał w swem życiu; gdy zacznie opowiadać, Bóg wie zkąd się u niego bierze, a już co do Wilkołaków, to z samego spójrzenia wraz ich poznaje. Oto właśnie, przed tą burzą na drodze spotykamy dwóch wilków, blizko zastanowiły się przy drodze; biorę karabin i chcę wystrzelić, Jakusz obraca się do mnie, zakrzyczał: nie strzelaj Pan, wszak u nich dusza ludzka, jeśli Pan zabijesz którego, to dusza jego pójdzie do piekła nie odpukutowawszy za grzechy, a za to i Pan odpowiesz przed Bogiem. Nim skończył mówić, wilki uciekły.
Po wieczerzy przyzwano Jakusza. Nu Jakusz, rzekł Mrohowski, za to, że gospodarz był łaskaw nas puścić na nocleg podczas tej okropnej burzy, powiedz nam cokolwiek o wilkołakach, tylko patrzaj, mów prawdę.
Subskrybuj:
Posty (Atom)