Jan Barszczewski

Szlachcic Zawalnia, czyli Białoruś w fantastycznych opowiadaniach 1846

Jan Barszczewski (ur. 1794 (data wątpliwa), zm. 12 marca 1851 roku) - polski i białoruski pisarz, poeta, wydawca. Pisał po polsku i białorusku.
Urodził się powiecie
połockim, w rodzinie greko-katolickiego kapłana szlacheckiego pochodzenia. Uczył się w połockim kolegium jezuickim. Pierwszy znany biografom utwór napisał po polsku, lecz kolejne pisał także po białorusku.
W latach 20. i 30.
XIX wieku utrzymywał się z prywatnego nauczania. Potem dużo podróżował, zmieniał miejsca zamieszkania. Bywał w Petersburgu, ale i na zachodzie Europy. W trakcie podróży zaznajomił się z Adamem Mickiewiczem i Tarasem Szewczenką. Od około połowy lat 40. zamieszkał w Cudnowie, na zaproszenie tamtejszej elity polskiej. Zamieszkał w majątku Rzewuskich. W końcu lat 40. zachorował na suchoty. Zmarł po długiej, kilkuletniej chorobie. Pochowany został w Cudnowie.
Pisał wiersze i opowiadania. Jego główne dzieło to Szlachcic Zawalnia, czyli Białoruś w fantastycznych opowiadaniach, wydane w
1846 roku w języku polskim i dopiero w 1990 roku (sic!) w języku białoruskim. W swoich utworach poruszał chętnie tematy folklorystyczne oraz romantyczno-wzniosłego poczucia miłości do Ojczyzny.
Źródło: "
http://pl.wikipedia.org/wiki/Jan_Barszczewski"

niedziela, 30 września 2007

POWIEŚĆ PIERWSZA. O CZARNOKSIĘŻNIKU, I O ZMII WYLĘGŁÉJ Z JAJKA KOGUTA

Nie wszystkim czytelnikom może być zrozumiały białoruski język, a więc te gminne opowiadania, które słyszałem z ust ludu, postanowiłem ile mogąc w dosłównem tłumaczeniu napisać po polsku.
Podróżny ten był człowiek lat nie młodych; włos miał siwy, lecz czerstwy był i mocny. Gdy opowiadał swoją przeszłość, zdawał się odmładniać ; pomyślawszy tak zaczął:
- Nie bajkę. Panu opowiem, lecz, to co było w rzeczy samej, co się zdarzyło nawet ze mną. Gorzkie nasze niekiedy bywa życie, lecz kto pokłada ufność swoję w Bogu, Bóg się zlituje i wszystko przemieni na lepsze. Biada temu kto się pędząc za bogactwem, zaprzeda duszę swoję piekłu.
W młodości mojej pamiętam, mieliśmy Pana K. G. zły to był Pan, strach wspomnieć o tem, co on robił: chłopów i dziewcząt żenił i za mąż wydawał, nie chcąc i znać ni o ich przywiązaniu, ni o przeszłem szczęściu; ni prośby, ni łzy, nie mogły go zmiękczyć, spełniał swoją wolę ćwicząc ludzi bez żadnej litości, koń i pies u niego był droższy, niż chrześcijańska dusza; miał on lokaja Karpę złego człowieka; i oni oba, pierwej Pan, a potem sługa, zaprzedali duszę swoją djabłowi- a to takim sposobem:
Jawił się w naszym dworze niewiadomo zkąd, jakiś dziwny człowiek, i teraz jeszcze pamiętam urodę, twarz i odzienie jego; nizki, chudy, zawsze blady, nos ogromny, jak dziób drapieżnego ptaka, brwi gęste, spojrzenie jego było jakby rozpaczliwego lub obłąkanego, suknia na nim czarna i jakaś dziwaczna, zupełnie nie taka, jak u nas noszą panowie lub księża, nikt nie wiedział, czy on był świecki, czy jaki mnich, z Panem rozmawiał jakimś językiem niezrozumiałym, odkryło się potem, ze to był czarnoksiężnik, uczył Pana robić złoto i innych sztuk szatańskich.
A chociaż wtenczas byłem bardzo młody, jednak musiałem odbywać we dworze kolej nocnego stróża, obchodzić wszystkie zabudowania pańskie i dzwonić młotem w żelazną deskę. Widziałem nieraz o samej północy w pokoju Pana ogień się palił, i on czemś tam z czarnoksiężnikiem ciągle bywał zajęty; wszyscy zasnęli i cichość panowała we dworze, nad dachem pańskiego mieszkania snuły się gęsto tam i ówdzie nietoperze i jakieś czarne ptaki. Sowa siadłszy na dachu to chychotała, to płakała jakby niemowlę, na mnie napadła okropna trwoga, lecz gdy się przeżegnałem zmówiłem pacierze, cokolwiek mi ulżyło, i poczułem w sobie więcej śmiałości, postanowiłem cicho iść do okna pańskiego i zobaczyć przez szybę, co też oni tam robią. Ledwo się zbliżyłem, przy ścianie postrzegłem okropne straszydło. Strach wspomnieć, była to ogromna żaba ropucha, spojrzała na mnie ognistym wzrokiem, skoczyłem nazad, biegłem precz jak szalony, i ledwie się wstrzymałem o dwieście kroków, dreszcz przebiegał po ciele, przyszło mi na myśl, że to szatan w postaci tego straszydła pilnował okna mego Pana, aby nikt nie spostrzegł sekretów, które się tam działy; zmówiłem Anioł Pański, a chociaż to w lecie noc była jasna i ciepła, ja drżałem jakby na mrozie, dziękowałem Bogu, że wpadce zaśpiewał kogut, zagaszono ogień w pokoju, i ja będąc już nieco spokojniejszym, doczekałem wschodu słońca.
Drugie zdarzenie także było dziwne; rąbałem drwa w lesie, już słońce było ku wieczorowi, spostrzegłem: idzie drogą Pan z czarnoksiężnikiem, i wnet zwrócili do gęstego jodłowego lasu; ja będąc zawsze ciekawy, skradam się tam cicho i skrywam się za drzewem, pewnym będąc, ze się tam mają odbywać jakiekolwiek czary; cicho było wszędzie, w odległości tylko stukał dzięcioł na spróchniałem drzewie, widzę na starem wywróconem drzewie siedział Pan, przy nim stał czarnoksiężnik i trzymał za głowę ogromną gadzinę, która czarnym grzbietem obwiła mu prawą rękę, nie wiem co dalej było, bo ze strachu uciekłem.
Trzecie zdarzenie jeszcze straszniejsze, chociaż ja tego nie widziałem, słyszałem jednak z ust pewnych, i o tem po wszystkich wsiach okolicy rozmawiano. O północy nasz Pan, ten gość szatański, i lokaj Karpa, wzięli z obory czarnego kozła, poprowadzili na smętarz, powiadają, ze wykopali z mogiły trupa, czarnoksiężnik włożył na siebie czamarę umarłego, zabił kozła, wtem tem mięsem i krwią odprawywał jakieś straszne ofiary, a co się tam działo téj nocy, nie można wspomnieć bez trwogi, mówiono: że jakieś straszydła napełniały całe powietrze, jakieś zwierzęta nakształt niedzwiedzi, wieprzów i wilków, biegały około rycząc tak, że Pan i Karpa ze strachu bez czucia upadli na ziemię; nie wiem kto ich ocucił, to tylko pewna, że po téj strasznej nocy czarnoksiężnik znikł, nikt jego potém nie widział. Pan był ciągle smutny, chociaż miał pełno złota i wszystkiego w obfitości, czego tylko zażądał, zrobił się jeszcze okrótniejszym, nikt mu dogodzić nie mógł, i Karpę wypędził ze dworu.
Kiedy to opowiadał podróżny, słychać było szeptanie słuchaczów, wot uże strach, tak strach, aż maroz pa skury padzirajeć i stryj się odezwał temi słowy: Musiał on pierwej być farmazonem, albo się pobratał z niedowiarkami , a człek bez religji na wszystko gotów - no cóż daléj?
Podróżny opowiadał daléj - Karpa wysłany ze dworu, oddany był za robotnika jednemu majętnemu gospodarzowi, lecz on więcéj był ciężarem, niż pomocą, gdyż od dzieciństwa żyjąc we dworze, zrobił się leniwym, upartym i nieposłusznym, dochodziły częste skargi do Ekonoma, ten jego przenosił z jednéj chaty do drugiej, lecz nigdzie nie mógł długo zostawać. Nareszcie prosił Ekonoma o wstawienie się do pana, aby dano mu chatę i kilka dziesięcin ziemi, że on sam będąc gospodarzem więcéj będzie starannym. Zgodził się pan, a wiec zbudowano mu nową chatę, oddzielono najlepszej ziemi, dano parę koni, kilka krów, i innego, bydła dla rozprowadzenia, nakoniec umyślił się żenić, lecz żadna gospodarska córka nie chciała iść za niego; gdyż nikt ani na nim, ani na jego gospodarstwie nie pokładał nadziei, a do tego myślili, że u niego ani wiary, ani Boga w sercu nie było.
W téj wsi, gdzie żyli niegdyś moi rodzice, był sąsiad Harasim, człowiek staranny, na niczém mu niezbywało, służył dobrze panu i najregularniéj podatki wypłacał, miał jednę córkę Ahapkę , piękna była dziewczyna, świéża, rumiana, jak dojrzała jagoda, dawniéj kiedy się ubierze i jawi się na kiermaszu ze wstążką w kosie, w czerwonéj sznurówce, świeci jak kwiat makowy, wszyscy nie mogą się napatrzeć, każdy lubił z nią potańcować i dudarz dla niej grał najochotniej. Ach! przyznam się, że i mnie wtenczas ona tak wpadła do duszy, że i dziś z westchnieniem wspominam.
Podobała się ona i Karpu, i postanowił koniecznie starać się o nią, lecz wiedząc, że nie lubiła go dziewczyna, i rodzice nie życzyli sobie mieć za zięcia, i swatów przysłanych od niego nie przyjęli, on, aby postanowić na swojem, idzie do pana, prosząc, aby Ahapce kazano koniecznie iść za mąż za niego; rodzice jéj, dowiedziawszy się o tém, prosili Ekonoma i całą włość o wstawienie się, że Ahapka jeszcze za nadto młoda, nie wiele pomocy zrobi w jego chacie i gospodarstwo jego więcéj się chyliło do zupełnego upadku, niżby się można było czego dobrego spodziewać, a wiec na prożby ekonoma i włościan, pan odłożył te wesele na drugi rok, jemu kazano po upłynięciu tego czasu pokazać co on zrobi korzystnego, i wiele zapracuje pieniędzy.
Kochałem i ja Ahapkę, lecz o ożenieniu się z nią i pomyślić nie mogłem; obawiałem się, aby się nie narazić na gniew pana i z Karpem trudno się było sprzeczać, on był dworakiem, ze wszystkiemi czarownikami miał poufałą przyjaźń, jeśliby się tylko dowiedział o mojem przywiązaniu do Ahapki, pewnie cokolwiek zrobiłby złego ze mną. A więc w duszy tylko skrycie tęskniłem, prosiłem Boga, aby ta niewinna owieczka nie wpadła w pazury szalonego wilka, lecz się inaczéj stało.
Karpa ten człowiek bezsumienny i leniwy do pracy, idzie na poradę do Paramona, najstraszniejszego czarownika w naszéj okolicy, opowiada jemu o swém przywiązaniu do Ahapki, o warunkach, które pan jemu dał do wypełnienia w przeciągu jednego roku, słowem: prosi jego, aby odkrył sposób, jak prędko można nabyć pieniędzy, i że gotów na wszystko, choć duszę djabłowi zaprzedać, aby tylko dopiąć tego, o co się stara.
Paramon dobył ze skrzyni av papierze zawinięte jakieś ziarenka i dając jemu tak radzi: Jeżeli nie masz u siebie czarnego koguta, to dostań jego gdziekolwiek, nakarm tem ziarnem, i on przez kilka dni zniesie jajko nie większe jak gołębie, to jajko powinieneś nosić cały miesiąc pod lewą pachą, po przejściu tego czasu, wylęgnie się z niego maleńka jaszczureczka, którą ty będziesz nosić przy sobie i co dzień karmić mlékiem na własnej dłoni. Ona będzie rość prędko, skórzane skrzydła pokażą, się z jednej i z drugiéj strony, w ciągu jednego miesiąca zmieni się w latającego smoka, będzie wszystkie twoje wypełniać rozkazy, w nocnej porze w czarnej postaci przyniesie tobie żyta, pszenicy i innych ziaren, a kiedy przyleci buchający ogniem, to znaczy, będzie miał przy sobie złoto i srébro, żyj z nim w przyjaźni, jeśli chcesz być bogatym, bo jeśli rozgniewasz, może spalić twój dom i całą posiadłość.
Karpa najchętniéj spełnił tg bezbożną rade, wyhodował okropnego smoka, i te jego czary nie mogły być skryte, bo ta zmija po zachodzie słońca nieraz się zjawiała w oczach wieśniaków powracających do domów o późnéj porze; ja nocując raz w polu przy koniach chodzących na trawie, widziałem jak te straszydło leciało z szumem w krąg siebie skry rzucając jakby rozpalone żelazo pod młotem kowala, i nad dachem mieszkania Karpa rozsypało się na drobne części i znikło. Niebo wtenczas było pogodne, ani jednej chmurki, gwiazdy po całem świeciły niebie, o Boże! pomyśliłem sobie, przed tobą nic nie ma skrytego, ty będziesz sędzią dzieł ludzkich, lecz ludzie o tém nie pamiętają.
W kilka miesięcy już Karpo słynie bogaczem, gdy przyjdzie na kiermasz, lub w jakie święto do arendarza, do karczmy wchodzi podparłszy się w boki, czerwona czapka na bok schylona, głowa zadarta, i zda się, że wszystkich ma za nic, garścią pieniądze rzuca na stół, każe podawać co tylko mu przyjdzie do głowy, traktuje wszystkich i śmiało krzyczy, że pan jemu tak jak brat rodzony, w niczém nie odmówi, i on wszystko zrobi, co się mu tylko zechce, że Ahapka powinna mieć za szczęście, gdy może wyjść za niego za mąż, bo on za swoje pieniądze może sobie kupić żonę, jakiéj tylko pożąda.
Ahapka słysząc o tem zalewała się łzami, wiedziała bowiem , że jéj wybór i chęci rodziców niczem były, wszystko załeżało od woli pana, a ta wola niemiała żadnego względu i litości, znała ona dobrze także sumienie i obyczaje Karpa, słyszała niekiedy rozmawiających sąsiadów między sobą, że się on już pobratał z Paramonem, że już dobrał sobie do usług szatana, który zgromadził dla niego mnóstwo pieniędzy, nie cieszyło to złoto młodej dziewczyny, bo ona chciała tylko znaleść skarby w swoim narzeczonym, starannego, cnotliwego, i bogobojnego człowieka.
już rok upływa, Karpa w mieście nakupił bogatych podarków dla pana, i przyjechał na pięknym koniu dopominać się obietnicy, posłano po ojca dziewczyny, kazano robić wszelkie przygotowanie i pospieszyć wesele. Biedny Harasim ze swoją żoną płakał nad losem dziecięcia i modlił się, aby Bóg jéj był opiekunem. Ahapka skrywała gorycz serca, aby nie rozjątrzyć więcej żalu rodziców, zebrawszy swoje wstążki jedwabne najwięcéj lubione i kilka sztuk płótna cienkiego, które sama utkała, poszła do kościoła, i zawiesiwszy to wszystko na obrazie Matki Najświętszéj, padła na twarz jęcząc i zalewając się łzami; wszyscy tam przytomni nie mogli wstrzymać się od płaczu, po nabeżeństwie otarła łzy swoje i powróciła do rodziców ze spokojną, twarzą jak gdyby pocieszona.

Litość i przywiązanie ku téj dziewczynie przemogły we mnie wszelką bojażń, idę do domu w którym żył Harasim. dziwne myśli, i śmiałe zamiary snuły się w méj głowie, postanowiłem od tyraństwa i napaści skryć ją gdziekolwiek w odległych stronach. Idąc do wsi postrzegam Ahapkę, ona samotna chodzi po polu, płacząc śpiewała żałobnym głosem zwyczajną pieśń na podziękowanie rodzicom za ich opiekę, zbliżam się do niéj, biorę za rękę, byłem jakby nieprzytomny w tym czasie, chcąc jéj ulżyć cierpienie temi słowy oświadczam moje usługi:- Ahapko, wiem ja przyczynę łez twoich, wiem o cierpieniu ojca i matki, Karpo bezbożny człowiek zakupił pana, a wybor twój i wolę twoich rodziców, skrępował jak bezsumienny, posłuchaj mojej rady, jeśli choć cząstkę masz takiego przywiązania do mnie, jakie ja czuję ku tobie i ku twym rodzicom. Na ziemi są wysokie góry zarosłe gęstym lasem, te ciemne bory co się czarnieją około naszych wiosek są rozległe, i ich miejsc cienistych niedójrzy ludzkie oko, te się kończą bardzo daleko, idźmy precz z tych stron, skryjmy się od wszystkich znajomych w tych dzikich pustyniach, będę twoim stróżem i przewodnikiem, świat wielki, znajdziem gdziekolwiek kątek, gdzie się uchronim, są i ludzie z litościwem sercem, dają przytułek występnym, których sąd prześladuje, lecz my nie jesteśmy winni ni przed sądem ludzkim ni Boskim i pracą gdziekolwiek zasłużym sobie na kawałek chleba. Bóg dobry da nam zdrowie i siły, w tych ciemnych lasach wesprze swoją opieką.
Kiedy to mówiłem, łzy oczy moje zaćmiły. Ahapka patrząc na mnie, - ja ciebie kocham rzekła, lecz nie mogę się zgodzić aby przyjąć te rady, rodzice moi będą cierpieć za mnie, niech będę lepiéj ofiarą nieszczęścia mego, aby oni tylko byli spokojni,- to rzekłszy prędkim krokiem poszła do domu.
Długo stałem na jednem miejscu, nie wiedziałem co począć, powróciłem w rospaczy do mojéj chaty, jak nie przytomny, biegłem znów w pole, błąkałem się po lasach, do żadnej roboty nie mogłem przystąpić, wszystko w zaniedbaniu było, z tęsknoty mało niesmakiem.
Ogłoszono zapowiedzi, przyszła niedziela, Karpa z Ahapką bierze szlub w kościele, on wesoły i chełpliwy, stał prosto, włosy na głowie strzyżone po pańsku, na szyi jedwabna chustka, -bóty błyszczące, odzienie z cienkiego sukna, takie jakie pan czasami nakłada, słowem, jeśliby kto nieznał, że to Karpa nasz brat, za pół wiorsty jeszcze zdjąłby czapkę i pokłonił się. Ona przeciwnie smutna, twarz jej blada, zmieniona, jakby w ciężkich suchotach, blask oczu łzami zgaszony, i mówiono, że świece u oboich młodych tak paliły się ciemno, że inni ze strony w strachu na to poglądali, szepcąc między sobą, - nie będzie tu szczęścia, życie ich zaćmi się smutkiem. - Po szlubie Karpa z drużyną i młodą żoną na pokłon pojechał do pana, a ze dworu do domu rodziców Ahapki, wesele było Bóg wie pojakiemu; Karpa od młodych lat był dworskim człowiekiem, już jemu zwyczaje i obyczaje nasze wiejskie były smieszne i nie do gustu, nie przejeżdzał on przez płomienie palącéj się słomy, nie mówiono żadnych oracji, nie śpiewano pieśni weselnych, nie pozwano nawet dudarza, i młodzież była bez tańców, oto wesele w domu Harasima podobne było do pogrzebu. I prędko ztamtąd młoda para z gośćmi swymi pojechała do własnéj swéj chaty. Tam już Karpa w każdym postępku chlubił się swoim dworskim Połorem i bogactwami, i chciał, aby jemu wszyscy pochlebiali.
Pozwał dudarza, jakby urzędnik jaki, rzucił jemu kilka srebrników i grać kazał, zapłacił dobrze także i kobiétom aby śpiewały, z wymuszona uprzejmością, jakby panicz, prosił chłopców i dziewcząt tańcować. Nie było tam szczerości, jedno tylko, że jedzenia i napoje było aż za nadto; czarki z wódką prawie bez odpoczynku przechodziły z rak do rąk. Szum w domu, muzyka gra, młodzież tańcuje, on rozpowiada o dworskiej swéj służbie i o względach, na które u pana zasłużył. Lecz Ahapka jak zabita; było AL na nią spójrzeć.
Na podwórzu chociaż i ciemno, czas był spokojny, już północ na Czasem niebie, sitko zmieniło swoje położenie; goście zagrzani napojem bawią się wesoło. W tem nagle, jakby błyskawica oświeciła izbę i jakiś nadzwyczajny szum daje się słyszeć za ścianą, pociemniał płomyk palącego się ognia, umilkli wszyscy poglądając jeden na drugiego. Karpa jakby zmieniony nieco na twarzy, i jakby nieprzytomny, głośno powiedział: - Przybył mój gość, i wnet obróciwszy się do swych przyjacioł zaczął rozmowę o czym innym. Lecz po tym zdarzeniu, dziwna była odmiana w tym domie, na każdego napadła jakaś niespokojnośó, niektórzy z przytomnych osób widzieli niepojęte i straszne zjawiska, to na podwórzu, to w ciemnych kątach izby. Ten postrzega że jakieś straszydło obrosłe włosami z za ściany przypatruje się w okno, temu się zjawi siedzący na piecu jakiś karzeł z ogromną głową, czarny jak węgiel, ów widzi jakby owego czarnoksiężnika, który uczył pana sztuk szatańskich i robienia złota; Karpa postrzegłszy trwogę niektórych gości śmiał się mówiąc, że czad mocnéj wódki utworzył te dziwy, kazał grać dudarzowi i śpiewać pieśni, wśród szumu i wrzawy zapomnieli o wszystkiem.
Odmykają się drwi: wchodzi czarownik Paramon, z pod gęstych brwi błyszczącém okiem obejrzał gości, i u progu jeszcze stojąc, tak się odezwał:- Kłaniam wam poczciwi druchowie, niech w waszéj kompanji wesołéj radość nie ustaje, a młodéj parze życzę zgody, przyjaźni, bogactwa i zawsze także wesoło przyjmować i częstować sąsiadów i dobrych druchów.
Karpa go wita i prosi aby usiadł na ławie na piérwszem miejscu, rozstępują się goście, siada za stołem grzbietem oparłszy się o ścianę, z hardością rozpatrywał wszystkich stojących przed sobą. Karpa podnosi jemu wódki i zakąski. - A gdzież twoja Hapula młoda gospodyni? czy ona tak zajęta, lub też może mnie nie poznała, ja postarzałem , a ona bardzo młoda, jeszcze się trzeba jéj uczyć jak żyć na świecie. - Karpa przyprowadza Chatkę, on spójrzawszy na jej twarz smutną: - Nie smuć się - rzecze,- pożyjesz, pokochasz i dobrze będzie.
Akim wieśniak z jednéjże włości poddany pana K. G. bywał niegdyś z Paramonem w wielkiéj nieprzyjażni, będąc w dobrym humorze, gdyż przy wódce nie lubił próżnować, przypomniał niezgody od dawnych czasów, założył rycerza za pas, odstawił prawą nogę, w takiéj postawie stojąc przed Paramonem i patrzając mu w oczy, tak się odezwał: - A! kłaniam.

Niauczom koszka chwost swój lizała
Aż jona ciebie u hości czekała.

Wszyscy obrócili oczy na Akima, nie radzi że on będąc odurzony wódką, ośmielił się żartować z Paramona, obawiali się żeby nie wynikło stąd jakie nieszczęście, wszyscy bowiem do tego wierzyli w siłę jego czarów, że on nie tylko może na ludzi nasyłać różne choroby i szaleństwa, ale jeżeli zechce, całe wesele obróci w wilków.
Paramon spojrzał na niego z drwiącym uśmiechem - A ty rzecze uszczypliwie, - tak się podkradasz niekiedy pod spiżarnie pańskie albo sąsiedzkie, lub tam gdzie się bielą płótna, że ciebie nie tylko stróż nie posłyszy, ale takiego gościa i pies nie zwietrzy.

- Ha! pamiętam dobrze jak mig obwiniono w kradzieży płótna - odezwał się Akim, - i ty wróżyłeś na rzeszoto, wyzywając imiona wszystkich włościan, rzeszoto się obróciło na wywołanie mego imienia i Hryszki dudarza, ekonomowa powierzyła twoim czarom, nas wtenczas siekli bez miłosierdzia, a potém odkryło się, żeśmy niewinnie przenieśli te męczarnie. Podłe postępki twoje, i w czarach twoich nie ma żadnéj sprawiedliwości.
Tu się odezwał i dudarz Hryszka, - Ha! tak, pamiętam i ja, wartoby było za twoje kłamliwe czary, kijem popodziękować, żebyś ty i z ziemi nie wstał.
Paramon nie mógł przenieść, że kłamstwo zadają, jego czarom, zaiskrzyły się oczy, poczerwieniał cały, porwał się z ławy, przelękli się wszyscy. Karpa chwyta jego za szyję i prosi aby im darował, gdyż pijani nie pamiętają co mówią; widząc ten rozruch przybiega i Ahapka, chwyta go za rękę, przeprasza, że u nich miał taką nieprzyjemność i prosi
o przebaczenie, także Akima i Hryszkę obowiązują, aby oni zapomnieli o przeszłem i pogodzili się z nim. Karpa stawi na stole wódkę i błaga usilnie, aby po czarce wypiwszy jeden do drugiego, zapomnieli o tem co dawno było.
Czarownik nieco uspokojony,- dobrze- rzecze,- ja się pogodzę, bądźcie spokojni: nie tylko nie życzę sobie przerwać wesołe zabawy w waszym domu, ale one jeszcze więcej podtrzymać, niech sobie Hryszko gra wesoło na dudzie, a Akim tańcuje - i z chytrym dodał uśmiechem, no chodźcie, na prośby gospodarza i młodéj gospodyni wypijmy jeden do drugiego po czarce wódki, jeszcze kur niezaspiewał: teraz sama pora poweselić się. Karpa, Ahapka
i goście usilnie proszą Akima i Hryszkę, aby oni siedli za stołem z Paramonem. Akim nie uciekał od wódki, a więc i Hryszka za jego przykładem wypili z rąk Paramona po kieliszku i jeszcze drugi raz powtórzyli.
- Zgoda! zgoda i pokoj między nami - krzyczą niektórzy z gości, - stoły zastawione jedzeniem, dość jadła i napoju, pijmy, hulajmy, życząc młodym bogactwa, zdrowia i długich lat. Zaśpiewali pieśni, Hryszka nadyma swój miech skórzany, brzmi śpiew i muzyka, tańcuje młodzież. Paramon zamyślony i z miną szyderską poglądał to na dudarza to na Akima, czas krótki, zgodna i wesoła brzmiała zabawa. Lecz natychmiast Hryszka zaczyna szalonego jakiegoś kozaka, goście krzyczą i proszą, aby grał Ciareszku, i śpiewają Ciareszki bida stała, z kim jaho żyna spała. On na nic nie uważa, z nikim się nie zgadza, a wszystko swoje gra bez żadnego ładu. I wnet Akim wybiega na środek i zaczyna pląsać jak szalony, kto wie po jakiemu, dziwią się wszyscy patrzając i niepojmują co się z nim zrobiło. Oczy się zaokrąglily, twarz zmieniona, proszą jednego i drugiego, aby ten przestał grać, a ów tańcować, nic nie pomaga, żadnych prośb nie słyszą, zwarjowali się oba, chcą go utrzymać, on mrucząc coś niezrozumiałego, wyrywa się, znów tańcuje i dudarz gra bez przerwy. Paramon ze strony patrzając na to i śmiejąc się głośno, nie ruszcie ich, - rzecze - niech się poweselą, na drugi raz nie zechcą z każdym się zadzierać. Karpa prosi aby im darował i kazał przestać.
- Niech jeszcze pohulają, odpowiedział Paramon, to ich wyuczy, ze będą umieć ludzi rozumniejszych od siebie poważać i szanować, I takiem szaleństwem dudarz i Akim długo się męczyli. A już i północ przeszła i raz drugi kogut zaśpiewał. Nareszcie Hryszka słabieje na siłach, wypuszcza z rąk dudę i pada na ziemię zemdlony, Akim chwieje się, poczerniał cały, jakby przed śmiercią. Takim sposobem Paramon zadowolony zemstą, coś tam poszeptał, dał im wody i gdy się oni uspokoili, czarownik wziął czapkę, pokłonił się gospodarzom i poszedł do domu.
Ten przypadek pomieszał cały porządek, wszyscy goście jeden po drugim dziękując gospodarzom za ich uprzejmość i życząc bogactw i dni szczęśliwych, wychodzili za drzwi.

Tu Pan Zawalnia przerwał: - Powiadają, że kiedyś to w dawne czasy, gdy ludzie więcéj dbali o chwałę Boską, to takich czarowników palono w ogniu, lub też rzucano do wody. Słyszysz Janko, co ludzie robią, gdy się pobratają z djabłem, na świecie trzeba być ostrożnym, słyszałem ja w mojém życiu o wielu takich szkodliwych czarownikach, jakim był Paramon.
- Może to stryjaszku on robił za pomocą jakich jadowitych ziół, może dudarzowi i Akimowi dał w wódce blekotu, lub innej jadowitéj trawy co wprawuje w szaleństwo.
- Nie trawy to robią, ale moc szatańska; otoż to szkoda, że uczeni ludzie nie bardzo czasami wierzą, sam ja jednego panicza znałem, który tak o wszystkim gadał, że zda się on nigdy nie uczył się ni katechizmu, ni dziesięcioro Bożego przykazania. No cóż daléj ?
Po weselu swojém Karpa zaczął żyć nie po naszemu: w prędkim czasie wybudował drugi dóm z wielkiemi oknami, zaprowadził ogród, gdzie wiśnie i jabłoni kwitły, i mieszkanie jego więcéj było podobne do szlacheckiego dworku , niż do prostéj izby; dla chluby posadził pod oknami kwiaty takież, jakie rosną w ogrodzie pańskim, z których żadnéj korzyści nie ma, Ahapce zabronił nosić sznurowkę i chustkę na głowie, a kazał ubierać się w takie suknie perkalowe, jakie noszą szlachcianki. - Nie chciała ona przemieniać swego ubioru, wiedziała, że wszyscy ją widząc w dworskiem odzieniu, będą nazywać leniwą, nakoniec musiała zgodzić się z jego wolą, i w tym stroju zajmowała się polewaniem kwiatów, najemników miał wiele i było komu z sierzpem iść na żniwo. Pan u niego bywał w gościnie, miał pieniądze, miał i szacunek, ale czyż w tem jest szczęście?
Zawsze on był niespokojny w myślach swoich, żadnemu parobkowi nigdy nie powiedział łaskawego słowa, i Ahapka nie mogła trafić do jego charakteru, jéj rzadki uśmiech był dla niego szyderstwem, jej spokojność nazywał głupstwem, jéj skromność i pacierze, które matka wyuczyła, były dla niego nieznośne, raz każe żeby z żadnym robotnikiem nie rozmawiała i gniewał się, ze jest niedbała.- Bóg wie czego chciał.
Niekiedy łajał swoję żonę, że jest leniwa, wnet po zachodzie słońca idzie do spoczynku, i nie chciał żeby się zajmowała do późna jakąkolwiek robotą lub modlitwą. O północy niekiedy porywał się z pościeli, i u drzwi lub przy oknie rozmawiał nie wiadomo z kim, wybiegał za drzwi i nie wiadomo gdzie się skrywał, aż nim kur zaśpiewał.
Miał przyjaciół którym rzucał pieniądze i z którymi usypiał swoją niespokojność przy wódce, bywało to, że przez kilka dni nie widziano go w domu.
W pewnym czasie, kiedy już czeladź po dziennym trudzie, poszła do spoczynku, Ahapka sama jedna, smutna, siedziała w izbie, czekając swego męża, w tém nagle światło jak błyskawica oświeciło ściany i znów ciemno, na nią jakaś napada trwoga, pogląda w ciemne kąty, jakby bojąc się czegoś, z parskiem kot rzucił się ode drzwi, i najeżony stanął wśród chaty świecąc niespokojnym okiem, i w tem wchodzi młody mężczyzna pięknie ubrany, na ręku wiele złotych pierścieni i podpasany szerokim czerwonym pasem, Ahapka wpatruje się nieznajomej twarzy, która zdawała się być dość przyjemna, wzrok tylko jego był przenikliwy i na pierwsze spotkanie, miał coś strasznego.
- Kłaniam młoda gospodyni,- rzecze nieznajomy,- cóź tak siedzisz samotna, jakby sierota jaka? Patrzysz mi w oczy, obcy tobie jestem, ale ja ciebie często widywami znam dobrze, - a gdzież Karpa twój mężulko?
- Nie wiem: dzień trzeci jak jego nie widzę, gdzieś u znajomych, a może pojechał do miasta, słyszałam, coś o tém wspominał.
- Co jemu robić w mieście? hula sobie, korzystać ze szczęścia nie umie, złota i srebra ma wiele, a jakiż z tego pożytek, mógłby cuda dokazywać; mógłby zbudować dóm lepszy niż ten, taki, o jakim starzy mówią w powieściach, że cały świecił się złotem i srébrem, a szczèrém złotem był pokryty; mógłby ogród rozprowadzić jak ten, gdzie złote i srebrne jabłka dojrzewały, gdzie śpiewały rajskie ptaki; pod oknem rosłyby u niego kwiaty jaśniéjsze niż gwiazdy na niebie. Ten kot jemuby mrucząc opowiadał stare, dziwne dzieje, zjechałoby się wielu panów patrzeć na te cuda, i on lepiéjby żył, niżeli król; ty jesteś młoda, przystojna i rozumniejsza od niego, przyjm na siebie rozporządzenie, ja tobie będę pomagał i świat zadziwim. To mówiąc siadł bliżéj przy niej na ławie.
Ahapka patrząc mu w oczy; - czy dawno jesteś znajomy z moim mężem?- spytała.
- Znam jego od samego dzieciństwa, podróżuje po świecie, i służę szczęśliwym ludziom, ty szczęśliwsza od innych, tobie chcę najgorliwiéj służyć.
- Któż jesteś taki, i jak twoje imie?
- Na co znać moje imie, jestem twój przyjaciel, zgodź się tylko na moje chęci i usługi, potem się dowiesz o wszystkiem, (i sypiąc złotą na ziemię) widzisz co mogę, rzekł patrzając na nią.
- Nie jestem chciwa, pragnę tylko spokojności duszy i niech mig ma w opiece Najświętsza Matka Sirocińska. - Ledwo wymówiła imie Matki Boskiej, on buchnął płomieniem i znikł w mgnieniu oka. Ahapka z przerażliwym krzykiem wybiega za drzwi i pada bez czucia; na tg trwogę obudzają się domowi, biegną jej na pomoc, znajdują w sieniach, leży jakby trup, ledwo jéj mogli powrócić tchnienie. Cała ta noc była bezsenna, nie spała Ahapka i przy niej siedzieli troskliwi domowi o jéj zdrowie.
Rano powrócił Karpa do domu: gdy mu opowiadziano o tem zdarzeniu, on się zmienił na twarzy i w niespokojnym dumaniu długo się przechadzal tam i ówdzie. Nakoniec podchodząc do swéj żony, rzecze - cożeś zrobiła, kiedy posiano to trzeba i żąć, a inaczéj śmiech ludzki i nieszczęście.
- Nie siałem ja tych złych nasion - odpowiada płacząc,- wolę umrzeć niżli korzystać z tego żniwa.
Rzucił się do niéj z pięścią, lecz ona umknęła za drzwi i skryła się nim przeszła ta zapalczywość.
Karpo zaniedbał zupełnie gospodarstwo, i na panszczyznę rzadko kiedy posyłał swoich parobków, ekonom obojętnie na to patrzał, i we wszystkiem jemu przebaczał, bo się on oświadczył panu, że chce być wolnym i wielką sum, mg obiecał dla wykupienia siebie i ziemi, na której mieszkał.
Pewnego wieczora w domu wedle swego zwyczaju porywa się, podszedł do okna, i siedział zamyślony, słychać było, że rozmawiał sam z sobą, żona prosi go aby się uspokoił, on tylko odpowiedział, - powrócę jutro, - stuknął drzwiami i poszedł niewiadomo gdzie.
Ahapka pozwala do siebie kobiétę, obawiała się sama jedna nocować, ledwo zadrzemała, czuje, że ktoś jej ręki dotknął się dłonią gorącą, spojrzała i widzi: ów mężczyzna, co ją niedawno przestraszył, stoi dziwnie ubrany, patrzy na nią, i oczy jego pałały jak dwie świece, na głowie czapeczka, i pas którym był spięty miały kolor czerwony jak węgle lub żelazo rozpalone, zdrętwiała od strachu, ledwo rękę mogła podjąć, aby się przeżegnać, i on znikł natychmiast, obudziła towarzyszkę swoję, opowiada jej to straszne widzenie; rozmawiały czas niejaki, a gdy się. uspokoiły, znów ten strach jawił się przed niemi i znów znika na wspomnienie imienia Jezus, Marja, a więc wstały z pościeli, zapaliwszy ogień modliły się aż nim kogut zaśpiewał.
Po tem zdarzeniu Ahapka przed wschodem słońca posyła kobietę do swych rodziców, aby opowiedziała o tych strachach, i prosiła ich odwiedzić i poradzić jej co ma robić w takiem zdarzeniu.
Rozeszła się rozmowa po całej włości, o tém, że zmij razy kilka przestraszył Ahapkę. pokazując się jéj w różnych postaciach, Karpa zaś dowodził wszystkim, że to są wieści fałszywe, że jego żona ma rodzaj jakiegoś pomieszania, a może i djabeł jej się zjawia za jakiekolwiek grzechy.
Harasim ze swoją żoną, gdy słońce już chyliło się ku wieczorowi, i w polu kończyła się robota, poszli odwiedzić swoję córkę. Ahapka przez okno kiedy ich spostrzegła, z radością wielką wybiegła na spotkanie, wprowadza do domu i ze łzami opowiada swoje cierpienie, o odmianie wżyciu jej męża, o zjawieniu się w postaci człowieka téj zmij, która jemu służy.
- Otoż to - odpowiedział Harasim, - kiedy ja jeszcze przed wydaniam ciebie za mąż, opowiadałem ekonomowi i innym dworowym ludziom, że Karpa wyhodował sobie żmija, który jego wzbogaca, śmiali się i drwili ze mnie, mówili chłop gruby, prosty, od rzeczy plecie, i gdy to doszło do pana, on rozgniewany powiedział; słuchaj chamie, kiedy ty będzież rozpowiadać takie brednie, to wezmiesz rózek z pięćset i pół głowy ogolę jak warjatowi: - cóż oni teraz na to powiedzą.
Matka płacząc jéj mówi, prędko zbierzem z pola, pójdziemy razem do Matki Najświętszéj Sirocińskiéj, namawiaj i jego, aby nam towarzyszył, i odprawił tam spowiedź. Bóg się zlituje, a teraz oto mam przy sobie święcone ziółka i kościelne kadzidło, któremi co wieczor będziesz izbę, kurzyć, i może da Pan Bóg, że się to wszystko uspokoi.
Tak oni siedząc rozmawiali o tém i o owém, a Karpa wtenczas nie było w domu, już i zmrok, pociemniało w izbie, noc była ciepła, niebo czyste, powietrze tak spokojne, że zda się włosby nie zachwiał się na głowie, domowi po wieczerzy korzystając z pięknéj pogody, poszli nocować w polu przy koniach, inni zaś w odrynie na świeżem sianie. Ahapka tylko w domu z rodzicami swymi nie mogła skończyć przyjemnej rozmowy. Cichutko było wszędzie, tylko niekiedy parskał knot na dogorywającéj świécy, po chwili rozdmuchała ogień i rzuciła na jasne węgle święconych ziółek. W tém dał się słyczeć za ścianą jakby szum gwałtownego wiatru, i blask przeleciał po chacie. Zadrżeli wszyscy, Ahapka strwożona - oto on - powiedziała, umilkli, i mówiąc pacierze, czekali co dalej będzie. Przy piecu stały garnki, jeden z tych podlatuje w górę, pada na ziemię i rozsypuje się w drobne czerepy, dzban z kwasem, który stał na ławie, wskakuje na stół, a ze stołu rzuca się na ziemię i rozpada się na drobne części, kot się przeląkł, zaiskrzyły się oczy i parskając skrył się pod ławę, rozmaite domowe sprzęty zaczęły latać z jednego kąta do drugiego.
Żona Harasima krzyżyk miedziany niegdyś poświęcony z nadaniem odpustu w Juchowiczach podczas Jubileuszu, zdjęła z siebie i włożyła na swoję córkę, mówiąc, niech ten będzie twoim obrońcą. - Gdy te słowa wymówiła nabożna kobieta, jakby grad wylatując z ciemnych kątów, drobne kamuszki, odskakiwały od ścian, i kamienie w kilka funtow wylatały z za pieca, jednakowoż rodzice i córka wzywając opieki Matki Najświętszéj, wybiegli za drzwi bez żadnego szwanku.
Zebrała się cała czeladź, poglądała ze strachem i podziwieniem na dóm, z okien i od ścian leciały kamienie rozmaitej wielkości, nikt się tam i przybliżyć nie śmiał, wszyscy stojąc poglądali na to zjawisko i niewiedzieli co począć.
Północ przeszła, kogut zaśpiewał, to strzelanie cokolwiek się uspokoiło, jednakowoż nikt nieśmiał wejść do domu, czeladnicy czekali wschodu słońca pod odkrytem niebem, a Ahapka z rodzicami poszła do ich mieszkania.
Kiedy już słońce było wysoko, bydło wypędzili w pole, i parobcy inni z kosami, inni z sochą, wyszli na robotę, przyjeżdża Karpa, znajduje dóm pusty, spotkał jedne tylko kobietę, która przyszła z pola, postrzegłszy powracającego gospodarza; pyta on co to znaczy i gdzie jest żona, ta jemu opowiedziała o wszystkiem jak było, Karpa się przeląkł, zmieniony na twarzy, zakrzyczał, - ona mig zgubiła- i wnet poszedł do czarownika Paramona.
Wieść o tém zdarzeniu tegoż dnia rozeszła się po całéj okolicy. We dworze Pańskim inni powierzyli, że to wszystko działa moc szatańska, inni się śmiali z tego mówiąc że się w tém ukrywa jakakolwiek swawola. Harasim oznajmił o tem parafijalnemu księdzu, prosząc aby on tegoż dnia przybył do mieszkania Karpa i poświecił dóm, w którym
się szatan tak niebezpiecznie zagniezdził.
Ku wieczorowi lud ciekawy poprzychodził z całéj włości, aby widzieć te dziwy, przyszedł ekonom i znim wiele ze dworu młodych zuchów, i ci nie wierząc w moc szatańską, byli w pewnéj nadziei, że złowią jakiegokolwiek swawolnika, nawet kilku z nich na nic niedbając odemknęli drzwi i chcieli wejść do chaty, lecz ledwo stanęli na progu, wszyscy wnet cofali się z krzykiem. Gdyż lecący kamień któregoś z nich ugodził tak, iż on tyle poczuł, że ledwo mógł przyjść do pamięci. Lud stał zdaleka około domu poglądając na te dziwy, a kamienie coraz gęściéj sypały się ztamtąd.
Karpa w rozpaczy zmieniony cały, i jakby nieprzytomny, przeklinając żonę, sąsiadów i domowych., chciał wedrzeć się do domu, lecz jemu niepozwolili. Tuż i Paramon stojąc coś szeptał, ale już czarami swemi nie mógł dać pomocy. Pan K. G. zdjęty ciekawością, tamże przyjechał i nie śmiejąc przybliżyć się do chaty, kazał okrążyć dóm i czekał jaki koniec będzie tym strachom.
Lecz oto i ksiądz wysiada, w ubiorze kapłańskim, odbył święty obrządek i gdy ze świeconą wodą chciał zbliżyć się ku ścianom, we mgnieniu oka cały dóm pokryty był płomieniem i w prędkim czasie runęła budowa.
Zdziwiony lud, patrząc na taką zemstę złego ducha, ściskał ramionami, i każdy z tych, co tam był przytomny, z trwogą zostawił już węgle tylko i kurzące się głównie. Ksiądz powracał do domu strapiony, ubolewając nad obłąkaniem swoich owieczek. Paramon trzęsąc głową i odchodząc łajał nieszczęśliwego Karpę. - Dobrze głupiemu jak pasław tak i wyspansia. Po całej okolicy, w każdej chacie i w Pańskim dworze przez czas długi o Bern zdarzeniu była rozmowa.
Karpa niewiadomo gdzie się podział po tym strasznym pożarze, skrył się i już nie odwiedzał więcej, ni swoich przyjaciół, ni teścia, ni żony, różne było o nim mniemanie. Niektórzy sądzili, że on miał związki ze złodziejami, którzy w strony wielikołuckie lub pskowskie wyprowadzali z Białorusi kradzionych koni i Pan, żyda Chaima arendarza posłał na zwiady: niektórzy zaś z włościan mówili, że spotykali jego w rozpaczliwym stanie, i na ich zawołanie jakby dziki uciekł do lasu.
Przeszło kilka tygodni; pewny strzelec z wyżłem szedł blisko jeziora szukając kaczek, dzień był cokolwiek posępny i fale szumiały u brzegu; widzi zdaleka na piasku przy samej wodzie czarnieje stado kruków, on wystrzelil, krucy poleciały i skryły się w borze, zbliża się i widzi trupa wyrzuconego wodą, który jeszcze fala pokrywała pianą, wnet on oznajmił do dworu, dano znać do sądu, trudnoby było poznać czyje to ciało, lecz odzienie i pierścień na ręku dały im poznać Karpa; i tak on nieszczęśliwy skończył swe Życie; bez modlitw i bez księdza tamże na brzegu trupa zakopali do ziemi. - Tu zamilkł podróżny.
- Powiedzże - rzecze P. Zawalnia - co się stało z Ahapką?
- Ahapka lat kilka żyła przy swoich rodzicach, od smutku i przelęknienia ciągle była słabego zdrowia,, po śmierci swoich rodziców i ona jak świeca zgasła, niech króluje w niebie, za życia swoją cnotą i dobrocią była przykładem dla wszystkich kobiet naszej okolicy. To się działo dawno, jednak że i teraz jeszcze tam, gdzie ona ze łzami kwiaty polewała, zielenią się wiśnie i jabłonie, i te kwiaty w każdej wiośnie najpiśkniéj kwitną, dziewczęta we dni świąteczne plotą z nich wianki i ubierają obraz Najświętszéj Matki.
- Czemuż ty się nie żenił, kiedy już była wdowa?- rzekł Pan Zawalnia, - i jeszcze pierwej kochałeś ja, miałbyś żonę najlepszą; a dobra żona jest skarb najdroższy, bo gdzie w domu miłość i zgoda, tam i błogosławieństwo Boskie. Ot i ja żyję jakokolwiek dzięki Bogu, cały ten porządeczek w gospodarstwie zapracowaliśmy razem z moją nieboszczką.
- Po tém smutnem weselu, prosiłem pana, aby mi pozwolił iść w cudze strony, gdzie łatwiéj nabyć pieniądze, dla podtrzymania gospodarki, dla opłaty podatków, a jeszcze miałem i to w myśli, że będąc daleko, prędzéj zapomnę o wszystkiem tem, co mi ciągle stało przed oczyma i pogrążało w smutek. Błąkałem się lat kilka po Rossji, blisko Nowogrodu i Starej-Rusi, i byłem nawet pod samym Petersburgiem, ciągle się zajmując najtrudniejszą robotą tam, gdzie przeprowadzali drogi przez bagniste kępiny i dzikie lasy, kopałem rowy głębokie cały dzień niekiedy stojąc w wodzie, wszystko to dzięki Bogu przeniosłem bez nadwerężenia mego zdrowia, i powróciłem do domu z pieniędzmi i tu już mi opowiedziano o tém straszném zdarzeniu z Karpą , i o śmierci nieszczęśliwej Ahapki.
- A Paramon czy żyje ?
- Umarł bez spowiedzi i mogiła jego w polu bez krzyża.
- A cóż Janko, jak się tobie podoba opowiadanie nasze proste, to rzecz prawdziwa i łatwiejsza do pojęcia niż historja dawnych pogańskich Bogiń i Bożków, o których mi mówiłeś, takiéj bajki nikt nie spamięta, chyba tylko człowiek uczony.
- Lubię podobne powieści, wiele w tem narodowém rojeniu istnej prawdy.
Gdy Pan Zawalnia rozmawiał zemną i między czeladzią, słychać były te słowa, wot dobry, dak dobry, usiu noczyby ni spau da słuchau:
- No! będziem że teraz słuchać - powiedział Zawalnia, co nam powie twój towarzysz; lecz w twojém życiu zdarzenia straszne i ciekawe.

Brak komentarzy: